Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

psychoneurologów, autorów książek o rozwoju dziecka oraz, naturalnie, nauczycieli – i nie dostałem precyzyjnej odpowiedzi. Pewien sławny psycholog powiedział, że jedyną wartościową odpowiedź można uzyskać od samych dzieci. Zapytałem więc moje własne o ich definicję szczęśliwego dzieciństwa. Młodsze, wówczas dziesięcioletnie, odpowiedziało: „To wtedy, jak wiesz, że jesteś kochany, i czujesz się bezpiecznie, i dostajesz to, czego potrzebujesz”. Starsze, szesnastoletnie, odparło: „Szczęśliwe dzieciństwo jest wtedy, gdy masz perfekcyjnie działające wi-fi”.

      Nauka o rozwoju dziecka kryje w sobie mnóstwo nieścisłości. Ekspertom nie tylko trudno się dogadać co do tego, co warunkuje szczęśliwe dzieciństwo; nieustannie zmieniają się jego definicje. Zmienia się też świadomość tego, jak ważne jest szczęśliwe dzieciństwo, by stać się szczęśliwym dorosłym. Problem tkwi również w tym, gdzie dobro i szczęście spotykają się z efektywnością – i czy w ogóle się spotykają. Bohater powieści Rachel Cusk Kontury powtarza mądrości swojej matki na temat słodko-gorzkiej natury życia: „Nie było czegoś takiego jak dzieciństwo bez wad, choć ludzie zrobią wszystko, żeby udowodnić, że było”. To stwierdzenie podąża za przekonaniem, że efektywne, produktywne dzieciństwo potrzebuje pewnej dawki trudu, trochę szorstkiej miłości. Słychać w nim echa prewiktoriańskiej wiary w to, że dziecko rodzi się niegodziwe i pozostaje takie, dopóki trzcinką nie wbije mu się do głowy rozumu i wiary w Boga. Niedawno w „Daily Mail” ukazał się artykuł pod tytułem Dlaczego szczęśliwe dzieciństwo czyni nas nieszczęśliwymi dorosłymi? Jego autor obwinia wygodne dzieciństwo na przedmieściach o swoje późniejsze porażki. Cytuje dziennikarkę radiową i telewizyjną Kirsty Young: „Nie chcę, żeby moje dzieci były »szczęśliwe« (…). Będą miały piekielnego farta, jeśli uda im się czasem zetknąć ze szczęściem. Chcę, żeby były zadowolone i miały poczucie własnej wartości”.

      Zapytałem rodziców, którzy sami męczyli się w internatach, dlaczego posłali tam własne dzieci. Wielu odpowiedziało klasycznie: że to dobra szkoła życia. Psychoterapeuta nie miałby problemów z rozszyfrowaniem tego procesu myślowego – pacjent potrzebuje przepracować swoje traumy w pozytywny sposób, by się z nimi rozprawić. I tak okropne doświadczenie powoli przekształcamy w potrzebne, a potem może nawet w pozytywne – tak pozytywne, że w efekcie dochodzimy do wniosku, że to, co mamy najcenniejszego – nasze własne dziecko – musi przejść przez to samo co my.

      Rodzice często podkreślają też, że to wszystko nie będzie „aż tak trudne”, że od ich czasów szkoły się zmieniły. Winston Churchill był pierwszym z wielu, którzy wyśmiali ten powtarzany przez dorosłych komunał, co jest niezbyt pocieszające, zważywszy na fakt, jak traumatyczne okazały się jego szkolne doświadczenia. Najłatwiej powiedzieć, że odrobina nieszczęścia to coś normalnego i potrzebnego. „Wiemy, że byłeś nieszczęśliwy. Ale tak samo nieszczęśliwy był twój ojciec”, mówili moi rodzice, tak jak wielu innych. Często uważa się, że to wystarczający argument. „Popatrz na tatę. Dał sobie radę”. Ale w dziejach świata dzieciom narzucano wiele barbarzyńskich obowiązków, których dziś nie bylibyśmy w stanie wytłumaczyć. Fakt – niektórzy maleńcy kominiarczykowie rzeczywiście dali sobie radę.

      Wiadomo, że nasze dzieciństwo kształtuje pragmatyczna troskliwość dorosłych. Jeśli wierzymy, że lekcje wyniesione z pierwszych lat życia wpływają na nasze dorosłe zachowania, musimy w pierwszej kolejności sprecyzować, o jakie zachowania chodzi. Badania z ostatnich 50 lat pokazują interesujące zmiany na liście rodzicielskich nadziei dotyczących wartości moralnych reprezentowanych przez pociechy. Kiedyś na szczycie tej listy była uczciwość. Za nią szły posłuszeństwo, dobre maniery i szacunek dla starszych. Z czasem jednak posłuszeństwo zjechało na dół listy na rzecz cech związanych z autonomią: niezależności myślenia i samodzielności, zwłaszcza wśród rodziców reprezentujących klasę średnią. Nawet uczciwość nie jest dziś tak popularna jak kiedyś.

      Na wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa wpływają także kaprysy pamięci. Wielu badaczy zajmujących się tą dziedziną ma duże wątpliwości co do wspomnień dorosłych z dzieciństwa, gdyż mogą być one selektywne, idealizujące, wyczyszczone lub zmącone. Wielu moich korespondentów przyznaje, że nie pamiętają z dzieciństwa wiele oprócz kilku naprawdę wyrazistych momentów. Może to być typowa reakcja na długoterminową traumę, ale może też oznaczać, że byli raczej znudzeni niż nieszczęśliwi. W jednej z recenzji badań przeprowadzonych w tej dziedzinie stwierdzono sucho: „Rekonstrukcja dzieciństwa na podstawie scenariusza pisanego przez dorosłego jest z definicji niepełna i niedokładna”.

      Niektórzy idą dalej. Valerie Sinason, psychoanalityczka specjalizująca się w zaburzeniach rozwoju i w gorąco dyskutowanej dziedzinie fałszywych wspomnień, pisze: „Badania nad przywiązaniem pokazały, że ludzie z wystarczającym zapleczem rodzinnym są w stanie zapamiętać pozytywne i negatywne wydarzenia z dzieciństwa, ci zaś o bardziej skomplikowanej przeszłości nie są w stanie myśleć o żadnym negatywnym doświadczeniu”. „Miałem cudowne dzieciństwo” – to zaskakująco popularne stwierdzenie wśród rodziców dotkniętych depresją oraz stosujących przemoc. Czy to możliwe, że szczęśliwe dzieciństwo jest najpopularniejszym fałszywym wspomnieniem?

      Nie po raz pierwszy wycieczki w głębiny psychologii rozczarowują, zwłaszcza laika – złota z tych wypraw nie ma. Niewiele pożytku mają z nich także ci, którzy przetrwali szkołę z internatem, oraz obrońcy takich placówek. Dochodzimy do wniosku, że to bez znaczenia, co się wydarzyło w dzieciństwie, pod warunkiem że mamy szczęśliwe wspomnienia. Problem w tym, że sami psychologowie mają wątpliwości w temacie pamięci i problemy ze zdefiniowaniem pojęcia normalności. „Idealna fikcja”, mówi Zygmunt Freud.

      Jest wiele badań, które pokazują, że nieszczęśliwe dzieciństwo – nawet takie, w którym obecna jest przemoc i trauma – niekoniecznie oznacza, że reszta życia będzie złamana. Według Harvard Grant Study, najdłużej prowadzonych i najdokładniejszych badań nad szczęściem u dorosłych, dziś w większości nieżyjących już mężczyzn, najważniejsza jest wiara, że miało się szczęśliwe dzieciństwo, zwłaszcza dobrą relację z matką. Badania te, przeprowadzone na 268 mężczyznach od 1938 roku, pokazują jednak także, że osoby te są w stanie całkowicie „przepisać” swoją przeszłość – krwawa historia wojenna staje się pozytywną, dorastanie w chrześcijaństwie zmienia się w dorastanie w całkowitym agnostycyzmie, stosujący przemoc rodzic z biegiem lat staje się łagodny i wyrozumiały. Jest mnóstwo badań potwierdzających, że osoby, który miały ewidentnie złe dzieciństwo – były wykorzystywane emocjonalnie i seksualnie – często wyrastają na wyjątkowych, odnoszących sukcesy czy zwyczajnie szczęśliwych dorosłych.

      Wróćmy jednak do dyskusji o definicjach. W 1977 roku w książce na temat Harvard Grant Study szczęśliwe życie zdefiniowano jako „karierę pełną sukcesów i satysfakcjonujące małżeństwo”. Dzisiaj niewielu sformułowałoby to tak obcesowo i materialistycznie. Jeśli jednak wiktorianie powoływali się na takie pojęcia jak „cnota” i „powinność”, formuła Harvard Grant Study prawdopodobnie podsuwa nam destylat aspiracji klasy średniej rozwijających się przez 150 lat istnienia systemu szkół z internatem.

      System ten nie uległ dużym zmianom. Zmieniła się nasza definicja szczęścia, inne są sposoby na jego osiągnięcie. Ale najważniejsza konkluzja, do jakiej doszli badacze z Grant Study, mówi, iż ludzie, którzy uwierzyli w to, że mieli szczęśliwe dzieciństwo – nawet jeśli doszli do tego wniosku dopiero w dorosłości – radzą sobie lepiej w życiu zarówno osobistym, jak i zawodowym. George Vaillant podsumował dane zebrane przez 75 lat rozbrajająco prostym stwierdzeniem: „Szczęście to miłość. Kropka”.

      CZĘŚĆ