Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

wspominałyby te pierwsze dni czy tygodnie. Wielu absolwentów mówi o dezorientacji, wyczerpaniu i o czymś, co dziś nazwalibyśmy po prostu stresem. Wszystko to powodowała konieczność zapoznania się od zera z topografią szkoły, jej zasadami i rytuałami – w atmosferze zdominowanej przez strach i zupełny brak intymności. Porównanie do początków pobytu w więzieniu wydaje się tu uczciwe.

      Pewna kobieta została posłana do internatu w Anglii, gdy miała dziewięć lat – ze względu na pracę jej rodzice musieli mieszkać za granicą. Przedstawiła mi długą listę nowych dla niej zasad i zwyczajów, z którymi musiała się skonfrontować i które wprawiały ją w zakłopotanie. Nie można było na przykład głośno płakać – było to karalne. „Do dzisiaj, będąc w pełni dojrzałą, 64-letnią kobietą, gdy jestem czymś bardzo poruszona, idę do toalety. To strategia przetrwania, którą wytworzyłam przed laty, gdy toaleta była jedynym miejscem, gdzie mogłam dać wyraz swojemu smutkowi bez wystawiania się na ostracyzm”.

      Niektórzy nazywają ten okres życia „końcem dzieciństwa”. Inni mówią: „Już nigdy potem nie czułem się bezpiecznie”. Wielu wskazuje pojedynczy i błahy błąd – ustawienie się w złej kolejce po posiłek, zastosowanie imienia zamiast nazwiska, zmoczenie łóżka – jako początek trwającego całe życie upośledzenia społecznego. Wspomnienie momentu zatrzaśnięcia szkolnych drzwi przez lata zmieniało charakter, a trudno znaleźć relacje powstające na gorąco w tamtych czasach. Jakieś jednak są.

      Miałem jedenaście lat, kiedy z powodu choroby nie mogłem ćwiczyć na wuefie i kazano mi zostać w bibliotece. Byłem – jak można przeczytać w podsumowaniach semestralnych – największym molem książkowym w szkole, ale tym razem zacząłem pisać, była to opowieść o pierwszych dniach w podstawówce. Oczywiście mojej – Brierly House. Miała ten sam adres i tego samego dyrektora, tylko nazwiska były zmienione. Gdy czytam to teraz, szokuje mnie, jak wielką potrzebę odczuwałem – już wtedy – by opowiedzieć tę historię.

      To siedem stron zapisanych gęstym, równym pismem w notesiku, który przechowała moja mama. Pisałem o nowym uczniu – najpierw z perspektywy jego matki. „Cóż, jestem pewna, że to bardzo dobra placówka”, rozmyślała w drodze powrotnej, wycierając łzy. Pozostawiony w szkole chłopiec doznaje szoku – wszyscy są w jego oczach ogromni i hałaśliwi, sypialnie zimne i brudne. Jest przerażony dyscypliną i groźbami przemocy. Prym wodzi największy typ w tej dżungli – przerażający dyrektor, z tłustym podgardlem i fryzurą na mnicha, który atakuje za najmniejszy przejaw nieśmiałości czy słabości, a do tego jest uprzedzony do jakiegoś niemieckiego chłopca… „Jeśli jakiś chłopiec mu podpadł, nie miał litości”.

      Historia zaczyna się jednak od przyjazdu do szkoły. Nowi uczniowie, wprowadzani w jej mury przez matronę, doznają „intensywnego uczucia obcości”:

      Smutny tłumek dzieci, wyrwanych z komfortu i łagodności domowego życia, poddawanych obróbce w ogromnej, obcej maszynie szkoły podstawowej… Dezorientacja w tych wszystkich umysłach była tak ogromna, że nie ogarnęła ich jeszcze tęsknota za domem. Byli zbyt zdumieni tym nowym światem, by tęsknić za tym utraconym.

      Być może wprowadziłbym trochę humoru do swojej powieści, gdybym pociągnął ją poza te siedem stron. Dominuje w niej jednak złość – na władzę, niesprawiedliwie zarezerwowaną dla prześladowców i zaburzonych dorosłych, na zaprzeczanie podstawowemu prawu człowieka – prawu do wyboru własnego losu. Te same skargi wybrzmiewają w relacji Winstona Churchilla ze znienawidzonej przez niego szkoły podstawowej St George’s w Ascot, napisanej 40 lat po jej ukończeniu:

      Nikt mnie nie pytał, czy chcę opuścić dom, tak samo jak o to, czy chcę przyjść na świat (…). I nagle okazuje się, że mam wyjechać z domu na wiele tygodni, by pobierać naukę od nauczycieli (…). Ostatecznie miałem raptem siedem lat i byłem bardzo szczęśliwy w swoim pokoju z zabawkami. Miałem wspaniałe zabawki: prawdziwą lokomotywę parową, magiczną latarnię i kolekcję żołnierzyków, liczącą prawie tysiąc. A teraz miały być tylko lekcje…

      Churchill, jak wielu innych, miał wrażenie, że wyrwano go z dziecięcego raju i posłano do piekła. Przy czym „piekło” oznacza miejsce nie tylko bez zabawek, ale i bez miłości.

      St George’s jest dziś ekskluzywną szkołą publiczną dla dziewcząt. Na stronie internetowej placówki widnieje informacja o Churchillu, ale cytat z jego wypowiedzi dotyczy tylko tego, jak nowoczesna i modna była to szkoła. Autorzy większości relacji – tych wysłanych do mnie i tych opublikowanych w formie pamiętników – próbują szukać szczęścia w nieszczęściu. Lecz ci, którzy jak Churchill uznali, że doświadczenie to nie potrzebuje lukru, opowiadają historie często nieprawdopodobne czy pełne złości. Jeden z autorów wspomina o dzieciach w swojej podlondyńskiej szkole, popularnej wśród zamożnych brytyjskich ekspatów żyjących w Afryce. Akcja dzieje się w latach 70. XX wieku:

      Bywały bardzo małe, nawet sześcioletnie, i – teraz to widzę – często dotknięte głęboką traumą, czego dowodem był na przykład fakt, że wiele z nich regularnie defekowało do łóżka lub moczyło je, co samo w sobie wywoływało szyderstwa. Pamiętam przenoszenie jednego z chłopców do szkoły z boiska w zimie, ponieważ był tak zmarznięty, że nie potrafił iść o własnych siłach. Inny – nie starszy niż mój syn dzisiaj – który bardzo tęsknił za matką i spał z bratem, nieustannie wysłuchiwał reprymend. Wciąż jest mi niedobrze na to wspomnienie.

      W relacjach pobrzmiewa nie tylko złość, ale też ból związany z adaptowaniem się do niesprawiedliwego świata. Na koniec, gdy dziecko traci już nadzieję na ratunek – co jest procesem dobrze zmapowanym w badaniach psychologicznych – uczucia te przekształcają się w głębsze emocje. Dzieci akceptują trudną myśl, że ich zaufanie do najbliższych dotąd opiekunów być może było błędnie ulokowane. Kierują całą swoją energię na naśladownictwo i przetrwanie – nowe wzorce zachowania, które będą kształtować ich przyszłe „ja”, wręcz całe ich życie.

      Mój pierwszy semestr w Ashdown nie okazał się ani bardziej, ani mniej przykry niż w większości relacji. Był pełen przemocy i szokujący. Ale przetrwałem go – uczyłem się. W sypialni mieszkało nas trzech nowych i dwóch takich, którzy byli w szkole od roku czy dwóch. Mieliśmy po siedem–osiem lat, oni – dziewięć–dziesięć. Moje pierwsze wyraźne wspomnienie dotyczy przemówienia, które dwaj starsi chłopcy wygłosili, gdy tylko wdrapaliśmy się do tych zimnych, twardych łóżek. Później, jako dwunastolatek, wykorzystałem tę historię w mojej literackiej próbie.

      Powiedzieli, że jako kapitan sypialni i zastępca kapitana mają prawo dać nam lanie za złamanie zasad. Na przykład za niezłożenie rogów narzuty w trójkątne „skrzydełka” przy ścieleniu łóżek. Narzędziem do bicia będzie „sprężysty bambus z rozdwojonym końcem, tak że gdy przecina powietrze, otwiera się i szczypie, żeby bardziej bolało”, mówi dowódca w mojej powieści i dodaje: „To bardzo boli”. W rzeczywistości chłopcy używali paska do spodni, tego z wężem na sprzączce.

      Wydaje mi się, że starsi chłopcy nie bili nas nim tego wieczoru, ale w kolejnych tygodniach owszem. Sprzączka zadawała ból, jednak najbardziej szokujący był sam fakt stosowania przemocy – nieporównywalnej z wymierzanymi przez matkę sporadycznymi klapsami. Najważniejsza zasada, którą łamaliśmy, to zakaz wydawania dźwięków po zgaszeniu światła – za co sam dyrektor Billy Williamson spuszczał lanie wszystkim, gdy tylko był odpowiednio pijany. Może dlatego nasi kapitanowie tak pilnowali tej zasady. Ale dla nich „wydawanie dźwięków” to było coś więcej niż rozmowa. To był również płacz czy skrzypnięcie sprężyny w łóżku.

      Pamiętam, jak przyciskałem do twarzy poduszkę, by stłumić pociąganie nosem z tęsknoty za domem. Leżałem bez ruchu jak kamień, żeby zardzewiałe, stare łóżko nie pisnęło. Cała nasza trójka – nowych – była w takich samych opałach. Czuliśmy ogromną ulgę, gdy dowódcy znaleźli innego płaczącego chłopca i ściągali z niego prześcieradło, by spuścić mu lanie pasem. Jego krzyk przydawał