Название | Shantaram |
---|---|
Автор произведения | Roberts Gregory David |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65586-44-5 |
– Doprawdy, moja kochana, głupiutka Ulla nic się nie zmienia – oznajmił Didier, krzywiąc się z niesmakiem. – Jeśli tak cię rozpiera miłość bliźniego, zacznij pracować jako kelnerka albo sprzątaczka. Dwa najszybsze sposoby na wyrobienie w sobie zdrowej niechęci do gatunku ludzkiego i jego przeznaczenia to podawać żarcie albo sprzątać za minimalną stawkę. Wykonywałem oba te zawody w strasznych czasach, kiedy byłem zmuszony do zarabiania na życie pracą fizyczną. Wówczas dowiedziałem się, że tak naprawdę nic się nie zmienia. I szczerze mówiąc, jestem zadowolony. W lepszym albo gorszym świecie w ogóle bym nie zarabiał.
– Bzdura – rzuciła Lettie. – Sytuacja może się zmienić na lepsze i na o wiele gorsze. Spytaj ludzi ze slumsów. To eksperci w temacie, jak bardzo może się pogorszyć człowiekowi. Mam rację, Karla?
Wszyscy spojrzeliśmy na Karlę. Przez chwilę bawiła się swoją filiżanką, powoli obracała ją na spodeczku długim palcem wskazującym.
– Myślę, że wszyscy jak tu siedzimy, musimy zapracować na swoją przyszłość – odezwała się powoli. – Sądzę, że przyszłość jest jak każda inna ważna sprawa. Trzeba na nią zapracować. Jeśli nie zapracujemy, nie będziemy mieć w ogóle przyszłości. A jeśli na nią nie zapracujemy, jeśli na nią nie zasłużymy, będziemy musieli żyć w teraźniejszości. Albo gorzej, w przeszłości. To chyba na tym polega miłość – to metoda zapracowania na przyszłość.
– A ja się zgadzam z Didierem – oznajmił Maurizio, kończąc posiłek szklanką wody z lodem. – Podoba mi się to, co jest teraz, i będę zadowolony, jeśli się nie zmieni.
– A ty? – spytała Karla, odwracając się do mnie.
– Co ja? – Uśmiechnąłem się.
– Gdybyś był szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy, przez jedną chwilę, ale od samego początku wiedział, że to się skończy smutkiem i przyniesie ból, czy wybrałbyś to szczęście, czy je ominął?
Zwrócona na mnie uwaga i to pytanie wytrąciły mnie z równowagi i na chwilę speszyło mnie wyczekiwanie w milczeniu na moją odpowiedź. Miałem wrażenie, że Karla już zadawała komuś to pytanie i że jest to rodzaj testu. Może wszystkich obecnych przy stole już o to spytała. Może odpowiedzieli i teraz chcą usłyszeć moją odpowiedź. Nie byłem pewien, czego się po mnie spodziewa, ale prawda wyglądała tak, że samo życie odpowiedziało za mnie na to pytanie. Dokonałem wyboru, uciekając z więzienia.
– Wybrałbym szczęście – powiedziałem i otrzymałem w nagrodę jej półuśmiech pełen zrozumienia lub rozbawienia, a może obu tych uczuć.
– A ja nie – odezwała się Ulla, marszcząc brwi. – Nienawidzę smutku. Nie mogę go znieść. Wolałabym w ogóle nic nie mieć, niż być choćby trochę smutna. Pewnie dlatego tak bardzo lubię spać, na? We śnie trudno być naprawdę smutnym. W snach jesteś szczęśliwy, boisz się i gniewasz, ale trzeba się dobrze obudzić, żeby być smutnym, nie sądzicie?
– Popieram cię – zgodził się Vikram. – Na tym świecie jest za dużo, kurwa, smutku, yaar. Dlatego wszyscy bez przerwy chodzą tacy nawaleni. A ja to już na pewno.
– Mmm… nie, ja się zgadzam z tobą, Lin – dodała Kawita, choć nie wiem, czy zgadzała się ze mną, czy też z przyzwyczajenia sprzeciwiała się Vikramowi. – Jeśli masz szansę na prawdziwe szczęście, musisz ją wykorzystać bez względu na koszt.
Didier zaczął się niepokoić, zirytowany obrotem rozmowy.
– Robicie się zbyt poważni.
– Ja nie! – zaprotestował ugodzony do żywego Vikram.
Didier przeszył go spojrzeniem, któremu towarzyszyło uniesienie brwi.
– Komplikujecie sprawy bardziej niż to konieczne. A to wszystko jest bardzo proste. Na początku baliśmy się wszystkiego – zwierząt, pogody, drzew, nocnego nieba – wszystkiego z wyjątkiem siebie nawzajem. Teraz boimy się siebie nawzajem i niemal niczego innego. Nikt nie wie, dlaczego pozostali robią to, co robią. Nikt nie mówi prawdy. Nikt nie jest szczęśliwy. Nikt nie jest bezpieczny. W obliczu tego, co tak bardzo jest nie tak z tym światem, najgorsze, co możesz zrobić, to przeżyć. A jednak przeżyć musisz. To ten dylemat sprawia, że wierzymy i czepiamy się złudzenia, że mamy duszę i że istnieje jakiś Bóg, któremu zależy na jej losie. I to wszystko!
Odchylił się w krześle i obiema rękami podkręcił wąs à la d’Artagnan.
– Nie wiem, co on powiedział – wymamrotał Vikram – ale jakoś się z nim zgadzam, a jednocześnie jestem obrażony.
Maurizio podniósł się do wyjścia. Położył rękę na ramieniu Karli, a do nas odwrócił się z olśniewającym uśmiechem, serdecznym i czarującym. Nie mogłem nie podziwiać tego uśmiechu, choć starałem się Maurizia za niego znienawidzić.
– Nie daj sobie zamieszać w głowie, Vikram – rzucił miło. – Didier potrafi mówić tylko na jeden temat: samego siebie.
– A jego przekleństwem jest to – dodała szybko Karla – że ten temat jest tak fascynujący.
– Merci, Karla, kochanie – wymamrotał Didier, składając jej lekki ukłon.
– Allora, Modena, idziemy. Może spotkamy się później, w Prezydencie, si? Ciao!
Pocałował Karlę w policzek, włożył przeciwsłoneczne ray-bany i wyszedł w tłoczną noc z Modeną u boku. Hiszpan przez cały wieczór nie odezwał się ani razu, ani nawet się nie uśmiechnął. Ale kiedy ich sylwetki znikały w tłumie na ulicy, dostrzegłem, że mówi do Maurizia z zaangażowaniem, wymachując pięścią. Patrzyłem za nimi, dopóki nie zniknęli, i z zaskoczeniem i pewnym wstydem usłyszałem Lettie, wypowiadającą głośno najpodlejszą z moich myśli.
– Nie jest taki super, jak wygląda – warknęła.
– Nikt nie jest taki super, jak wygląda – odparła Karla z uśmiechem, przykrywając rękę Lettie swoją dłonią.
– Nie lubisz już Maurizia? – spytała Ulla.
– Nienawidzę go. Nie, nie nienawidzę. Ale nim pogardzam. Robi mi się niedobrze na jego widok.
– Moja kochana Letitio… – zaczął Didier, ale Karla mu przerwała.
– Nie teraz, Didier. Daj spokój.
– Nie wiem, jak mogłam być tak głupia – warknęła Lettie, zaciskając zęby.
– Na ja… – powiedziała powoli Ulla. – Nie chcę mówić „a nie mówiłam, ale…”.
– A czemu nie? – spytała Kawita. – Ja uwielbiam mówić „a nie mówiłam”. Mówię Vikramowi „a nie mówiłam” co najmniej raz na tydzień. Wolę „a nie mówiłam” od czekolady.
– A ja go lubię – wtrącił Vikram. – Wiecie, że jest fantastycznym jeźdźcem? Jeździ jak Clint Eastwood, yaar. W zeszłym tygodniu widziałem go w Chowpatty, jechał konno po plaży z taką fantastyczną blondyną, laską ze Szwecji. Wyglądał dokładnie jak Clint w Mścicielu, no mówię wam. Kurwa, bosko.
– No pięknie, więc umie jeździć konno – odparła Lettie. – Jak mogłam go tak źle ocenić? W takim razie wszystko cofam.
– Ma też czadowe hi-fi w mieszkaniu – dodał Vikram, najwyraźniej nieświadomy jej stanu. – I cholernie fajne włoskie filmy.
– Dość tego! Wychodzę – oznajmiła Lettie. Wstała, sięgnęła po torebkę i książkę. Ze wzburzeniem potrząsała rudymi włosami,