Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 9. Martwe Słońce
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-79-1



Скачать книгу

– Incydent dyplomatyczny. Teraz rozumiem już ich wiadomość. Robale mówiły o naprawieniu relacji. Po ich zachowaniu wnoszę, że są wkurzone i rozważały atak.

      – Tak, wydaje mi się, że nieźle się wkurzyły.

      Newcome wciąż spoglądał podejrzliwie na Kwona.

      – Zdumiewająca historia, sierżancie. A jak tobie udało się przeżyć?

      – No cóż, ja nie wyciągnąłem broni. Zamiast tego zrobiłem to.

      Kwon przykucnął z rękami na bokach. Miał ugięte kolana i przyjął pozę zawodnika sumo.

      – Nie próbowali cię zabić?

      – Cóż, próbowali. Wysłali Robala mniej więcej mojej wielkości. Cieszę się, że nie jednego z tych naprawdę wielkich. W każdym razie był silny i nie miał żadnego pancerza ani broni. Zmagaliśmy się chwilę, ale w końcu rozerwałem go na strzępy.

      – Jak właściwie wyglądają zapasy z Robalem? – spytałem.

      – To w zasadzie nie były zapasy. Chwyciłem go i ściskałem tak mocno, że aż w końcu rozdarłem na pół.

      – Ach, dosłownie na strzępy.

      – Tylko tak mogłem wygrać, sir.

      Roześmiałem się. Newcome spoglądał na Kwona z obrzydzeniem.

      – Były pod wrażeniem – stwierdziłem. – Dały ci przeżyć i wysłały cię do nas, gdy przelatywaliśmy obok. Kiedy to się stało?

      – Jakiś tydzień temu. Od tego czasu nie zdejmowałem skafandra. Nie miałem wiele do roboty. Ani do jedzenia. Mogę iść do mesy, pułkowniku?

      – Oczywiście, Kwon. Zasłużyłeś.

      Poklepałem go po plecach i pozwoliłem odejść.

      Gdy już sobie poszedł, Newcome odwrócił się do mnie.

      – Naprawdę pan wierzy w te bzdury, pułkowniku?

      – To ma sens – wtrącił nagle Marvin. Nie odzywał się przez całą rozmowę, ale teraz się ożywił.

      – Sens? – warknął Newcome. – Jaki niby sens? Ci kosmici bez ostrzeżenia wybili całą naszą misję dyplomatyczną, a Kwon wraca wystrzelony w kosmos. To nie jest cywilizowane zachowanie, pułkowniku.

      – Zgoda. Ale Marvin ma rację. Musi pan zrozumieć Robale, admirale. Nie są jak pan czy ja. W porównaniu z nami są nieco dzikie.

      – Nieco? Nie wierzę w to, co słyszę. Broni ich pan.

      – Być może. Jak mówiłem, musi pan je zrozumieć. Naszej ambasador się to nie udało. Wskoczyła do akwarium z rekinami, po czym zaprosiła rekiny do zrobienia tego, co dla nich naturalne. Niektórzy brytyjscy odkrywcy popełniali setki lat temu podobne błędy. To są obcy, admirale. Nie prymitywne ludy wymagające edukacji. Trzeba przyjmować ich takimi, jacy są, a nie jacy chcielibyśmy, żeby byli.

      Newcome wydawał się nie pojmować moich słów, a ja straciłem zainteresowanie dalszą rozmową. Wiedziałem, że nie muszę mu tego wyjaśniać. Jeśli przeżyje dostatecznie długo na rubieżach, sam to zrozumie, tak jak Kwon. Nie można było oceniać obcych według ludzkich standardów. Jeśli się to robiło, łatwo było o śmiertelną pomyłkę.

      Kazałem Newcome’owi odejść i odwróciłem się do Marvina.

      – Jak myślisz, Marvin, co właściwie powinniśmy powiedzieć Robalom?

      – Mnie pan pyta, pułkowniku?

      – Owszem, właśnie to zrobiłem.

      – Rzadko jestem proszony o porady w kwestiach dyplomatycznych.

      Przewróciłem oczami. Marvin wielokrotnie służył mi za tłumacza. Był w tym dobry, bo jego mózg zawierał najlepszą sieć neuronową w znanym wszechświecie. Ale chociaż prosił o większą autonomię w komunikacji, zawsze mu tego odmawiałem. Nie ufałem mu na tyle, żeby pozwolić na własną rękę negocjować w imieniu Ziemi.

      – Ale teraz zadałem ci pytanie, robocie.

      – Czasami zastanawiam się, czy słowo „robot” nie ma aby dla pana negatywnych konotacji, pułkowniku. Pańskie użycie go w tym wypadku wskazuje…

      – Słuchaj, trzymajmy się tematu. Spytałem, co sugerujesz, i wciąż nie usłyszałem nic poza narzekaniem. Jak mam dać ci większą swobodę w tych kwestiach, skoro nie potrafisz nawet powiedzieć nic konstruktywnego?

      To wyraźnie przykuło uwagę Marvina. Skierował na mnie więcej kamer i przestał szurać mackami po podłodze.

      – Sugeruje pan zwiększenie mojej autonomii?

      – Nie robimy teraz interesu, jeśli o to chodzi. Chcę usłyszeć, co myślisz o sytuacji.

      – Mamy kilka możliwych opcji – odezwał się w końcu. – Możemy wypowiedzieć Robalom wojnę za ich zachowanie.

      – Nie ma mowy. Co jeszcze?

      – Nie sugerowałem tego rozwiązania. Po prostu wymieniam alternatywy.

      – Mów dalej.

      – Możemy wysłać im komunikat mówiący, że jesteśmy niezadowoleni. Albo przeprosiny za zachowanie naszych wysłanników.

      – Obie opcje nie brzmią za dobrze, ale już lepiej. To wszystko?

      – Nie, sir. Jest jeszcze jedna możliwość: zignorowanie incydentu.

      Przyjrzałem mu się.

      – Co to da?

      – Pokaże, że rozumiemy ich działania, ale ich nie potępiamy ani nie pochwalamy. Że nasze relacje się nie zmieniły.

      Przemyślałem to i w końcu skinąłem głową.

      – Podoba mi się. Pewnie zastanawiają się, co zrobimy. Gdy próbowały grać z nami w tchórza, ja leciałem naprzód, a one zmieniły kurs. To pokazuje, że same nie są dość wkurzone, by wypowiedzieć nam wojnę.

      – Albo nie dość głupie.

      Pokręciłem głową.

      – Nie, one tak nie rozumują. Robale wolałyby bić się do ostatka i raczej zginąć, niż skapitulować. Gdyby chciały z nami walczyć, zaatakowałyby. Ale tego nie zrobiły. To oznacza, że są wkurzone, ale sytuacja jest do uratowania.

      Wstałem i uderzyłem pięścią w stół, który wygiął się pod ciosem. Lubiłem meble z inteligentnego metalu. Pozwalały mi się wyżyć, a następnie same się naprawiały.

      – Postąpię zgodnie z twoją radą, Marvin. Bez słowa polecimy dalej. Bez skarg, przeprosin czy wystrzelenia rakiet. Jeśli o mnie chodzi, wciąż jesteśmy sojusznikami i gdy przyjdzie co do czego, będziemy wspólnie walczyć z maszynami.

      – Brzmi przekonująco, ale nie mogę przypisywać sobie zasługi za pańskie rozumowanie. Ja jedynie wymieniłem możliwe opcje i ich konsekwencje.

      Roześmiałem się, wychodząc.

      – Nie doceniasz się, robocie. Czasami najlepszym doradcą jest ktoś, kto potrafi wysłuchać myśli swojego dowódcy.

      Ruszyłem z powrotem na mostek. Moja flotylla przyspieszyła bez żadnej transmisji dla Robali. Lecieliśmy w stronę Edenu z maksymalną prędkością. Okręty Robali obserwowały nas spokojnie. Nie leciały za nami ani nie wystrzeliły. Czekały, aż za kilka dni opuścimy ich układ.

      Do tego czasu przemyślałem nieco sprawę. Zastanawiałem się zwłaszcza nad „radą” Marvina. Wyraźnie dał mi ją, po czym temu zaprzeczał. Dlaczego nie chciał się jednoznacznie określić w tej kwestii?

      Nie mogłem