Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

to, dlaczego lubująca się w ekskluzywnych szkołach klasa społeczna przekazała ten zwyczaj kolejnemu pokoleniu.

      Jedenaście generacji w rodzinie mojej matki korzystało z internatu – posyłanie tam chłopców było ugruntowaną tradycją. U Fergussonów internat się sprawdzał. To zupełnie niewyróżniająca się, niesłychanie stara arystokratyczna szkocka rodzina. Część ich przodków pochodzi z Irlandii – przybyli stamtąd około tysiąca lat temu, pożenili się z najeźdźcami z Normandii i przejęli ziemię w południowo-zachodniej Szkocji. Odtąd tam żyją, a ich posiadłości, tak jak życiowe losy, przeżywały przez wieki wzloty i upadki. Podczas wojen XVII i XVIII wieku Fergussonowie byli po stronie zwycięzców, czyli Anglików. W rezultacie pozyskali tytuły i kolejne ziemie. Wzbogacili się dzięki plantacjom trzciny cukrowej w Indiach Zachodnich, wykorzystując pracę niewolniczą. Wspierali budowę i panowanie Imperium Brytyjskiego w XIX i XX wieku i sprzedali sporo ziemi, by finansować jego chwałę oraz przygody jego bohaterów. W Szkocji żyje kilkadziesiąt podobnych rodzin.

      Kupowanie edukacji zawsze było dla takich ludzi koniecznością. Przynosiło znajomości i swoistą ochronę przed uprzedzeniami angielskiej arystokracji wobec Szkotów. Dwóch dziadków z mojej linii Fergussonów studiowało nauki przyrodnicze i rolnictwo. Poświęcali się poprawie jakości ziemi i życia ludzi, którzy na niej mieszkali. Ale większość moich przodków – tak jak oczekuje się tego od dżentelmenów – uczyła się klasycznej łaciny i greki oraz zawierała powierzchowną znajomość z historią, Biblią i matematyką. Przedmioty te były – jak narzekają autorzy listów przechowywanych w rodzinnym archiwum – nudne i niemal bezużyteczne, zwłaszcza u zarania epoki przemysłowej. Ale to doświadczenie ukształtowało ich jako mężczyzn, jakich potrzebowała rodzina, by prosperować – mężczyzn, którzy mogliby się świetnie odnaleźć w armii czy w sądach, którzy byliby bez problemu przyjmowani w salonach i klubach dla klasy wyższej, którzy zawieraliby korzystne małżeństwa, zarówno w sensie genetycznym, jak i majątkowym. Edukacja taka była niełatwa do zorganizowania, czasem stresująca dla rodzica i dziecka – no i kosztowna. Do połowy XIX wieku synowie Fergussonów udawali się do szkół w rejonie Londynu statkiem z Leith. Czesne za każdego z chłopców wynosiło więcej niż roczna pensja wykwalifikowanego robotnika. Był to znaczący wydatek. Ale się opłacał.

      Używam określeń „mężczyzna” i „chłopiec”, ponieważ niewiele dziewcząt z tej klasy społecznej wyjeżdżało wówczas do szkół, a jeśli już, to jako niemal dorosłe panienki, na „ostatni szlif”. Dopiero w XX wieku Fergussonowie zaczęli wysyłać niektóre córki do internatów. Moja matka, która wychowywała się w domu podczas drugiej wojny światowej i po niej, była uczona wraz z różnymi kuzynkami i innymi dziewczętami z sąsiedztwa przez guwernantkę, jej bracia zaś pojechali do szkoły podstawowej z internatem, a potem do Eton. To nie była marna edukacja – moja matka jest autorką publikowanych tekstów i przedsiębiorczynią odnoszącą sukcesy. Z zachowanych listów i pamiętników wyłania się konkretny obraz kobiet z rodziny Fergussonów – były partnerkami intelektualnymi dla mężczyzn albo nawet ich przerastającymi. Niektóre, jak moja groźna prababka, zdominowały dom i męża. Ale tylko jedna z dziewczynek pojechała do szkoły z internatem – moja cioteczna prapraprababka Elizabeth w 1846 roku.

      W rodzinnych archiwach znajdują się listy i pamiętniki dowodzące, że moim przodkom nie brakowało miłości do dzieci – tęsknili za nimi, odwiedzali je, pisali co tydzień listy i byli przeszczęśliwi, kiedy te przyjeżdżały z Anglii do domu na wakacje. W 1845 roku dziadek mojego dziadka, sir Charles Fergusson, poświęcił wiele dni na odpieranie pomysłu swojej piętnastoletniej córki – wspieranej przez matkę – która chciała pojechać do internatu w Brighton. Oto co zapisał w swoim dzienniku:

      Z drugiej strony, widząc, jak świetną i rozkoszną jest obecnie Elizabeth, niepokoję się, że w przypadku poszukiwania spełnienia i tego, co nazywa się postępem i doskonaleniem umysłu, nieco z tej świeżości może zostać utracone. Długa rozłąka – dwa lata, nie licząc krótkich wakacji – to dodatkowa przykrość. Bóg jeden wie, co jest najlepsze. Ja teraz jedynie pragnę być oświeconym co do tego, co jest najlepsze, i cokolwiek będzie postanowione, musi być podporządkowane trwałemu szczęściu mojego ukochanego Dziecka, Amen.

      Ostatecznie skapitulował.

      Mój dziadek w podstawówce był ponoć nieszczęśliwy, ale przez te wszystkie pokolenia szkoła z internatem tylko dwa razy naprawdę porządnie komuś z Fergussonów zaszkodziła. W 1746 roku mój stryj John Fergusson, wówczas szesnastoletni, ku przerażeniu swoich rodziców rzucił naukę w szkole w hrabstwie Northamptonshire. Postanowił wstąpić do angielskiej armii maszerującej na Ślicznego Księcia Karolka i buntowników z Highlands, a potem na Londyn. Okazało się to dobrym posunięciem – Fergussonowie odnieśli korzyści z opowiedzenia się po stronie zwycięzcy – choć John został w armii i nigdy nie wrócił do szkoły.

      Gorsze nadeszło z kolejnym pokoleniem. W 1894 roku mój wujeczny prapradziadek Alan Fergusson, niezdarny, nieustannie prześladowany przez rówieśników szesnastolatek, po ucieczce z Rugby School został umieszczony w Glenalmond College. Po kilku tygodniach podpalił skrzydło tego gotyckiego gmaszyska w wiejskim Perthshire, powodując straty oszacowane na dwa miliony funtów (na dzisiejsze pieniądze). Akcja wywołała międzynarodowy skandal – ojciec Alana, sir James, szósty baron, był członkiem parlamentu i byłym gubernatorem Nowej Zelandii. Mimo wysiłków rodziny starającej się, by Alana uznano za niepoczytalnego, został on osądzony i skazany na rok pozbawienia wolności. Mimo to zarówno mój brat, jak i kilku kuzynów zajęło miejsce w ławce odbudowanego Glenalmond, gdy nadszedł ich czas.

      Aż do drugiej wojny światowej w klasie społecznej korzystającej ze szkół z internatem dzieci były najpierw wychowywane w rodzinnym domu przez służbę i guwernantki. Według teorii więzi dominującej w nauce o rozwoju dziecka każdy malec potrzebuje kochającej osoby, której może ufać, która da mu poczucie ciągłości i bezpieczeństwa. Płatna matka, owszem, może mu to wszystko dać. Ale żadna szkoła nie zapewni przytulania.

      W połowie XVIII wieku zaczęła się dyskusja o roli matek i pożytku ze szkół. Ukazało się mnóstwo poradników dotyczących zarządzania gospodarstwem domowym i wychowywania dzieci – często autorstwa kobiet. Zwykle podkreślano w nich, jak istotna jest rola matek, zwłaszcza w wychowaniu synów. Do połowy