Stracony. Jane Harper

Читать онлайн.
Название Stracony
Автор произведения Jane Harper
Жанр Современные детективы
Серия
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381431873



Скачать книгу

– Zatrzasnął za sobą drzwi.

      Jadąc, Nathan widział przed sobą samochód brata. Na kilkaset metrów kurz przestał się unosić spod jego kół, kiedy bity trakt ustąpił drodze bitumicznej, dobrze utrzymanej i oznakowanej białą farbą. Awaryjny pas lądowania dla Latającego Doktora. Gładka jazda trwała jednak tylko minutę, po czym znów wyrzuciło ich na żwir.

      Xander pochylił się na siedzeniu. W oddali pojawił się niewielki punkt. Z naprzeciwka nadjeżdżał samochód, nadal jednak nie widać było jaki.

      – Wszystkie prezenty gwiazdkowe są u ciebie – powiedział Xander, opadając ciężko na oparcie.

      – Cholera. Przykro mi, myślałem, że zanim pojedziemy do babci, wstąpimy jeszcze do domu. – Plan był taki, że mieli dzisiaj pojechać do Nathana, zmyć z siebie tygodniowy brud, włożyć świeże ubrania i ruszyć na spotkanie rodzinne.

      – To bez znaczenia – odparł Xander. – Nikt teraz nie zwróci na to uwagi.

      Nathan myślał tak samo, ale był na siebie zły. Chciał, żeby te święta były dla Xandra szczególnie udane, choć nawet w normalnych warunkach było to wyzwanie.

      Auto zbliżało się. Nathan rozpoznał je jako należące do długoletniego pracownika kontraktowego Atherton. Musiał jechać do miasteczka, nie było innej możliwości. Pojazd zbliżał się powoli. Wydawało się, że mijają całe wieki. Można było uważnie przyjrzeć się wgłębieniu na zderzaku i odpryśniętej farbie na masce. Gość zwolnił i pomachał Bubowi, kiedy jednak zrównał się z Nathanem, pokazał mu palec w obraźliwym geście.

      Nathan nie spodziewał się niczego innego. Spojrzał ukradkiem w bok. Xander wyglądał przez okno, udając, jak zawsze, że nic nie widzi.

      Czasem Nathanowi się wydawało, że widok jego rodzinnego domu wyłaniającego się nagle z krajobrazu nigdy nie przestanie go zdumiewać.

      Dom stał na niewielkim wzniesieniu terenu na końcu ciągnącego się przez dobre dwadzieścia kilometrów podjazdu. Całe gospodarstwo przywodziło na myśl oazę, ponieważ dzięki wodzie ze studni głębinowych czerwona pustynia ustępowała miejsca bujnym trawnikom i dobrze utrzymanemu ogrodowi. Sam dom z rozległymi werandami wyglądał jak przeniesiony z czasów, kiedy wszystko było większe i obszerniejsze. Rozmieszczone nieopodal duże przemysłowe obory trochę psuły to złudzenie. Podobnie jak kwatery pracownicze. Nathanowi wydawało się, że są niezamieszkane, ale na podwórku stał samochód z przyczepą campingową, których wcześniej nie widział.

      Nathan rozglądał się uważnie, wypatrując jakichkolwiek oznak zaniedbań czy rozpaczy. Niczego takiego nie zauważył. Dom, podobnie jak cały teren posiadłości i dobrze odżywione bydło, mijane po drodze, świadczył o czymś zupełnie przeciwnym. Parkując obok samochodu Buba, nie mógł opędzić się od myśli, że jego własne gospodarstwo wyglądało znacznie gorzej. Weranda została przyozdobiona świątecznymi światełkami i łańcuchami. Mimo wyraźnych starań gorący wiatr zdążył je już jednak nadszarpnąć.

      Harry czekał na nich oparty o drewnianą balustradę. Kiedy wysiadali z samochodów, wyprostował się. Miał ogorzałą skórę i wyraz twarzy, który rzadko się zmieniał, przez co jego myśli pozostawały nieprzeniknione. Urodzony i wychowany w Balamarze, zaczął pracować w różnych gospodarstwach jeszcze w wieku szkolnym. Do Burley Downs zawitał przed narodzinami Nathana i był tu nadal.

      – Dobrze was widzieć – powiedział, ściskając rękę Nathana i lekko klepiąc Xandra po ramieniu. Bub całym sercem oddawał się witaniu ze swoim psem. Nathan dostrzegł, że z tyłu czeka jeszcze jedno zwierzę, uparcie wpatrujące się w pustą drogę. Był to pies pasterski Camerona – suczka o imieniu Duffy. Nathan wyciągnął do niej rękę; podeszła do niego bez przekonania.

      Z wnętrza domu dobiegała muzyka, czyjś nagrany głos śpiewał o śniegu i dzwonkach sań. Nathan zgadywał, że to z pokoju jego bratanic. Minął już rok, odkąd widział je po raz ostatni, i zastanawiał się, jak sobie radzą ze śmiercią taty. Świąteczna melodia brzmiała dziwnie groteskowo, ale dziewczynki miały zaledwie pięć i osiem lat. Jeśli poprawiała im nastrój, to dobrze.

      Drzwi frontowe otworzyły się i Nathan aż zadrżał na widok matki. Miała blade i zapadnięte policzki, nabiegłe krwią oczy i zgarbione ramiona.

      – Myślałem, że spróbujesz się przespać – powiedział do niej Harry.

      Liz Bright nie wysiliła się nawet na odpowiedź, mrużąc zapuchnięte oczy. Nathan zauważył, że ponownie nabiegły łzami, kiedy ich dostrzegła. Wiedział, że w tej chwili bardziej niż jego i Buba chciałaby zobaczyć ich brata. Nathan natychmiast powstydził się tej myśli. Liz starała się nie faworyzować żadnego z nich, chociaż liczne zalety Camerona wcale jej tego nie ułatwiały. Nieogolony i brudny Bub tarł oko zakurzonym palcem. Nathan zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał o wiele lepiej.

      Liz rozpogodziła się nieznacznie na widok Xandra i przyciągnęła go do siebie, ściskając mocno. Kiedy go w końcu puściła, objęła Nathana. Syn odwzajemnił jej uścisk. Ponieważ nieczęsto mieli do tego okazję, wyszło odrobinę niezręcznie.

      Liz nabrała powietrza w płuca.

      – Powiedz.

      – Może powinniśmy wejść do środka? – zapytał Harry, ale Liz natychmiast ucięła.

      – Nie. W środku są dziewczynki. Powiedz mi to tutaj.

      Nathan po raz kolejny żałował, że nie ma z nim Camerona. On by sobie z tym poradził. Bub, który kucając, szeptał do swojego psa, był w tej sytuacji zupełnie bezużyteczny.

      – To było dość dziwne – zaczął Nathan, ale zaraz urwał. Spróbował jeszcze raz, starając się wyjaśnić wszystko jak najlepiej, podczas gdy matka chodziła w tę i z powrotem po werandzie. Oddalała się od niego zaledwie na kilka kroków, rozdarta między chęcią usłyszenia o swoim synu i niemożnością zniesienia tego. – Nie jesteśmy pewni – powtarzał Nathan. – Nie wiem.

      – Jego samochód działa – wciął się w pewnym momencie Bub. – Sprawdziliśmy to.

      – Nie zakopał się? – zapytał Harry, spoglądając to na jednego brata, to na drugiego. – Przebił oponę?

      Potrząsnęli głowami.

      – Wiecie może, co on robił w tamtej okolicy? – zapytał Nathan.

      – Nie wspominał, żeby miał tam coś do zrobienia – odparł Harry. – W zeszycie napisał, że jedzie do Lehmann’s Hill.

      – Bub wspominał, że Cam ostatnio wyglądał na zdenerwowanego.

      Nathan zauważył, że Harry zerknął na Liz. Ciekawe, może nie chciał przy niej czegoś powiedzieć. Pokiwał głową.

      – Tak, myślę, że można tak powiedzieć.

      – Jak bardzo?

      – Trudno stwierdzić. – Wyraz twarzy Harry’ego nieznacznie się zmienił, ale nadal był nie do odczytania. – Jak się teraz nad tym zastanawiam, był jakiś nieswój już od kilku tygodni, może nawet od miesiąca. Co sądzisz? – Spojrzał na Liz, która sztywno skinęła głową, wpatrując się w jałowy krajobraz rozciągający się za jej bujnym ogrodem. – Ale nie wyglądało to na nic poważnego – ciągnął Harry. – Oczywiście. Inaczej przecież coś byśmy z tym zrobili.

      – Co masz na myśli, mówiąc, że był nieswój?

      – Nie trzymał ręki na pulsie tak jak zazwyczaj. Ale radziliśmy sobie bez problemu. Kilka razy powiedział, że jest zmęczony. Przeszło mi przez myśl, że może kiepsko sypia.

      – To prawda – zgodziła się cicho Liz. – Kilka razy słyszałam go w nocy.

      – I zrobił się drażliwy – kontynuował Harry. – Jak by to powiedzieć: wyglądał na lekko sponiewieranego.

      To