Shantaram. Roberts Gregory David

Читать онлайн.
Название Shantaram
Автор произведения Roberts Gregory David
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65586-44-5



Скачать книгу

tego nie przekręcić. Ale tego, co powiedziałaś, nigdy nie zapomnę.

      – Zgadzasz się?

      – Z czym? Że prawda to chuligan i że udajemy sympatię do niego?

      – Tak.

      – Nie, wcale się nie zgadzam. Ale myśl mi się podoba i sposób, w jaki ją wyraziłaś.

      Jej półuśmiech przykuł moją uwagę. Przez parę chwil milczeliśmy, a w chwili kiedy zaczęła odwracać wzrok, odezwałem się, żeby ją przed tym powstrzymać.

      – Dlaczego lubisz Biarritz?

      – Co?

      – Przedwczoraj powiedziałaś, że Biarritz to jedno z twoich ulubionych miejsc. Nigdy tam nie byłem, więc nic o nim nie wiem. Ale chciałbym wiedzieć, za co ty je tak lubisz.

      Uśmiechnęła się, marszcząc nos w dziwnej minie, mogącej oznaczać kpinę lub zadowolenie.

      – Zapamiętałeś to? Więc lepiej ci powiem. Biarritz… jak to wyjaśnić… chyba chodzi o ocean. Atlantyk. Kocham Biarritz w zimie, kiedy nie ma turystów, a morze jest tak przerażające, że ludzie zamierają. Widać, jak stoją na pustych plażach i wpatrują się w fale. Posągi na plaży między klifami, skamieniałe ze zgrozy na widok oceanu. Nie jest jak inne oceany, nie jest jak ciepły Pacyfik albo Ocean Indyjski. Ten Atlantyk w zimie jest naprawdę okrutny i niczego nie wybacza. Czujesz, że cię wzywa. Wiesz, że chce cię porwać i utopić. Jest tak piękny, że kiedy po raz pierwszy naprawdę go zobaczyłam, wybuchnęłam płaczem. I zapragnęłam się z nim spotkać. Chciałam wejść w te wielkie, złe fale. To przerażające. Ale mieszkańcy Biarritz to najbardziej tolerancyjni i sympatyczni Europejczycy. Niczego się nie boją. Nic nie jest dla nich zbyt dziwne. To trochę osobliwe – na ogół w kurortach ludzie są źli, a morze spokojne. W Biarritz jest na odwrót.

      – Myślisz, że kiedyś tam zamieszkasz? Na stałe?

      – Nie – powiedziała szybko. – Jeśli kiedykolwiek wyjadę stąd na dobre, to wrócę do Stanów. Tam się wychowałam po śmierci rodziców. I chciałabym tam wrócić pewnego dnia. Chyba tam podoba mi się najbardziej. Ameryka jest tak pewna siebie, szczera i… i odważna, i Amerykanie też. Nie czuję się Amerykanką – przynajmniej nie wydaje mi się – ale dobrze mi wśród nich, jeśli mnie rozumiesz, lepiej niż wśród innych.

      – Opowiedz mi o innych – poprosiłem, żeby nie przestawała mówić.

      – O innych? – powtórzyła, nagle marszcząc brwi.

      – O ludziach z Leopolda. O Didierze i innych. Na przykład o Letitii. Jak ją poznałaś?

      Uspokoiła się i powiodła wzrokiem po tonącej w cieniu drugiej stronie ulicy. Nadal zamyślona, skupiona, uniosła wzrok na nocne niebo. Błękitnobiałe światło latarni lśniło na jej wargach i w wielkich oczach.

      – Lettie mieszkała w Goa – zaczęła ciepło. – Przyjechała do Indii po to samo co wszyscy: imprezy i duchowe objawienie. Imprezy znalazła i dobrze się na nich bawiła. Lettie uwielbia imprezować. Ale z duchowością nigdy jej nie szło. Wyjeżdżała do Londynu – dwa razy w roku – ale ciągle wracała, żeby jeszcze raz dać szansę duszy. Realizuje duchową misję. Ma niewyparzony język, ale jest bardzo uduchowiona. Chyba najbardziej z nas wszystkich.

      – Z czego ona żyje? Nie chcę być wścibski, tak jak mówiłem. Chcę się tylko dowiedzieć, jak się tu zarabia. To znaczy, jeśli jest się cudzoziemcem.

      – Jest gemmologiem. Pracuje dla cudzoziemskich kupców. To Didier jej załatwił tę pracę. Ma kontakty w całym Bombaju.

      – Didier? – Uśmiechnąłem się z autentycznym zaskoczeniem. – Myślałem, że się nienawidzą… no, może nie naprawdę, ale że się nie znoszą.

      – O, działają sobie na nerwy, to prawda. Ale tu mamy do czynienia z prawdziwą przyjaźnią. Gdyby jednemu coś się stało, drugie byłoby zdruzgotane.

      – A Maurizio? – spytałem, starając się panować nad głosem. Ten Włoch był zbyt przystojny, zbyt pewny siebie i zazdrościłem mu przyjaźni Karli. – Jaką on ma historię?

      – Historię? Nie znam jego historii – odparła, znowu marszcząc brwi. – Jego rodzice umarli i zostawili mu masę pieniędzy. On je roztrwonił i chyba odkrył w sobie talent do trwonienia pieniędzy.

      – Cudzych? – spytałem. Może za bardzo mi zależało, żeby usłyszeć potwierdzenie, bo odpowiedziała mi pytaniem.

      – Znasz opowieść o skorpionie i żabie? Wiesz, żaba zgodziła się przenieść skorpiona na drugi brzeg rzeki, bo obiecał, że jej nie użądli?

      – Tak. A potem ją użądlił w połowie drogi. Tonąca żaba spytała, dlaczego to zrobił, skoro teraz oboje utoną. A on powiedział, że jest skorpionem i żądlenie leży w jego naturze.

      – Tak. – Westchnęła, z wolna kiwając głową, aż jej czoło się wygładziło. – To właśnie Maurizio. I wiesz o tym, że będziesz miał kłopoty, bo nie zgodzisz się przeprawić z nim przez rzekę. Rozumiesz?

      Siedziałem w więzieniu. Doskonale ją rozumiałem. Skinąłem głową i spytałem o Ullę i Modenę.

      – Lubię Ullę – odpowiedziała szybko, znowu pokazując mi ten półuśmiech. – Jest szalona i nieodpowiedzialna, ale mam do niej słabość. W Niemczech była bogata; zabawiała się heroiną, aż się uzależniła. Rodzina ją odtrąciła, więc wyjechała do Indii. Była wtedy z jednym draniem, Niemcem, także narkomanem, który wysłał ją do pracy w bardzo niebezpiecznym miejscu. W strasznym miejscu. Ona go kochała. Zrobiła to dla niego. Zrobiłaby dla niego wszystko. Są takie kobiety. Istnieje taka miłość. Z tego, co widzę, prawie każda jest taka. Serce zaczyna być jak przeciążona szalupa ratunkowa. Żeby nie zatonęła, wyrzuca się za burtę dumę, szacunek dla samego siebie i niezależność. Po jakimś czasie zaczyna się wyrzucać ludzi: przyjaciół, znajomych. I to ciągle za mało. Szalupa nadal tonie, a ty zaczynasz rozumieć, że zatoniesz razem z nią. Widzę, jak to spotyka tutaj większość dziewczyn. Chyba dlatego mam dość miłości.

      Nie wiedziałem, czy mówi o sobie, czy kieruje te słowa do mnie. W każdym razie były ostre i nie chciałem ich słyszeć.

      – A Kawita? Gdzie jest jej miejsce?

      – Kawita jest świetna! Jest wolnym strzelcem, wiesz, niezależną pisarką. Chce być dziennikarką i chyba jej się uda. Mam nadzieję. Jest mądra, uczciwa i charakterna. I piękna. Nie sądzisz, że jest wspaniała?

      – Jasne – zgodziłem się na wspomnienie oczu koloru miodu, pełnych i kształtnych ust i długich, nerwowych palców. – Ładna. Ale oni wszyscy są mili dla oka. Nawet Didier, na ten swój wymięty sposób, przypomina trochę lorda Byrona. Lettie jest śliczna. Oczy zawsze się jej śmieją. Mają kolor błękitnego lodu, prawda? Ulla wygląda jak laleczka, z tymi wielkimi oczami i ustami na okrągłej buzi. Ale to buzia ładnej lalki. Maurizio jest przystojny jak model, a Modena przystojny w inny sposób, jak matador lub ktoś w tym rodzaju. A ty… ty jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek oglądały moje oczy.

      No i powiedziałem. I choć wypowiedzenie tych słów wprowadziło mnie w rodzaj szoku, nie byłem pewien, czy mnie zrozumiała, czy dojrzała sens tych słów o ich i jej urodzie i czy znalazła w nich rozpacz, która je zrodziła; rozpacz, jaką brzydki mężczyzna czuje w każdej świadomej minucie miłości.

      Roześmiała się – to był szczery, głośny śmiech – i impulsywnie chwyciła mnie za ramię. W tej samej chwili, jakby zwabiony jej śmiechem, rozległ się klekot i na chodnik po drugiej stronie ulicy wjechał żebrak na małej drewnianej platformie z metalowymi kółkami. Poruszał się, odpychając