Название | Shantaram |
---|---|
Автор произведения | Roberts Gregory David |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65586-44-5 |
Przez jakiś czas rozmawialiśmy. Moi nowi znajomi pytali o wioskę Prabakera i moje wrażenia. Pytali też o miasto, chcieli znać moje ulubione miejsca w Bombaju i ulubione zajęcia. Czując, że ta rozmowa się przeciągnie, zaprosiłem ich na czaj w restauracji.
– Nie, nie – powiedział Prabaker, kołysząc głową. – Musimy odejść. Jedynie chciałem, żebyś poznał owego Johnny’ego i owego Raju, i żebyś został poznany też. Johnny Cygaro ma chyba ci do powiedzenia różne rzeczy, tak?
Spojrzał na Johnny’ego, szeroko otwierając oczy i usta i unosząc ręce w geście oczekiwania. Johnny spiorunował go wzrokiem, ale szybko znowu się uśmiechnął.
– Podjęliśmy decyzję – oznajmił. – Zamieszkasz z nami. Jesteś przyjacielem Prabakera. Jest dla ciebie miejsce.
– Tak, Lin! – dodał szybko Prabaker. – Jedna rodzina wyjeżdża jutro. I wtedy, pojutrze, ten dom będzie twój.
– Ale… ale… – wyjąkałem, ujęty tym hojnym gestem, a jednak przerażony myślą o zamieszkaniu w slumsach. Zbyt dobrze pamiętałem jedyną wizytę u Prabakera. Smród otwartych latryn, rozdzierająca serce nędza, tłok i rejwach tysięcy ludzi. Zapamiętałem to jako coś w rodzaju piekła, nową miarę najgorszego, albo prawie najgorszego, człowieczego losu.
– Nie problem. – Prabaker się roześmiał. – Będziesz z nami za bardzo szczęśliwy, zobaczysz. I wiesz, teraz wyglądasz inaczej, ale po paru miesiącach z nami będziesz wyglądał dokładnie tak jak inni. Ludzie pomyślą, że żyjesz w slumsach od wielu, wielu, wielu lat. Zobaczysz.
– To miejsce dla ciebie – powiedział Raju, powoli wyciągając rękę, by dotknąć mojego ramienia. – Bezpieczne miejsce, dopóki czegoś nie zaoszczędzisz. Nasz hotel jest za darmo.
Roześmiali się, a ja razem z nimi, podniesiony na duchu ich optymizmem i entuzjazmem. Slumsy były brudne i zatłoczone w niewyobrażalny sposób, ale darmowe i bez formularzy C. Zyskiwałem czas na zastanowienie i obmyślenie jakiegoś planu.
– E… więc… dziękuję, Prabu. Dziękuję, Johnny. Dziękuję, Raju. Przyjmuję waszą propozycję. Jestem bardzo wdzięczny. Dziękuję.
– Nie ma problemu – odparł Johnny Cygaro, ściskając mi rękę i spoglądając w oczy z determinacją i przenikliwie.
Wtedy nie wiedziałem, że to najważniejszy człowiek w slumsach, Kasim Ali Husajn, wysłał Johnny’ego i Raju, żeby mnie obejrzeli. W mojej nieświadomości i egocentryzmie wzdrygałem się na myśl o strasznych warunkach slumsów i niechętnie przyjąłem propozycję. Nie wiedziałem, że te chaty są bardzo pożądane i że na miejsce w nich oczekują długie kolejki rodzin. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że zajmuję dom, którego bardzo potrzebuje inna rodzina. Podejmując tę decyzję, Kasim Ali Husajn przysłał do mnie Raju i Johnny’ego. Raju miał ocenić, czy mogę z nimi zamieszkać. Zadaniem Johnny’ego było zdecydowanie, czy oni mogą zamieszkać ze mną. Tamtego pierwszego wieczora wiedziałem tylko, że uścisk dłoni Johnny’ego budzi zaufanie, na którym można zbudować przyjaźń, a w smutnym uśmiechu Raju są akceptacja i zaufanie, na które nie zasługuję.
– Dobrze, Lin. – Prabaker się uśmiechnął. – Pojutrze przyjdziemy zabrać twoje liczne rzeczy i także twoją osobistość. Po późnym południu.
– Dzięki, Prabu. Dobrze. Ale zaraz! Pojutrze… czy to… czy to nie przeszkadza nam w planach?
– W planach? Po co w planach, Linbaba?
– E… Stojący Baba – wydukałem.
Stojący Baba, legendarny zakon szalonych, natchnionych mnichów, prowadził na przedmieściach Byculla palarnię haszyszu. Prabaker zaprowadził mnie tam wiele miesięcy temu, podczas zwiedzania zakazanych dzielnic miasta. W drodze powrotnej z wioski kazałem mu przysiąc, że zaprowadzi mnie tam razem z Karlą. Wiedziałem, że nigdy tam nie była i że zafascynowały ją moje opowieści. Certowanie się w obliczu ich hojności było czystą niewdzięcznością, ale nie chciałem stracić szansy zrobienia wrażenia na Karli.
– O tak, Lin, nie problem. Nadal możemy składać wizyty tym Stojącym Baba, z panną Karlą, i potem zabierzemy wszystkie twoje rzeczy. Zobaczę cię tam pojutrze o trzeciej po południu. Jestem bardzo szczęśliwy, że będziesz mieszkać z nami w slumsach! Bardzo szczęśliwy!
Wyszedł z hotelu i ruszył po schodach. Patrzyłem, jak idzie w świetle i ruchu hałaśliwej ulicy trzy piętra niżej. Moje troski zbladły i rozproszyły się. Znalazłem sposób zarabiania niewielkich pieniędzy. Znalazłem bezpieczne lokum. A potem, jakby dzięki temu, że byłem bezpieczny, moje myśli popłynęły ulicami i zaułkami w stronę Karli. Przyłapałem się na rozmyślaniu o jej mieszkaniu, o oknach na parterze, o tych wysokich oszklonych drzwiach wychodzących na brukowaną uliczkę niespełna pięć minut drogi od mojego hotelu. Ale drzwi, które widziałem oczami duszy, były zamknięte. I choć usiłowałem bezskutecznie odtworzyć obraz jej twarzy, oczu, nagle zdałem sobie sprawę, że jeśli zamieszkam w tych brudnych, zatłoczonych slumsach, rojących się połaciach, mogę ją stracić i pewnie stracę. Wiedziałem, że jeśli upadnę tak nisko – wtedy tak to widziałem – wstyd odgrodzi mnie od niej równie dokładnie i bezlitośnie jak mury więzienia.
Położyłem się. Przeprowadzka do slumsów dała mi czas do namysłu. To brutalne, ale praktyczne rozwiązanie problemu z wizą. Czułem ulgę, miałem dobre przeczucia i byłem bardzo zmęczony. Powinienem dobrze spać, ale moje sny były gwałtowne i męczące. Raz, podczas niekończącej się nocnej przemowy, Didier oznajmił, że sen to miejsce, gdzie spotykają się pragnienia i obawy. Kiedy pragnienie i obawa są dokładnie tym samym, powiedział, taki sen nazywamy koszmarem.
8
Stojący Baba przysięgli nigdy nie siadać ani się nie kłaść do końca życia. Stali dniem i nocą, wiecznie. Jedli na stojąco, myli się na stojąco, modlili się, pracowali i śpiewali na stojąco, nawet spali na stojąco, zawieszeni w uprzężach, które odciążały ich nogi i chroniły przed upadkiem.
Przez pierwsze pięć do dziesięciu lat tego nieustannego stania ich nogi puchły. Krew krążyła leniwie w zmęczonych żyłach, a mięśnie pęczniały. Nogi robiły się olbrzymie, zniekształcone i pokryte fioletowymi wrzodami. Palce sterczały u grubych, mięsistych jak u słonia stóp. Z czasem nogi zaczynały stawać się coraz cieńsze. W końcu wysychały do kości powleczonych papierową skórą, pod którą zniszczone żyły rysowały się jak korytarze korników.
Ich ból był wieczny i straszny. Kolce i ciernie przeszywały stopy przy każdym nacisku. Udręczeni, obolali Stojący Baba nigdy nie pozostawali w bezruchu. Przestępowali z nogi na nogę w delikatnym, rozkołysanym pląsie, który każdego widza hipnotyzował równie skutecznie, jak dłonie zaklinacza hipnotyzują kobrę.
Niektórzy złożyli przysięgę w wieku szesnastu lub siedemnastu lat. Popchnęło ich do tego coś przypominającego powołanie, które w innych kulturach skłania ludzi do