Stracony. Jane Harper

Читать онлайн.
Название Stracony
Автор произведения Jane Harper
Жанр Современные детективы
Серия
Издательство Современные детективы
Год выпуска 0
isbn 9788381431873



Скачать книгу

ciesząc się chłodem, zanim sięgnął po piwo.

      Wróciwszy do kuchni, zajrzał jeszcze do spiżarni i z ulgą stwierdził, że była dobrze zaopatrzona. Nie żeby spodziewał się czegoś innego, ale jeśli coś spędzało sen z powiek Cameronowi, chciał mieć pewność, że nie przełożyło się to na stan zapasów. Spiżarnie w domu obu braci sprawiały podobne wrażenie: jakby się weszło do sklepu. Pułki uginały się pod imponującymi ilościami ryżu, makaronu i puszek. Na ścianach wisiały listy, dzięki którym na bieżąco monitorowano ilość jedzenia. Wszystkiego było po kilkadziesiąt sztuk.

      Nathan rozglądał się wokół, popijając piwo. Jeśli Harry miał rację co do nadciągającej powodzi, trzeba się będzie upewnić, że w domu ma wszystko, czego potrzebuje. Ale raczej nie musiał się obawiać. Podobnie jak inni okoliczni mieszkańcy regularnie zaopatrywał się w najbliższym mieście, a co sześć tygodni wielka ciężarówka wyposażona w chłodnię przemierzała tysiąc kilometrów z Adelajdy, wioząc zamówienie dla całego miasteczka. Przezorny zawsze ubezpieczony. Nathan wiedział, co będzie jadł na każdy swój posiłek w ciągu najbliższego pół roku. W każdej chwili mógł stawić czoło powodzi, chociaż jeśli faktycznie miałby zostać odcięty od świata, wolał upewnić się raz jeszcze.

      Wyszedł ze spiżarni i udał się do przedpokoju, żeby zadzwonić do fachowca od chłodni. Obok telefonu leżał portfel Camerona. Podniósł go i zaczął przeglądać, równocześnie nagrywając wiadomość na poczcie głosowej. Kilka kart kredytowych, trochę gotówki. Parę wyblakłych paragonów ze stacji benzynowej w miasteczku. Nathan wyjął prawo jazdy brata i spojrzał na jego zdjęcie. Cameron się nie uśmiechał, co było dość niezwykłe, zamiast tego posłusznie przyjął neutralny wyraz twarzy. Niemniej jednak jego oczy się śmiały. Nathan wyobraził sobie, że pewnie dopiero co skończył żartować z fotografem. Odłożył portfel na miejsce.

      Wziął piwo i poszedł do salonu. Jego dom rodzinny niemal się nie zmieniał mimo upływu lat. Stojącą tam kanapę pamiętał jeszcze z dzieciństwa i spał na niej wiele razy. Nie była zła. Liz zostawiła dla niego czyste ubrania, więc po nie sięgnął. Musiały należeć do Camerona. Choć potrzeba, jak zawsze, wygrywała z uczuciami, dziwnie było trzymać koszulę i dżinsy zmarłego brata.

      W rogu salonu stała sztuczna choinka przyozdobiona światełkami. Pod nią leżało już kilka prezentów. Na ścianie obok, wyeksponowany w ostentacyjnie drogiej ramie, wisiał słynny obraz Camerona przedstawiający grób pastucha.

      Minęło trochę czasu, odkąd Nathan widział go po raz ostatni. Pochylił się więc, aby przyjrzeć mu się bliżej. Obraz przedstawiał nagrobek o świcie – oglądający często mylnie sądzili, że o zachodzie słońca, ale Nathan nie miał wątpliwości. Promienie słońca wyłaniały się zza horyzontu. Cameron dużo uwagi poświęcił właściwemu oddaniu światła: precyzyjne pociągnięcia pędzla i bogata paleta kolorystyczna pomogły mu osiągnąć zamierzony efekt.

      Na tym tle sam nagrobek sprawiał wrażenie namalowanego jedynie przy okazji. Był utrzymany w ciemnej tonacji i usytuowany w dolnej części obrazu, a jego kształt był bardziej zasugerowany niż dookreślony. Nathan, mimo że znał ten obraz tak dobrze i zdążył się też o nim nasłuchać, rozumiał, co sprawiło, że zyskał on taką popularność. Kiedy Cameron zdobył za niego nagrodę, Nathan przeczytał w Internecie kilka dyskusji na jego temat. Ludzie przypisywali mu całe mnóstwo różnych znaczeń: światło zwyciężające ciemność lub na odwrót, samotność, smutek, odrodzenie. Ktoś dopatrywał się sylwetki pastucha w szarościach znajdujących się w miejscu zetknięcia się światła i cienia.

      Osobiście Nathan nigdy nie przepadał za tym obrazem. Wiedział, że jest dobrze namalowany, ale jego zdaniem Cameronowi nie udało się należycie oddać krajobrazu. Zbyt topornie zaznaczył kontrast między światłem i cieniem. W rzeczywistości wszystko było znacznie płynniejsze.

      Nathan opadł na kanapę i spojrzał na ubrania po bracie. Sam miał niemal identyczne – co wynikało z prostego faktu, że wszyscy, których znał, ubierali się w tym samym miejscu – różniły się jedynie tym, że były o rozmiar czy dwa większe. Nathan i Cameron mieli tyle samo wzrostu, odkąd skończyli siedemnaście lat, ale Cam zawsze był szczupły i wysportowany, podczas gdy jego starszy brat charakteryzował się mocniejszą budową i szerszymi ramionami.

      Kiedy Nathan został sam – nie wtedy, kiedy Jacqui odeszła po raz pierwszy, lecz wtedy, kiedy zrobiła to na dobre – spędzał długie godziny ze starym zestawem ciężarów. Po jakimś czasie dotarło do niego, że nikt nie widzi, jak wygląda, a tym bardziej nikomu na tym nie zależy. W ciągu jednej nocy przerzucił się z wyciskania na leżenie na kanapie z piwem. Ale wstawać codziennie rano było wystarczającym wyzwaniem, nawet bez kaca, a praca fizyczna w obejściu wymagała siły i sprawności, więc musiał to dość szybko ukrócić. Odstawił piwo i co pewien czas zabierał się z powrotem do treningów, ale nigdy już nie wrócił do dawnego wyglądu.

      Spojrzał na swoją koszulę, nadal pokrytą czerwonym kurzem, a za oknem przesunął się cień. Ilse. Jej sylwetka odcinała się na tle zapadającego zmierzchu, kiedy sięgała po wiszące na sznurze pranie. Poszwy kłębiły się wokół niej i wymykały palcom. Nathan przyglądał się temu przez chwilę, po czym odłożył ubrania brata i wyszedł porozmawiać z jego żoną.

      Ilse natychmiast skupiła spojrzenie na czerwonym osadzie na jego koszuli. W jakiś sposób rzucał się bardziej w oczy na otwartej przestrzeni niż przy stole w kuchni. Nathan widział, jak dotarło do niej jego pochodzenie i jej dłoń zdejmująca pranie zamarła.

      – Są do prania.

      Nic na to nie powiedziała, tylko wróciła do swojego zajęcia.

      – Słuchaj, Ilse, przepraszam za tę głupią historyjkę o pastuchu przy kolacji. Nie chciałem cię zdenerwować.

      Przesunęła pranie na sznurze, żeby na niego spojrzeć.

      – Nathan, nie zdenerwowała mnie żadna historyjka.

      – No tak, faktycznie.

      Stanęła na palcach i ściągnęła poszewkę na poduszkę. Sądząc po wzorze, należała do którejś z dziewczynek.

      – Zostaw to – powiedział. – Nie musisz się tym teraz zajmować.

      – Wręcz przeciwnie. To jest pościel Lo. Wisi tutaj od wczoraj.

      – W takim razie jest już za późno. – Poszwy wyschły w pięć minut po rozwieszeniu. Teraz bawełniany materiał pokrywała dwudniowa warstwa kurzu. – I tak trzeba będzie znów to wyprać. Zostaw.

      – Nie.

      – To przynajmniej pozwól, żebym ci pomógł.

      Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w końcu tylko wzruszyła ramionami.

      – Dzięki. – Obróciła w palcach spinacz. – Jak myślisz, co się stało Cameronowi?

      Ściągnął prześcieradło ze sznura i nie od razu udzielił odpowiedzi.

      – Niechcący odszedł za daleko od samochodu? – Wpatrywała się w spinacz w swojej dłoni. – Czy wyglądało na to, że zrobił to celowo?

      – Nie wiem.

      – Ale byłeś tam. Co widziałeś?

      – Myślę, że ten gliniarz z St Helens będzie mógł ci wszystko opowiedzieć…

      – Wiem o tym – przerwała mu. – Ale pytam ciebie. Proszę.

      Westchnął. Stojąc wśród powiewających prześcieradeł, powiedział jej wszystko, co mógł, patrząc, jak zmarszczka między jej brwiami się pogłębia. Słuchała prawie bez słowa, ze łzami w oczach i zaciśniętymi ustami. Przerwała mu tylko dwa razy: kiedy wspomniał o niewielkim zagłębieniu przy nagrobku i kiedy mówił o zapasie wody, jaki zastali w jego aucie. Poprosiła, żeby powtórzył, ale nawet za drugim razem nie miało to