Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

alejką pod kolumnadę portyku szarego kamiennego budynku. Wyglądał bardzo elegancko. Moja walizka i specjalna skrzynka na smakołyki zniknęły w ciemnym i hałaśliwym wnętrzu. Na schodach stał dyrektor Billy Williamson, wielki mężczyzna z mnisią kryzą włosów wokół dużej głowy. Musiałem poczekać, aż mnie przywita uściśnięciem dłoni – był zajęty niską kobietą w kraciastym płaszczu, która przedstawiała mu właśnie chłopca z kręconymi włosami, jeszcze mniejszego niż ja. Była to księżna Małgorzata i jej syn Dawid. Po uporaniu się z przedstawicielami rodziny królewskiej dyrektor miło zahuczał do nas z góry. „Wygląda na przyjemnego”, powiedziała moja matka.

      Nie pamiętam momentu rozstania. Wiem, że matka zaprowadziła mnie do sypialni, pustego pokoju na poddaszu, gdzie stało pięć żelaznych łóżek szpitalnych z bawełnianymi narzutami. Dwa były już zajęte przez nowych uczniów. Matka wypakowała trochę rzeczy i włożyła pod poduszkę szmacianego prosiaczka, który był moją przytulanką od niemowlęcych czasów. Niewątpliwie poprosiła kapitana sali, chłopca rok czy dwa starszego ode mnie, by był dla mnie dobry. Wieczorem tłumaczył nam szkolne zasady. Jedna z nich mówiła, że nie wolno płakać. Jeśli ktoś będzie płakał, on lub jego zastępca wymierzy karę – bicie. Trzasnął w łóżko swoim paskiem – ta sama sprzączka w kształcie węża, która wydawała mi się taka fajna, teraz wyglądała na groźną.

      W moim przypadku, choć nie pamiętam szczegółów, rozstanie przebiegło spokojnie. Zdarzało się, że dzieci trzeba było wyciągać z samochodu siłą. Często rodzice po prostu je oszukiwali. „Do zobaczenia wkrótce!”, mówili i czmychali. Mój przyjaciel, który został posłany do internatu w wieku siedmiu lat, pamięta, jak biegł za samochodem rodziców. „W pewnym momencie przyhamował. Pomyślałem, że po mnie wrócą, ale to był tylko zakręt. Wydaje mi się, że aż do tego momentu nie zdawałem sobie sprawy, że będę musiał tam zostać”.

      Nieraz najsmutniejsze historie rozstań opowiadają dzieci, które były obserwatorami. Młodsze rodzeństwo towarzyszące starszemu w podróży do szkoły wspomina, jak brata czy siostrę w miarę zbliżania się do szkoły ogarniało przygnębienie, jak narastało napięcie między rodzicami, jak trzeba było siłą wyciągać dziecko z samochodu. „Odginali po kolei jego palce zaciśnięte na zagłówku”. Bear Grylls, zawodowy podróżnik, wspomina, jakim szokiem był dla niego widok ojca, oficera wojskowego, tonącego we łzach w samochodzie podczas pierwszej podróży do Ludgrove House – „Nie rozumiałem, jakie argumenty przemawiają za tym, że to dobry pomysł. Że to naturalne? Że to z miłości? Instynkt podpowiadał mi, że nic z tych rzeczy. Ale cóż ja mogłem wiedzieć? Miałem tylko osiem lat”. Grylls bardzo źle wspomina czas spędzony w szkole.

      Kobieta, która dorastała w szkole podstawowej z internatem, gdzie pracowali jej rodzice, dobrze pamięta te rozstania:

      Widziałam, jaki smutek i traumę może wywołać szkoła z internatem. Pamiętam łkające matki i ojców robiących dobrą minę do złej gry. Przekonywali swoich zrozpaczonych synów, że mają „być mężczyznami i dorosnąć”. I pamiętam, jak zastanawiałam się, po co w ogóle mają dzieci, skoro ewidentnie chcieli się ich pozbyć. Moi rodzice próbowali złagodzić smutek, zwłaszcza tych najmłodszych uczniów – wolno im było mieć pluszowe misie w łóżkach, ich sale sypialne były kolorowe i miały domowy nastrój, opowiadano im bajki do snu – ale moja dobra i łagodna matka wiedziała, że i tak nie wynagrodzi im tego, co stracili, choćby nie wiem jak się starała (…). Pewien chłopiec zawsze na początku semestru bardzo mocno płakał. Prześladowano go za to.

      Wielu byłych uczniów wspomina, jak z niedowierzaniem patrzyli na znikające za rododendronami auto rodziców, a potem odwracali głowę w stronę tłumu dzieciaków, wypełnionych zgiełkiem korytarzy, dziwnych zapachów i nieprzyjaznych dorosłych, i czuli się – niektórych to uczucie nie opuściło do dzisiaj – totalnie zagubieni. „To był koniec mojego dzieciństwa”, podsumował znajomy, którego wysłano do szkoły z internatem, gdy miał dziewięć lat.

      Charakterystyczne dla relacji z rozstań jest to, jak przytomnie dzieci postrzegają dziwne zachowania rodziców. Matki się załamują albo łkają. Ojcowie, jeśli pojawiają się przy pożegnaniu, w większości są ożywieni czy nawet radośni. Auberon Waugh pisał o „nieskrywanym zadowoleniu swojego ojca na myśl o pozbyciu się dzieci”. Organizował przyjęcia na koniec wakacji. „Papa niezmiennie występował na nich we fraku. Wygłaszał przemówienie, które zawsze było wariacją na temat, jak jest zachwycony, że wracamy do szkoły”. Większość matek – i wtedy, i teraz – jest zdenerwowana. „Wylewałam morze łez za każdym razem, gdy je odwoziłam. Prowadziłam tak szybko, jak się dało, bo wiedziałam, że wprawiam je w zakłopotanie. W końcu poprosiłam naszą au pair, żeby je zawoziła”, powiedziała mi jedna z nich.

      Oczywiście trudno powiedzieć, jaki sposób byłby właściwy, żeby przekazać małe dziecko w ręce obcych ludzi na czas, który dla siedmio- czy nawet dwunastolatka wydaje się całą epoką. „Do zobaczenia w ferie semestralne, kochanie!”. Każdy rodzic, który posyła dzieci do przedszkola, wie, że większość maluchów na początku ma problem z rozstaniem, nawet jeśli mają świadomość, że potrwa ono tylko kilka godzin. Relacje z pożegnań dowodzą, że zazwyczaj mają one traumatyczny charakter, choć wiadomo, że przypadki radosnych rozstań to żaden materiał na porywającą autobiografię i takich raczej mi nie nadsyłano. Tak czy siak, są to wspomnienia wydarzeń, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu, często przepracowanych już podczas terapii, złagodzonych czy stonowanych przez wielokrotne przywoływanie. To nie znaczy, że są bez wartości – dostarczają wielu informacji, są żywe i często dramatyczne. Robin, który kończył moją szkołę, Ashdown House, napisał do mnie tak:

      Miałem osiem lat, prawie dziewięć, i nie przesadzam, ale pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj, kiedy doświadczyłem największej traumy w moim życiu. Pamiętam, jak zostawili mnie, małego chłopca, na podjeździe przy szkolnej bramie. Machałem na pożegnanie mamie i cały byłem przepełniony uczuciem porzucenia. Zastanawiałem się, dlaczego zostawili mnie na tej wsi, w tej podstawówce z dorosłymi, o których nic nie wiedziałem, z ich chrześcijaństwem i czasami nieprzytomnym, dziwnym zachowaniem! Skończyło się moje dzieciństwo, a w czasie tego pierwszego semestru, gdy ja byłem w Anglii, w Hongkongu urodziła się moja najmłodsza siostra. Czułem, że mnie zastąpiła.

      Robin spędził więcej niż ćwierć swojego życia w ośrodkach dla psychicznie chorych. Pęknięcie, którego doświadczył wtedy u bramy Ashdown, było dla niego życiowym zakrętem, przywiodło go, bez jego woli, do stanu, w którym jest teraz: mężczyzna w średnim wieku, chory i niepełny, jak sam mówi, „niezdolny do zaufania, niezdolny do miłości”.

      Dla innych, którzy mieli więcej szczęścia, horror tego przełomu oznaczał początek równie niezwykłego życia, niekiedy przeżytego całkiem szczęśliwie. Ale szok pozostał i wraca. Tak jak złość na bezmyślnych rodziców, którzy wybrali dziecku los według swoich upodobań. Oto jak aktor Rupert Everett w wieku siedmiu lat żegnał się z matką:

      – Kochanie – powiedziała ze sztucznym spokojem, odrywając moją dłoń, kurczowo ściskającą jej dłoń. – Prawdopodobnie pojedziemy, gdy będziesz jadł kolację, więc pożegnamy się już teraz.