Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 9. Martwe Słońce
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-79-1



Скачать книгу

wybory, nie możemy nazywać się Imperium.

      Jasmine zrobiła kwaśną minę. Wiedziałem, że nie wierzy w ogólnoświatową, a nawet międzyplanetarną demokrację. Nie winiłem jej za to – to mogło się nie powieść. Ale czułem, że jestem to winien naszemu gatunkowi – powinienem chociaż spróbować. Można mnie nazwać sentymentalnym, ale lubię wolność jednostki, równość i takie zasady jak „jeden człowiek – jeden głos”.

      Moja dziewczyna sądziła, że to zbyt niebezpieczne. Nie uważała, że należy oddawać władzę komuś, kogo wybiorą ludzie. Czuła, że jest wokół zbyt wielu złowrogich kosmitów i nie możemy w obliczu potencjalnej zagłady zaufać przypadkowemu procesowi politycznemu.

      – Ludzie zawsze oddają wolność za bezpieczeństwo, gdy są zagrożeni – odpowiedziałem na wątpliwości, których nie wypowiedziała. Nawet na mnie nie spojrzała.

      – Teraz – kontynuowałem – lubią mnie, bo dostrzegają we mnie silnego władcę, obrońcę. Ale to się zmieni. Gdy zbyt długo będzie panował pokój, zwrócą się przeciwko mnie. Znienawidzą za dekadę, a może i mniej.

      – Masz rację – odpowiedziała, patrząc w talerz. – Zawsze masz rację.

      – Nie – roześmiałem się. – Nie mam. O to właśnie chodzi. Nie uważasz, że każdy w historii, kto był w podobnym położeniu, musiał skrycie myśleć to samo? Nie mam zawsze racji. Można mnie zastąpić i zostanę zastąpiony, jeśli skrewię.

      – Porozmawiajmy o czymś innym.

      Westchnąłem i dokończyłem posiłek.

      – Hej – powiedziałem, gdy nanitowe ramiona zabrały nasze talerze i wciągnęły je do ściany, aby poddać recyklingowi. – Chodźmy na spacer.

      Spojrzała na mnie z ukosa.

      – Spacer? Ten okręt nie jest taki wielki.

      – Na zewnątrz. – Uśmiechnąłem się.

      Jasmine nie była przekonana, ale w końcu namówiłem ją do założenia skafandra i przechadzki na zewnątrz kadłuba. Mówiła coś o promieniowaniu, ale w końcu ustąpiła. Zwykle nie była taka uparta.

      Patrzyliśmy na przestrzeń dookoła. Lecieliśmy w stronę pierścienia. Oczywiście nie widzieliśmy samych wrót, poruszaliśmy się na to zbyt szybko. Lubiłem to uczucie, gdy przechodziłem przez pierścień, znajdując się na zewnątrz okrętu. Było jedyne w swoim rodzaju. W jednej chwili byłem w danym układzie słonecznym, a w następnej zupełnie gdzie indziej – setki bilionów kilometrów dalej.

      – Świetne uczucie, prawda? Żałuję, że wcześniej nie znalazłem wymówki, by wyruszyć do Edenu.

      – Możemy być w niebezpieczeństwie.

      Wydawało mi się, że Jasmine przez cały czas na coś narzeka, i nie do końca jej słuchałem. Ale teraz odwróciłem się.

      – Niebezpieczeństwie? Jak to?

      – Nie wiem. Jakieś kosmiczne śmieci. Stara broń Crowa. Cokolwiek.

      – Zbytnio się martwisz. Bywałem na kadłubach okrętów w środku bitwy. Ty zresztą też.

      – Tak, ale nie… och!

      Widzieliśmy trzy lokalne gwiazdy – Alfa, Beta i Proxima Centauri, ale nagle wszystko się zmieniło. To nie była płynna zmiana, lecz coś błyskawicznego. Jakby ktoś nagle włączył światło w ciemnym pomieszczeniu.

      Żarówka, którą zapalił ten bezimienny gigant, była wielka i czerwona. Zajmowała większą przestrzeń niż wszystkie gwiazdy Centaura. Czerwony olbrzym zwany Aldebaranem był tak wielki, że nie ogarniał tego ludzki umysł. Wydawał się bardzo bliski, mimo że znajdował się daleko.

      – Spójrz na to! – powiedziałem, wskazując na monstrualną gwiazdę. – Aż czuć jej żar. Nasze wizjery działają na wysokich obrotach, żeby się dostosować.

      – Promieniowanie wypali nam siatkówki.

      – Nie – odpowiedziałem, stając tak, by mieć jak najlepszy widok. Wcześniej zasłaniał mi go wystający z kadłuba sensor.

      Jasmine po chwili poszła za mną i położyła mi dłoń na ramieniu.

      – Muszę przyznać – rzekła, wpatrując się w słońce z fascynacją – że to piękne. Po to mnie tu zabrałeś, co? Wiedziałeś, że w tym czasie przelecimy przez pierścień.

      – Owszem – przyznałem. – Spędziłaś tyle bitew w środku okrętu, patrząc na ekrany. Uznałem, że nigdy nie miałaś okazji doświadczyć czegoś takiego, jak przejście przez pierścień na żywo. To pierwszy raz, prawda?

      – Tak – powiedziała cicho, rozglądając się. – Dobrze, miałeś rację.

      – Gotowa na powrót?

      Pokręciła głową, a ja roześmiałem się. Objąłem ją jedną ręką i przytuliłem.

      – Pułkowniku Riggs? – w moim hełmie odezwał się znajomy głos.

      – Czy to prywatny kanał, Marvin? Czego chcesz?

      – To Robale, sir. Wysłały nam wiadomość.

      – Zaraz tam będę.

      Gdy ruszyliśmy z powrotem do śluzy, rzuciłem jeszcze okiem na dysk planety Robali. Wyglądała jak większa wersja Marsa. Była koloru rdzy, z wyschniętymi morzami i górami większymi niż cokolwiek na Ziemi.

      Gdy wróciliśmy na pokład, ruszyłem prosto ku osi okrętu, w stronę mostka.

      – Myślisz, że to coś ważnego, Kyle? – spytała Jasmine.

      – Pewnie nie, ale dawno z nimi nie rozmawiałem. Warto pilnować dobrych relacji.

      – Może poproś Kwona o raport – zasugerowała.

      Skinąłem głową.

      – Planowałem go zabrać. Dość długo już siedzi na Heliosie.

      Kilka miesięcy temu Kwon błagał mnie o misję polową. Miał zdecydowanie dość Ziemi. Wysłałem go tutaj, aby zobaczyć, czy uda mu się namówić Robale do ściślejszej współpracy. Jasmine podkreślała, że Kwon nie jest dyplomatą, ale odparłem, że Robale są półdzikie i pewnie spodoba im się jego rodzaj dyplomacji.

      W głębi serca jednak od początku się martwiłem, również teraz. Gdy tylko wkroczyliśmy do układu Heliosa, Robale wywołały nas. Jak mógłbym nie myśleć o Kwonie i jego staraniach?

      Nie powiedziałem tego jednak Jasmine ani Marvinowi. Lepiej najpierw poznać sytuację, a dopiero potem myśleć, jak sobie z nią radzić.

      – Marvin? – odezwałem się przez komunikator, jednocześnie próbując zdjąć hełm, którego inteligentne zapięcie nie chciało się zwolnić. – Daj mi raport. Co na razie mówią?

      – Niewiele, pułkowniku. Wysłali serię piktogramów oznaczających, że mamy spotkać się jak w wojownicy w honorowym polu. Następnie wystrzelili trzy okręty, które teraz zbliżają się do nas.

      Zaniepokoiłem się.

      – Trzy okręty? Honorowym polu? Masz jakieś możliwe interpretacje tych piktogramów?

      – Właśnie je zinterpretowałem, pułkowniku.

      Przewróciłem oczami.

      – Potrzebuję analizy, Marvin. Czy są zadowoleni, wkurzeni, czy mówią o honorze z grzeczności?

      – Wydaje mi się, że to połączenie tych trzech rzeczy. Bycie w gniewie sprawia, że Robale są zadowolone i ciągle przejmują się honorem. Bez wiedzy o ostatnich wydarzeniach w tym układzie nie możemy