Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

znanym nam dzisiaj kształcie narodziły się w XIX wieku, a zasilali je niezliczeni przedstawiciele nowej klasy średniej – ludzie tacy jak Rentonowie. Między latami 40. a 70. XIX wieku dawne placówki, z których korzystały brytyjskie elity – Rugby, Eton, Harrow, Winchester i kilka innych – zostały zmuszone do stopniowych reform, które miały z nich zrobić wzorzec edukacji w Wielkiej Brytanii i daleko poza jej granicami, na kolejne sto lub więcej lat. Wszystkie zmiany miały charakter praktyczny. Najważniejszą było wprowadzenie ograniczeń wiekowych, zasad funkcjonowania i egzaminów wstępnych, co miało nieco uporządkować instytucje słynące z przemocy, anarchii i wysokiej śmiertelności. W tym gnieździe żmij, jakim było XVIII-wieczne Eton, sześciolatki często mieszkały i uczyły się obok dorosłych uczniów, nawet dwudziestolatków. Najmłodszy podopieczny w historii szkoły – nieślubne dziecko hrabiego Pembroke i jego kochanki Kitty Hunter – zaczął naukę w 1766 roku, mając cztery lata. Chłopca przyjęto pod nazwiskiem Augustus Retnuh Reebkomp. Starszym dzieciom nie mogło zająć wiele czasu odczytanie anagramów nazwisk jego rodziców.

      Struktura szkolnictwa stała się standardem, gdy edukacja państwowa w Wielkiej Brytanii pod koniec stulecia sformalizowała się i wprowadzono system szkół podstawowych oraz średnich, jak w większości krajów świata. Tymczasem w drugiej połowie XIX wieku rozpoczęły działalność dziesiątki płatnych szkół średnich – Liverpool College, Brighton College, Glasgow Academy i Edinburgh Academy, Fettes, Marlborough i Radley – w dużej mierze dlatego, że w starych szkołach było za mało miejsc dla nowo wzbogaconych klas średnich, które chciały kupić swoim synom – i nielicznym córkom – miejsce w establishmencie. To były szkoły z tradycjami instant. Świadomie naśladowały struktury prestiżowych starych placówek, ich rytuały, dyscyplinę, nawet architekturę. One również potrzebowały dostawy „przygotowanych” trzynastolatków.

      By dostać się do jednej z „publicznych” szkół – nazwanych tak, ponieważ zostały powołane na mocy ustawy i były podmiotami prawa – trzeba było być przygotowanym. Temu służyły prywatne szkoły podstawowe „przygotowawcze”. Prywatne, bo prywatną szkołę mógł otworzyć każdy. W latach 20. XX wieku 240 takich placówek przysposabiało chłopców do nauki w szkołach morskich, gdzie stawali się kadetami, a następnie oficerami. Do lat 60. XX wieku szkoły podstawowe prywatne oraz publiczne, z wyjątkiem kilku placówek miejskich, jak zachodniolondyńska St Paul’s, były w zasadzie wyłącznie szkołami z internatem.

      Mieszkanie w szkołach wzięło się z konieczności. Ludzie, którzy z nich korzystali, w większości mieszkali w odziedziczonych po przodkach domach rozrzuconych po angielskiej prowincji. Dzieci mogły albo pobierać domową edukację, albo być odesłane z domu. To drugie szybko stało się uświęconą praktyką. Placówki prywatne miały „przygotować” dzieci zarówno do realizowania programu szkoły publicznej, jak i do reżimu wspólnotowego, niekoedukacyjnego życia w internacie. Ponadto na internatach zarabiali nauczyciele, którzy dbali o wyposażenie i wyżywienie dzieci. Nawet w najdroższych szkołach kadra aż do końca XX wieku była zatrważająco źle opłacana. W całej swojej historii szkoły te przodowały w opakowywaniu motywacji ekonomicznych i praktycznych w połyskliwy etos, składnik magicznej formuły kształcenia brytyjskiej elity. I tak rekrutowanie starszych dzieci do wykonywania pracy polegającej na kontrolowaniu młodszych doprowadziło do powstania uświęconych tradycją ról prefekta i panicza. Rozwiązania zmniejszające koszty posłużyły do zaszczepiania takich wartości, jak odwaga, wytrzymałość oraz – często używane pojęcie – męstwo. Wykorzystywano strach i przemoc, by dyscyplina stała się taką samą częścią magii jak lodowate sypialnie i ohydne jedzenie – wszystko to służyło kształtowaniu pożądanego typu człowieka.

      Szkolnictwo prywatne było prawdziwą kopalnią złota. Człowiek wykształcony i obdarzony talentem do czarowania rodziców mógł się w tej branży łatwo ustawić. Pod koniec XIX wieku 700 zarejestrowanych szkół podstawowych – zarówno nowych, jak i starych – dostarczało narybek do szkół publicznych, choć tylko 11 z nich przyjmowało dziewczynki. W 1981 roku naliczono ich 570, zwykle z mniej więcej setką uczniów, w większości z internatem.

      Fergussonowie, stara rodzina ze strony mojej matki, wysyłali swoje dzieci z domu, by zapewnić klanowi nieprzerwane członkostwo w establishmencie. James Renton i wielu innych – wówczas i teraz – liczyli na to, że ich potomkowie wyniosą ze szkoły ogładę, która pozwoli im do owego establishmentu dołączyć. Niewyobrażalne byłoby posłanie do szkół publicznych dzieci z wiejskim akcentem, czyli najczytelniejszym dowodem tego, że pochodzą spoza Upper Ten Thousand [dosł.: górne dziesięć tysięcy], jak lubiła siebie nazywać elita końca epoki wiktoriańskiej. Dlaczego nowo wzbogaceni przemysłowcy z fabryk hrabstwa Lancashire wysyłali swoje dzieci na południe do drogich szkół? – zastanawiano się w Taunton Commission, komisji powołanej w 1864 roku przez rząd do zbadania tematu szkół publicznych. Chodziło o to, „by zgubiły swoją północną mowę (…) i odcięły się od wpływu, jaki ma na nie dom”.

      Były także inne, mniej wyraźnie artykułowane obawy. Zwłaszcza przed zagrożeniem „obscenicznością”, jak to nazywali wiktorianie. Historyk Jonathan Gathorne-Hardy pisze, że okres intensywnego rozwoju szkół podstawowych zbiegł się z paniką związaną z moralnością w szkołach publicznych: „wydawało się konieczne wyrwanie ślicznych dziewięcio- i dziesięciolatków z lubieżnych rąk osiemnastolatków”. Równie silna była inna presja o charakterze moralnym – konieczność wyrwania chłopców spod „zmiękczającego” wpływu matek i domów.

      Zadanie polegało na czymś więcej niż na kształtowaniu „charakteru”, choć słowo to pojawia się na pierwszym miejscu w traktatach pisanych przez dyrektorów placówek. W szkolnej klasie była do wykonania konkretna praca, zwłaszcza że szkoły publiczne wprowadziły selekcję – egzaminy wstępne. Dość ważna była matematyka, nauki przyrodnicze mniej. Dzieci musiały przede wszystkim znać Biblię i języki starożytne. Edukacja w szkołach publicznych – i ambitnych państwowych, które je naśladowały – aż do lat 50. XX wieku polegała głównie na uczeniu podopiecznych łaciny i greki. Aż do lat 80. były one istotne dla uczniów starających się o stypendium naukowe.

      Generalnie uważano, że jeśli dziecko w wieku ośmiu czy dziewięciu lat nie zacznie się uczyć łaciny, nie ma szans przejść przez system. Starożytna greka zaczynała się po pierwszym roku i ona także była obowiązkowa. W jednej z relacji z 1817 roku mowa o nauczaniu pięciolatków łaciny, a sześciolatków greki. W ostatniej klasie Ashdown, jako dwunastolatki, byliśmy przygotowywani do testu kompetencji – oczekiwano od nas umiejętności płynnego tłumaczenia dowolnego tekstu z angielskiego na łacinę, a nawet przekładu poezji. Piątkowe lekcje łaciny, które prowadził Billy Williamson, wyznaczał wściekły rytm uderzeń trzcinki w nasze ławki, a czasem i w nas samych.

      To przez łacinę pierwszy dzień siedmioletniego Winstona Churchilla w szkole St George’s w Ascot okazał się koszmarem. Gdy już zniknęła jego matka, nauczyciel wziął go do klasy, dał książkę i kazał się nauczyć deklinacji rzeczownika mensa, czyli „stół”. Był rok 1882. Przyszły premier nigdy wcześniej nie czytał ani nie mówił po łacinie, niemniej wkuł, co mu zadano – znaną wielu czytelnikom jego wspomnień litanię: mensa – stół, mensae – stołowi, mensae – stołu, mensam – ze stołem, mensa – o stole, mensa – o, stole!

      Kiedy nauczyciel wrócił, mały Winston wyrecytował wszystko, a potem zapytał, jak zrobiłby każdy bystry siedmiolatek: „Co to znaczy, proszę pana?”.

      – Znaczy to, co słyszysz. Mensa, stół. Mensa to rzeczownik pierwszej deklinacji. Jest ich pięć. Nauczyłeś się liczby pojedynczej pierwszej deklinacji.

      – Ale – powtórzyłem – co to znaczy?

      – Mensa znaczy stół.

      – To dlaczego mensa znaczy także „o, stole!”?

      – Mensa, „o, stole!”, to wołacz. Tego przypadku używa się, gdy chce się zwrócić do stołu, zawołać do stołu. Użyjesz tego w rozmowie ze stołem.

      – Ale