Stracony. Jane Harper

Читать онлайн.
Название Stracony
Автор произведения Jane Harper
Жанр Современные детективы
Серия
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381431873



Скачать книгу

soczystej trawy, i nie wiedząc czemu, przeszedł na drugą stronę.

      Rozejrzał się. Słońce zachodziło szybko. Za jakąś godzinę horyzont zniknie, zastąpiony przez jeszcze bardziej bezkresną ciemność. Usłyszał tęskny skowyt. Było wcześnie jak na dingo, ale nie mogło to być nic innego. Nathan zrobił kilka kroków po piaszczystej ziemi, oddalając się od domu i jego wypielęgnowanej zieleni. Patrzył przed siebie. Widok był tak rozległy, że poczuł lekkie zawroty głowy, zupełnie jakby stał na skale i patrzył w dół.

      Nocą, kiedy niebo stawało się jeszcze bardziej przytłaczające, niemal mógł sobie wyobrazić, że cofa się w czasie o milion lat i idzie po dnie morza, i tyle się musi jeszcze wydarzyć, by powstała ta ziemia, którą tak dobrze zna. Ziemia, która nie potrzebuje deszczu, żeby spłynąć powodzią, ziemia, na której można znaleźć skamieniałe muszle tysiące kilometrów od wody, ziemia, na której ludzie wysiadają z samochodów i idą na spotkanie własnej śmierci.

      Czasami przestrzeń wzywała Nathana. Niczym ciche bicie serca, natarczywe i przekonujące. Nasłuchiwał. Zrobił krok na próbę. I drugi. Za nim ponownie rozległy się skrzypienie drzwi i głos Xandra:

      – Tato?

      Nathan zatrzymał się. Uniósł rękę i skierował się w stronę, z której doszedł go głos syna. Wrócił.

      Dopiero przestąpiwszy próg domu, Nathan poczuł wszechogarniające zmęczenie. Xander poszedł przodem do kuchni, a on stał w ciemnym przedpokoju z poczuciem wewnętrznej pustki. Był przyzwyczajony wstawać jeszcze przed świtem, ale ostatnie kilka godzin wyczerpało wszystkie jego siły. Coś trąciło go w łokieć: to Bub przepchał się obok niego do kuchni. Wyglądał na równie wycieńczonego.

      Duffy, suczka Camerona, podeszła do niego, nadal niepocieszona. Pochodziła z tego samego miotu co suczka Nathana, Kelly, i trąciła go nosem w nogę tak samo, jak ona to robiła. Nathan wyciągnął do niej rękę i natychmiast przypomniał sobie tamten okropny poranek w zeszłym roku. Obudził się ze złym przeczuciem. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach udało mu się znaleźć Kelly w jednej z szop. Leżała z wywróconymi oczyma, skamląc z bólu. Nathan, który więcej czasu spędził z tą suczką niż z jakąkolwiek inną żywą istotą, wziął ją na ręce i zaniósł do domu. Skonała po drodze. Kiedy trochę się uspokoił, zadzwonił na policję i powiedział, że ktoś mu otruł psa. Nie próbował ukryć tego, że głos mu się łamał. Ktoś zakradł się do jego gospodarstwa i otruł Kelly.

      Trzeba przyznać, że Glenn potraktował go poważnie i przyjechał mu pomóc szukać śladów włamania. Nic nie znaleźli. Nathan upierał się przy swoim.

      – Wiem, jak zdycha otruty pies. Ktoś ją wykończył.

      Glenn, choć pełen dobrej woli, był sceptyczny.

      – Nie mam żadnych podobnych zgłoszeń. Ten ktoś musiałby jechać niezły kawał drogi tylko po to, żeby otruć twojego psa.

      – Nie sądzisz, że oni byliby do tego skłonni? Żeby utrzeć mi nosa?

      Glenn położył mu dłoń na ramieniu.

      – Nie mówię, że nie. Po prostu wydaje mi się, że tym razem nie o to chodzi.

      Nathan zatrzymał się z ręką na łbie Duffy: zza rogu dobiegł go czyjś szept.

      – …ale będą musieli przyjechać…

      Mówiła kobieta, której głosu nie rozpoznawał.

      – Nie, nie sądzę. Mówię ci, że tutaj tak się nie robi. On pytał przez telefon, czy ktoś przyjedzie…

      Tym razem był to mężczyzna, również mówił ściszonym głosem.

      – Tutaj? Do domu?

      – No tak, ale gliniarz chyba powiedział, że nie…

      Głosy urwały się gwałtownie, ponieważ ich właściciele wyszli zza rogu i zauważyli Nathana. Na wpół wypowiedziane słowo zamarło na ustach mężczyzny. Był koło trzydziestki, podobnie jak stojąca koło niego kobieta. Sądząc po ich akcentach, byli Anglikami. Nathan poczuł przypływ irytacji: jakby jeszcze mu brakowało pary Angoli.

      – O rany, ale mnie przestraszyłeś. – Mężczyzna otrząsnął się pierwszy. – Ty pewnie jesteś Nathan?

      – No. O kim rozmawialiście?

      – Kogo masz na myśli?

      – Tego mężczyznę, którego słyszałeś, kiedy dzwonił na policję.

      – Och. – Mężczyzna patrzył na puste drzwi do kuchni. – To był Harry. Przepraszam. Nie podsłuchiwałem, tylko po prostu… usłyszałem.

      – Jasne. – Nathan nie widział za dobrze swoich rozmówców w skąpym świetle. – A kim wy jesteście?

      – Simon i Katy. – Wymawiając imiona, mężczyzna wskazał każde z osobna palcem, choć Nathan nie miał problemów z rozróżnianiem płci. – Nikim w zasadzie nie jesteśmy.

      – Kimś jednak musicie być, skoro krążycie po przedpokoju domu mojego zmarłego brata, podsłuchując rozmowy telefoniczne. – To nie było konieczne i Nathan dobrze o tym wiedział, ale nie mógł się powstrzymać.

      Kobieta odezwała się do niego po raz pierwszy:

      – Cameron nas zatrudnił.

      – No tak, tyle wiem już od Buba. Ale w jakim celu?

      – Po pierwsze, żebyśmy pomogli twojej mamie przy domu – powiedziała, wskazując w stronę kuchni. – Więc jeśli nie masz nic przeciwko…

      Obeszła go, zanim zdążył jej odpowiedzieć, i koniec końców podążył za nimi do kuchni. Harry i Bub siedzieli już przy dużym drewnianym stole. Nathan zajął miejsce obok syna i spojrzał przez stół na Anglika – nazywał się Simon, tak?

      Miał jasne oczy, niezwykle prosty nos i gęste ciemne włosy o dziwnym, nienaturalnym połysku. Nathan nie oderwałby od nich wzroku, gdyby nie dziewczyna.

      Katy była – Nathan nie znajdował żadnego innego słowa – pięknością. W jasno oświetlonej kuchni jej skóra i włosy błyszczały, a podkoszulek opinał ciało tak jak należy. Kiedy się uśmiechnęła, na jej twarzy pojawiły się dołeczki. Przeszła obok Nathana, a on z trudem powstrzymał się, żeby nie złapać jej za rękę. Zmarszczył brwi i położył dłonie na stole. Bub wodził za nią wzrokiem wiernego psa, kiedy kładła na stole talerze z ryżem i wołowiną. Nawet Xander przedstawił się jej z entuzjazmem, jakiego ojciec nigdy u niego nie widział, i patrzył na nią maślanym wzrokiem, który upodabniał go trochę do Buba. Tylko Harry wyglądał na nieporuszonego, zachowując zwykły, kamienny wyraz twarzy. Katy schyliła się po coś do dolnej szuflady i Nathan zaczął się zastanawiać, co myślała o niej żona Camerona.

      – Nie czekamy na Ilse? – zapytał Liz, która kręciła się przed otwartymi drzwiami lodówki, jakby sama nie wiedziała, czego tam szuka.

      – Ona jest jeszcze z dziewczynkami – odpowiedział za nią Harry. – Powiedziała, żebyśmy zaczęli bez niej.

      – Aha.

      Katy postawiła ostatni talerz.

      – I dla ciebie, Bob.

      – Dziękuję, Katy.

      – Mówi się Bub – poprawił ją odruchowo Nathan.

      – Proszę?

      – Po prostu – czuł na sobie wrogie spojrzenie brata – przez twój akcent to brzmi, jakbyś mówiła Bob.

      – Bo tak jest.

      – Ale to jest Bub. Nasz bubuś, najmłodszy.

      – Och…