Название | Shantaram |
---|---|
Автор произведения | Roberts Gregory David |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65586-44-5 |
– No dobrze, skoro musisz – mruknęła. Miała zaciśnięte zęby, a oczy iskrzyły się błękitem. – Karla, kochanie, do zobaczenia w Tadź, jutro, na kawie. Przyrzekam, że tym razem się nie spóźnię.
– Przyjdę – zgodziła się Karla.
– Do zobaczenia wszystkim! – zawołała Lettie, machając.
– Tak, ja też do zobaczenia! – rzucił Vikram i popędził za nią.
– Wiesz, w Letitii najbardziej podoba mi się to – powiedział Didier w zamyśleniu – że nie ma w sobie ani odrobiny Francji. Nasza kultura, kultura Francji, jest tak silna i sugestywna, że niemal wszyscy, cały świat, są choćby odrobinę Francuzami. Ale Letitia to najbardziej niefrancuska kobieta na świecie.
– Aleś ty gadatliwy – zauważyła Kawita. – Dziś bardziej niż na ogół. O co chodzi: zakochałeś się czy odkochałeś?
Westchnął i spuścił wzrok na swoje dłonie, złożone jedna na drugiej.
– I to, i to. Jestem bardzo smutny. Federico, znasz go, odnalazł wiarę. Straszna rzecz, i bardzo mnie to zraniło, wyznaję ze smutkiem. Prawdę mówiąc, jego świętość złamała mi serce. Ale dość tego. Imtiaz Dharker ma nową wystawę u Dżahangira. Jej prace są zawsze zmysłowe i trochę niegrzeczne, i sprawiają, że znowu jestem sobą. Kawita, chciałabyś ze mną pójść?
– Jasne. – Uśmiechnęła się. – Z radością.
– Odprowadzę was do Regal Junction. – Ulla westchnęła. – Muszę się spotkać z Modeną.
Wstali, pożegnali się i ruszyli w stronę łuku wychodzącego na Causeway, ale wówczas Didier wrócił i stanął obok mnie. Położył mi rękę na ramieniu, jakby dla zachowania równowagi, i uśmiechnął się do mnie z zaskakującą czułością.
– Pojedź z nim – powiedział. – Pojedź z Prabakerem do tej wioski. Każde miasto świata ma w sercu wioskę. Nigdy nie zrozumiesz miasta, jeśli najpierw nie zrozumiesz wioski. Pojedź tam. A kiedy wrócisz, zobaczę, co z tobą zrobiły Indie. Bonne chance!
Oddalił się pospiesznie i zostałem sam z Karlą. Dopóki on i pozostali siedzieli przy stoliku, restauracja była hałaśliwa. Nagle wszystko ucichło albo tak mi się zdawało i nabrałem wrażenia, że każde moje słowo odbija się echem od stolika do stolika w tym wielkim pomieszczeniu.
– Opuszczasz nas? – spytała Karla, miłosiernie biorąc na siebie rozpoczęcie rozmowy.
– Hm. Prabaker zaprosił mnie na wycieczkę do wioski swoich rodziców. Nazywa to „swoją rdzenną wioską”.
– I pojedziesz?
– Tak, tak, chyba tak. To pewien zaszczyt taka propozycja, tak sądzę. Powiedział, że raz na pół roku wraca do wioski, by złożyć rodzicom wizytę. Robi tak od dziewięciu lat, odkąd pracuje w bombajskiej turystyce. Ale jestem pierwszym cudzoziemcem, którego zaprosił.
Mrugnęła do mnie; zawiązek uśmiechu poruszył kącikami jej ust.
– Może nie jesteś pierwszy. Może jesteś pierwszym jego turystą na tyle szalonym, żeby się naprawdę zgodzić, ale to na jedno wychodzi.
– Myślisz, że przyjęcie zaproszenia to szaleństwo?
– Wcale nie! A przynajmniej prawidłowe szaleństwo, takie jak nasze. Gdzie jest ta wioska?
– Właściwie nie wiem. Gdzieś na północy. Powiedział, że trzeba jechać pociągiem i dwoma autobusami.
– Didier ma rację. Musisz pojechać. Jeśli chcesz tu zostać, w Bombaju, tak jak twierdzisz, powinieneś spędzić trochę czasu w wiosce. Wioska jest kluczem.
Mijający nas kelner przyjął nasze ostatnie zamówienie i po chwili przyniósł bananowe lassi dla Karli i czaj dla mnie.
– Ile trzeba czasu, żeby poczuć się tu swobodnie? No wiesz, ty zawsze jesteś taka odprężona i jak u siebie. Jakbyś się tu urodziła.
– No, nie wiem. To jest moje miejsce, jeśli mnie rozumiesz, i wiedziałam to od pierwszego dnia, od pierwszych godzin. Więc w pewnym sensie czułam się swobodnie od samego początku.
– Śmieszne, że to mówisz. Sam się czułem podobnie. Godzinę po wylądowaniu miałem niewiarygodnie silne uczucie, że to dla mnie właściwe miejsce.
– Przypuszczam, że prawdziwy przełom przyszedł z językiem. Kiedy zaczęłam śnić w hindi, zrozumiałam, że jestem w domu. Od tego momentu wszystko znalazło się na swoim miejscu.
– Więc klamka zapadła? Zostaniesz tu na zawsze?
– Nie ma czegoś takiego jak „na zawsze” – odpowiedziała jak zwykle powoli i z namysłem. – Nie wiem, dlaczego używamy tego słowa.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Aha. Aha. No, zostanę, dopóki nie dostanę tego, czego chcę. I może potem pojadę gdzie indziej.
– A czego chcesz?
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu i popatrzyła mi prosto w oczy. Był to wyraz, który z czasem dobrze poznałem i zdawał się mówić: „Jeśli musisz pytać, nie masz prawa do odpowiedzi”.
– Chcę wszystkiego – powiedziała ze słabym, krzywym uśmiechem. – Wiesz, kiedyś powiedziałam to przyjacielowi, a on na to, że najlepszą sztuczką w życiu jest chcieć niczego i dostać to.
Później przepchnęliśmy się przez tłum na Causeway i Strand i ruszyliśmy pod liściastym sklepieniem pustych ulic za ucichłym na noc targiem w Kolabie, wreszcie zatrzymaliśmy się przy ławeczce pod wielkim wiązem w pobliżu mieszkania Karli.
– To prawdziwy paradygmat – powiedziałem, starając się wyjaśnić to, o czym mówiłem po drodze. – Kompletnie odmienny sposób patrzenia na rzeczy i myślenia o nich.
– Masz rację. Właśnie tak.
– Prabaker zabrał mnie do czegoś w rodzaju hospicjum, starego bloku koło szpitala Świętego Jerzego. Był pełen chorych i umierających, którym dano kawałek podłogi, by mogli na nim umrzeć. A właściciel tego miejsca, który ma tam reputację kogoś w rodzaju świętego, chodził i oznaczał ludzi symbolami liczby użytecznych narządów. To był ogromny bank narządów, pełen żywych ludzi, którzy płacą za przywilej zgonu w cichym, czystym miejscu, nie na ulicy, własnymi narządami. Wszyscy ci ludzie byli mu żałośnie wdzięczni. Wielbili go. Spoglądali na niego z miłością.
– Przez te dwa tygodnie Prabaker nieźle dał ci w kość, co?
– No, były i gorsze rzeczy. Ale prawdziwy problem polega na tym, że nie można nic zrobić. Widzi się dzieci, które… no, mają wielkie kłopoty, widzi się ludzi ze slumsów… zabrał mnie do swoich slumsów i ten smród otwartej latryny, i beznadziejny chaos, i ci ludzie, gapiący się od progu chat i… i nie można niczego zmienić. Nie masz na to wpływu. Musisz się pogodzić z tym, że może być gorzej i nigdy nie będzie dużo lepiej, a ty jesteś kompletnie bezradny w obliczu tych faktów.
– Dobrze wiedzieć, co jest nie tak z tym światem – odezwała się Karla po chwili. – Ale równie ważne jest wiedzieć, że czasami, choć jest bardzo źle, nie masz na to wpływu. Na tym świecie jest wiele złych rzeczy, które tak naprawdę nie są aż tak złe, dopóki nikt nie próbuje ich zmieniać.
– Nie wiem, czy chcę w to wierzyć. Zdaję sobie sprawę, że masz rację. Wiem, że czasem pogarszamy sytuację, choć bardzo staramy się ją poprawić. Ale chcę wierzyć, że jeśli będziemy postępować jak należy, wszystkich i wszystko