Название | Kobiety z Ravensbrück |
---|---|
Автор произведения | Sarah Helm |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380972926 |
Kiedy numery i trójkąty zostały przyszyte, przez megafony rozległo się wycie syreny, które wzywało kobiety ponownie na Appellplatz, po czym kategoriami pomaszerowały do odpowiednich bloków, prowadzone przez swoje blokowe. Żydówki poszły do Judenblock, z wyjątkiem Olgi Benario, którą zabrano gdzie indziej.
W blokach każda dostała pryczę, miskę, talerz, aluminiowy kubek, nóż, widelec i łyżkę oraz ściereczkę do ich wycierania i polerowania. Każda smuga oznaczała raport do Langefeld, która wydawała dokładne instrukcje, jak należy polerować. Zgodnie z obozowym Lagerordnung do Langefeld należała pełna kontrola nad „sprawami kobiecymi”, co obejmowało całkowitą władzę nad blokami mieszkalnymi; Koegel i esesmani nie mieli tam wstępu bez towarzystwa strażniczki34.
Dostały szczotkę i kubek do mycia zębów, bryłkę mydła i mały ręcznik. Zgubienie któregoś przedmiotu równało się „raportowi” do Oberaufseherin. Każdej przydzielono półeczkę do przechowywania rzeczy; jeśli coś znalazło się nie na miejscu, oznaczało to „raport”.
Ścieleniem łóżka rządziło wiele zasad. Należało to zrobić w „pruskim stylu”, tak jak w innych obozach, ale i w tym punkcie Langefeld miała własne szczegółowe instrukcje: poduszka musiała leżeć równolegle do krawędzi łóżka; materac należało uklepać idealnie płasko, czego nie dało się zrobić, ponieważ wypchany był drewnianymi wiórami.
Kobiety wspominały, że szczególnej precyzji wymagało złożenie niebiesko-białego koca. „Koc musiał leżeć dokładnie na wysokości poduszki, w równej odległości od każdego boku łóżka, idealnie prostopadle i równolegle – wspominała Fritzi Jaroslavsky, austriacka więźniarka. Kiedy to opowiadała, nerwowo skubała obrus. – Jeśli choćby o centymetr zachodził na materac, oznaczało to, że zaraz przybiegnie strażniczka, wrzeszcząc: «Leniwa krowo, głupia dziwko!»; będzie kopała i szarpała ofiarę i krzyczała: «Raport!»”35.
Najgorsze ze wszystkiego były zasady obowiązujące na apelu. O piątej rano syrena budziła obóz, więźniarki wymaszerowywały z bloków i ustawiały się piątkami, z rękami wzdłuż boków; stały wyprostowane jak żołnierze, podczas gdy trwało odliczanie. Nawet na początku procedura trwała pół godziny, żeby uzyskać właściwą liczbę, a o piątej rano lodowaty wiatr wiał od jeziora i przenikał przez płócienny ubiór. „Achtung, Achtung! Ręce wzdłuż boków, piątkami zbiórka”. Langefeld czasem przeprowadzała apel osobiście, ale zwykle zlecała zadanie swojej zastępczyni, Emmie Zimmer, która również wcześniej pracowała w Lichtenburgu. Pięćdziesięciojednoletnia Zimmer, która miała „ciężką rękę” – lubiła policzkować – przechodziła wzdłuż szeregów z wielką teczką dokumentów, którą waliła więźniarki po głowie za najmniejszy ruch lub wydany dźwięk. Czasem, zwykle gdy była pijana, Zimmer – nazywana przez więźniarki „ciotką Emmą” – kopała też ciężkimi butami.
Langefeld nigdy nie biła i nie kopała, chociaż czasem wymierzała policzek, szczególnie gdy wysłuchiwała „raportu”. Kobieta, która popełniła wykroczenie, trafiała do biura Oberaufseherin, by usłyszeć zarzuty – zagubiony kubek, źle złożony koc – i wytłumaczyć się z nich. Langefeld wydawała następnie decyzję, a jeśli zarzut został udowodniony, wymierzała winnej policzek i wyznaczała karę, którą mogło być czyszczenie toalet, ale ulubioną karą naczelniczki była stójka, stanie kilka godzin bez jedzenia. Jeśli ukarana zemdlała, leżała długo, zanim ją zabrano. W poważniejszych przypadkach Langefeld potrafiła zakładać kaftan bezpieczeństwa i polewać wodą.
Kiedy Zimmer przeprowadziła poranne odliczanie, kobiety wracały do bloków, gdzie wydawano czarny płyn, udający kawę, i kawałek chleba, co stanowiło dzienny przydział; można było wszystko zjeść od razu lub odłożyć na półkę na później. Ponownie rozbrzmiewały syreny i zaczynała się selekcja do drużyn roboczych. Więźniarki ponownie ustawiały się w szeregach, po czym szły po narzędzia i ruszały do kopania piasku lub budowania drogi, śpiewając jednocześnie niemieckie pieśni marszowe. Wieczorem po powrocie znów odbywało się liczenie.
Po kilku dniach do Ravensbrück przewieziono już większość więźniarek z Lichtenburgu. Poznały zasady Langefeld i ustalony porządek. Ubrania więźniarek z brązowych papierowych toreb powędrowały do prania, po czym zostały wyprasowane ogromnym parowym żelazkiem. Każdy przedmiot następnie wrócił do torby ze swoim numerem i wszystko przekazano do Effektenkammer, magazynu obok.
„Efekt” składał się z czterech pomieszczeń. W jednym stał długi stół na kozłach, gdzie wysypywano ubrania i przedmioty więźniarek, żeby je posortować. W przyległym znajdowało się biuro z dwoma biurkami i dwiema maszynistkami oraz wielka stalowa szafa z setkami kart katalogowych, na których wpisywano nazwisko i numer więźniarki, każdą posiadaną sztukę odzieży i wszystkie przedmioty; kopia szła do biura Langefeld36.
Cenne przedmioty zamykano w stalowej szafie dla bezpieczeństwa i starannie odnotowywano. Złożone ubrania trafiały do nowych toreb z brązowego papieru, a torby zawieszano na wieszakach; wieszaki umieszczone były na relingach na ogromnym strychu nad biurem Langefeld. Gdy któraś kobieta zostawała zwolniona, szła do „efektu”, gdzie podawała swój numer pracownicy, a ta szła na strych i zdejmowała odpowiednią torbę za pomocą haka na długim kiju.
Kiedy później zaczęły przyjeżdżać więźniarki z Polski, Rosji i Francji, niektóre miały ze sobą walizki pełne dobytku; wszystko pakowano do toreb i przeprowadzano taką samą procedurę, opowiadała Edith Sparmann, więźniarka, pół Niemka, pół Czeszka, która pracowała w Effektenkammer. Torby były ogromnymi grubymi papierowymi workami zeszytymi z boków. W jednym magazynie leżały wyłącznie takie brązowe papierowe torby, gotowe na przybycie dużych transportów. „Później było tam wiele cennych przedmiotów”, powiedziała Edith, która wspominała, że Langefeld często przychodziła do „efektu” przeglądać rzeczy. „Nie była taka zła jak inne. Pozwoliła mojej matce zatrzymać ślubną obrączkę”37.
W pierwszych dniach w obozie więźniarkom przydzielano również zadania w kuchni i starannie obliczano racje przypadające na każdy blok, w zależności od stanu osobowego z poprzedniego wieczora. W rewirze, szpitalu obozowym, każda kobieta przechodziła badanie ginekologiczne, a jeśli któraś miała syfilis, jak Agnes Petry, dozorczyni odnotowywała ten fakt w jej aktach38. Gdy badanie wykazywało ciążę, kobietę odwożono do pobliskiego szpitala w Templinie, gdzie miała urodzić dziecko. Dziecko następnie szło do adopcji, a kobieta wracała do obozu.
Stan po pierwszych siedmiu dniach – obejmujący nowo przybyłe razem z tymi z Lichtenburga – wynosił 974 więźniarek w obozie. Z tego 114 kobiet