Shantaram. Roberts Gregory David

Читать онлайн.
Название Shantaram
Автор произведения Roberts Gregory David
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65586-44-5



Скачать книгу

ojciec innego mężczyzny chciał mnie pocieszyć i położył mi na ramieniu twardą, pokrytą odciskami dłoń rolnika, dopiero w tym momencie zrozumiałem, co zrobiłem i kim się stałem – poczułem ból, strach i zdałem sobie sprawę z marnotrawstwa, głupiego, niewybaczalnego marnotrawstwa. Serce pękło mi ze wstydu i smutku. Nagle rozumiałem, ile jest we mnie żalu i jak mało miłości. Wreszcie pojąłem, jaki jestem samotny.

      Ale nie mogłem zareagować. Moja kultura dobrze mnie nauczyła wszystkich złych rzeczy. Więc leżałem zupełnie nieruchomo i nie reagowałem. Tyle tylko, że dusza nie zna kultury. Nie zna narodu. Nie ma koloru, akcentu ani tradycji. Dusza jest wieczna. Dusza jest jedna. A kiedy serce przeżywa chwilę prawdy i smutku, duszy nie da się uspokoić.

      Zacisnąłem zęby, leżąc pod gwiazdami. Zamknąłem oczy. Poddałem się senności. Jedną z przyczyn, dla których pragniemy miłości i tak rozpaczliwie jej szukamy, jest to, że miłość to jedyne lekarstwo na samotność, wstyd i smutek. Są uczucia, które zapadają w serce tak głęboko, że tylko samotność może je znowu wyciągnąć. Są prawdy tak bolesne, że tylko wstyd pomaga z nimi żyć. I są sprawy tak smutne, że w płaczu nad nimi może cię wyręczyć tylko dusza.

      6

      Ojciec Prabakera przedstawił mnie całej wiosce, ale to dzięki jego matce poczułem się tam jak w domu. Jej życie otuliło mnie swymi smutkami i triumfami równie naturalnie, jak czasem jej czerwony szal otulał płaczące dziecko. Jej historia, opowiadana mi przez wiele głosów przez wiele miesięcy, stała się historią wszystkich, nawet moją. A jej miłość – gotowość do poznania prawdy o moim sercu i pokochania mnie – zmieniła kurs mojego życia.

      Kiedy ją poznałem, Rukhmabaj Kharre miała czterdzieści lat i była u szczytu swoich możliwości i publicznego poważania. Męża przewyższała o głowę i kiedy stali obok siebie, ta różnica wzrostu w połączeniu z jej bujną, kształtną figurą nadawała jej wygląd Amazonki. Nigdy w życiu nie obcinała czarnych włosów, lśniących od oleju kokosowego, których majestatyczny bicz sięgał jej do kolan. Skórę miała jasnośniadą. Jej oczy miały kolor bursztynu osadzonego w różowym złocie. Białka oczu miała zawsze zaczerwienione, jakby właśnie płakała albo miała się rozpłakać. Szeroka szpara między zębami z przodu przydawała jej uśmiechowi łobuzerskiego wdzięku, a fantastyczny orli nos dodawał jej powadze dostojności. Czoło miała wysokie i szerokie – takie jak Prabaker – a wydatne kości policzkowe były jak górskie szczyty, z których bursztynowe oczy przyglądały się światu. Była inteligentna i pełna współczucia dla cudzej krzywdy. Nie mieszała się do rozmów sąsiadów, dopóki nie poproszono ją o opinię, a wówczas to, co mówiła, kładło kres dyskusji. Była kobietą godną podziwu i pożądania, ale jej oczy i zachowanie ostrzegały: obrażona lub znieważona mogła się stać niebezpieczna.

      Dzięki sile swej osobowości utrzymała w wiosce status, który zawdzięczała ziemiom Kishana i swojej niewielkiej fortunie. Jej małżeństwo z Kishanem zostało zaaranżowane. Swojego narzeczonego ujrzała po raz pierwszy i ostatni przed ślubem, gdy jako nieśmiała szesnastolatka wyglądała zza zasłony podczas zaręczyn. Kiedy nauczyłem się jej języka na tyle, żeby rozmawiać, opowiedziała mi z rozbrajającą szczerością, jak bardzo rozczarowało ją pierwsze spotkanie z Kishanem. Był niski. Jego skóra, spalona przy pracy na roli niemal na kolor ziemi, była o wiele ciemniejsza niż jej, i to ją martwiło. Ręce i maniery miał szorstkie, ubranie czyste, lecz brzydkie. I był analfabetą. Jej ojciec sprawował funkcję przewodniczącego wioskowej rady, pańczajatu, a Rukhmabaj potrafiła czytać i pisać w hindi i marathi. Kiedy po raz pierwszy patrzyła na Kishana, serce tak jej łomotało, że przestraszyła się, czy tego nie słychać. Była pewna, że nie zdoła go pokochać i że popełnia mezalians.

      W tej samej chwili, gdy to sobie uświadomiła, Kishan odwrócił głowę i spojrzał tam, gdzie ona kucała za zasłoną. Była pewna, że jej nie dostrzegł, a jednak patrzył tak, jakby spoglądał jej w oczy. Potem się uśmiechnął. Nigdy w życiu nie widziała tak szerokiego uśmiechu, promiennego i pełnego dobrego humoru. Patrzyła na ten niebywały uśmiech i ogarnęły ją dziwne uczucia. Wbrew samej sobie uśmiechnęła się do niego i poczuła przypływ błogości, falę nieokreślonej, lecz obezwładniającej ufności. Wszystko będzie dobrze, powiedział głos w jej sercu. Wszystko będzie dobrze. Zrozumiała, tak jak ja, gdy po raz pierwszy ujrzałem Prabakera, że człowiek, który uśmiecha się z całego serca, nigdy świadomie nikogo by nie skrzywdził.

      Kiedy znowu odwrócił spojrzenie, w pokoju jakby pociemniało, a ona zrozumiała, że zaczyna go kochać za sam niosący otuchę blask jego uśmiechu. Nie protestowała, gdy ojciec ogłosił decyzję o zawarciu małżeństwa i po dwóch miesiącach od pierwszego spojrzenia na magiczny uśmiech Kishana była już mężatką, nosząc w łonie pierwszego syna, Prabakera.

      Ojciec Kishana dał najstarszemu synowi dwa żyzne pola, a ojciec Rukhmabaj dodał trzecie jako posag. Od najwcześniejszych dni ich związku młoda mężatka objęła kontrolę nad małym majątkiem. Wykorzystując umiejętność czytania i pisania, prowadziła drobiazgowy bilans strat i zysków w zwyczajnych szkolnych zeszytach, które wiązała razem i przechowywała w cynowanej skrzyni.

      Rozsądne inwestycje w działalność sąsiadów i staranne zarządzanie majątkiem sprawiły, że strat było mało. Kiedy jako dwudziestopięciolatka urodziła trzecie dziecko, dzięki jej zarządzaniu ich skromny majątek stał się największy w wiosce. Byli właścicielami pięciu pól, uprawiali zboże na sprzedaż, mieli trzy mleczne bawolice i trzy woły, a także dwie mleczne kozy i tuzin kur. Mieli tyle pieniędzy w banku, by wystarczyło na dostatnie posagi dla obu córek. Dziewczynki wyjdą korzystnie za mąż, a jej wnuki zyskają wyższy status.

      Dziewięcioletni Prabaker został wysłany do Bombaju, gdzie terminował u wuja taksówkarza, a mieszkał w wielkich slumsach w środku miasta. Rukhmabaj zaczęła przedłużać poranne modlitwy, gdyż tyle wiązała nadziei z przyszłością swojej rodziny. Potem przeżyła poronienie. Przez niespełna rok poroniła jeszcze dwa razy. Lekarze uznali, że przy narodzinach trzeciego dziecka na jej macicy powstały blizny. Zalecili i przeprowadzili histerektomię. Rukhmabaj miała dwadzieścia sześć lat.

      Jej serce błąkało się po pustych pokojach życia; pokojach zarezerwowanych dla trojga utraconych dzieci i wszystkich innych, które mogły się narodzić. Przez dwa lata była niepocieszona. Nawet cudowny uśmiech Kishana, przywoływany przez łzy, nie zdołał jej przywrócić radości życia. Zagubiona, ze złamanym sercem, żyła w rozpaczy, zapewniając córkom tylko podstawową opiekę. Śmiech odszedł od niej i zapanował smutek.

      Jej dusza umierała i pewnie na zawsze utonęłaby w smutku, ale wówczas cała wioska znalazła się w zagrożeniu, które wyrwało Rukhmabaj z żałoby. Banda dakoitów, uzbrojonych bandytów, rozbiła obóz nieopodal i zaczęła się domagać haraczu. W sąsiedniej wiosce od ciosu maczetą zginął mężczyzna. W innej dakoici zgwałcili kobietę. W wiosce Kishana zastrzelili mężczyznę, który się im sprzeciwił.

      Rukhmabaj dobrze znała zabitego. Był to kuzyn Kishana, który poślubił dziewczynę z rodzinnej wioski Rukhmabaj. Na pogrzebie zjawili się wszyscy mężczyźni, kobiety i dzieci z Sunderu. Na jego zakończenie Rukhmabaj zwróciła się do mieszkańców. Włosy miała rozczochrane, a jej bursztynowe oczy lśniły gniewem i determinacją. W ostrych słowach wystąpiła przeciwko tym, którzy chcieli się przypodobać dakoitom. Wezwała ich do walki i zabijania, jeśli to będzie konieczne, w obronie ludzi i ziemi. W ludziach zdumionych jej nagłym ożywieniem po dwuletnim odrętwieniu oraz wojowniczym przemówieniem obudził się duch walki. W tamtej chwili opracowali plan działania i oporu.

      Dakoici dowiedzieli się, że mieszkańcy Sunderu zamierzają walczyć. Groźby, napady i rabunki doprowadziły wreszcie do zaognienia sytuacji, w której walka stała się nieunikniona. Dakoici wysłali ostrzegawczą