Название | Star Force. Tom 9. Martwe Słońce |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-79-1 |
– Oczywiście. Inne rozwiązanie byłoby hańbą dla stada.
Miało to sens. Znałem Centaury – a nawet nauczyłem się ich języka i zwyczajów. Powinienem był to wiedzieć. Po pierwsze, zwykli robić wszystko jako grupa. Nie podejmowali decyzji indywidualnie. Byli bardziej jak stado ptaków czy antylop albo ławica ryb, poruszająca się w jednej masie. Gdyby jeden zdecydował zostać w Siłach Gwiezdnych i walczyć do śmierci, pozostali zrobiliby to samo.
– Hmmm – zamyśliłem się, drapiąc się po brodzie rękawicą. – Dobrze, podjąłem decyzję. Centaury, które służyły ze mną, będą skoszarowane na waszych planetach. Będą tu stacjonować permanentnie jako gwardia krajowa. Zachowają sprzęt i strukturę organizacyjną, pozostając częścią Sił Gwiezdnych, ale pod miejscowym dowodzeniem i skupią się na obronie waszych światów.
Myśleli nad tym przez kilka sekund. W końcu usłyszałem głos:
– To brzmi jak honorowe rozwiązanie dla wszystkich. Chętnie ponownie zjednoczymy się z naszymi bohaterskimi pobratymcami.
– Czy możecie dostarczyć mi nowych żołnierzy dla floty? Chcę wyszkolić ich tak samo jak poprzedników.
– Oczywiście! Dziś przeprowadzimy zawody. Tylko najsprawniejsi zostaną wybrani!
Uśmiechnąłem się.
Robili dokładnie to, czego chciałem. Znalazłem sposób na to, aby weterani mogli odejść z honorem oraz bym mógł dostać to, czego chcę. Centaury nie żyły tak długo jak ludzie. W wieku dwudziestu lat były już staruszkami. Potrzebowałem świeżego stada dziesięciolatków.
Następnego dnia wysłaliśmy na planetę transportery z żołnierzami, a razem z nimi szczególny prezent. Była to jedna z fabryk nanitów. Nowy model, ze stacją programowania, z którą poradzić mógł sobie nawet Centaur.
Byli zdumieni.
– Nie możemy tego przyjąć! To zbyt cenny dar!
– Tak, ale lata temu daliście mi swoją. Oddaję to, co pożyczyłem. Mam wiele takich jednostek i tej obecnie nie potrzebuję.
Oczywiście kłamałem. Zawsze potrzebowałem każdej dostępnej fabryki nanitów. Produkowały zaawansowany sprzęt, który był nam niezbędny. Bez nich nie mielibyśmy generatorów, okrętów, broni energetycznej ani nawet nanowłókien. Ale chciałem, żeby przyjęli prezent, więc udawałem, że nie jest dla mnie nic wart.
Po paru półgodzinnych przemowach w końcu zgodzili się i zaczęli snuć plany budowy okrętów. Poczułem ukłucie w sercu. Oznaczało to, że Centaury będą teraz mogły przemieszczać się swobodnie między trzema chłodniejszymi planetami w układzie. Okolica znów ożyje.
Dlaczego więc żałowałem już nieco swojej decyzji? Chyba w każdym ludzkim sercu jest odrobina chciwości. Dali nam trzy światy do kolonizacji, ale dwóch kolejnych prawie nie tknęli. Dlaczego powinienem oddawać je jakimś kozłom? To był honorowy uczynek czy głupi błąd? Uznałem, że historia mnie oceni.
Gdy przygotowywałem się już do powrotu na okręt, stało się coś nieoczekiwanego. Przybyła miejscowa starszyzna. Było ich nie mniej niż stu trzydziestu.
Westchnąłem. Prawie udało mi się wymknąć bez słuchania kolejnej przemowy.
Zmusiłem się do uśmiechu i przywitałem się z każdym z futrzastych kozłów z pomocą translatora. Po półgodzinie z lądownika wyszedł Marvin, aby dowiedzieć się, co zajmuje mi tak dużo czasu.
Nie był to najlepszy pomysł. Dla nich nie był kimś znajomym, ale koszmarną maszyną, z rojem macek i kamer unoszących się wokół jego mózgu jak stado pszczół.
Delegacja Centaurów zamarła i podniosła głowy. Przyglądali się robotowi, który zbliżał się do mnie.
– Pułkowniku Riggs, jest pan w niebezpieczeństwie – odezwał się jeden z nich.
Obejrzałem się za siebie i ujrzałem Marvina.
– Przepraszam. To przyjazna maszyna. Nie jest groźny.
– Czy jest inteligentna?
Przyjrzałem się robotowi. Wyglądał na poruszonego, ale i zaciekawionego.
– Tak. W pewnym sensie.
– W takim razie nie może być przyjazna. Nie daj się zwieść, jak my kiedyś.
– Ta maszyna jest inna. Nie została stworzona przez makrosy ani nanity.
– W takim razie skąd się wzięła? Z Wielkiego Bezpowietrznego Oceanu?
– Z kosmosu? Nie, nie do końca. W zasadzie sam się zbudował. Ale jego umysł… jego umysł stworzyliście wy.
Centaury beczały między sobą przez minutę lub dwie. Kręciły głowami i machały ogonami. Nie jestem ekspertem od ich mowy ciała, ale widziałem, że są wzburzone.
– Marvin, powiedziałem coś złego? – spytałem cicho.
– Obraziłeś ich, pułkowniku.
– Nie rozumiem, jak…
W tym momencie Centaury odwróciły się do mnie.
– Źle was oceniliśmy. Najwyraźniej zawarliście nowy sojusz z maszynami. Prosimy o zwolnienie naszych żołnierzy ze służby, a my oddamy wam otrzymaną w darze maszynę. Nie damy się kupić tak tanio. Nasze odchody…
– Poczekajcie! – krzyknąłem, unosząc ręce.
Wyglądało na to, że uznali to za groźny gest, bo wycofali się z rogami skierowanymi naprzód. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie.
– Dajcie mi wyjaśnić. Postaram się naprawić tę sytuację. Niebo jest nieskończone, a rzeki dzielą nasze krainy, ale trawa jest wszędzie.
Nie miałem pojęcia, co to znaczy, ale słyszałem jak dowódca Centaurów powiedział kiedyś coś takiego, żeby uspokoić kłótnię między swoimi żołnierzami.
Wyglądało na to, że Centaury nieco się uspokoiły.
– Mówisz prawdę. Wysłuchamy ze względu na lojalność i honor.
– Dobrze. Było tak…
Wyjaśniłem im, skąd wziął się Marvin. Początkowo był ogromnym strumieniem danych pobranych od Centaurów. Zawsze zastanawiało mnie, skąd mieli technologię pozwalającą na zbudowanie czegoś takiego. Może teraz była szansa się tego dowiedzieć.
Gdy skończyłem opowieść, Centaury nie były zachwycone.
– Mówiliśmy do swoich braci dalekosiężnymi krzykami.
Skinąłem głową. Tak nazywali radio.
– Nasze stada nie wysłały żadnej takiej transmisji. Próbowaliśmy coś wysłać, ale coś o wiele mniejszego, prosty program tłumaczeniowy. Nic, co mogłoby powołać do życia to obrzydlistwo. Zostałeś oszukany… albo, na niebiosa, próbujesz oszukać nas.
To oczywiście nie był koniec ich przemowy. Gadali i gadali, narzekając na brak honoru we wszechświecie i rzeki zanieczyszczone moczem innego klanu.
Tymczasem otworzyłem kanał prywatny i połączyłem się z Marvinem.
– Gdy dam ci znak – powiedziałem cicho – wyłączysz się.
– Jaki znak, pułkowniku Riggs? Nie wiem nic o żadnych istniejących protokołach. Być może powinniśmy porozmawiać o tym na osobności bez tych prymitywnych istot.
– Jeśli nie będziesz grał trupa, gdy dam ci znak, zabiorę ci każdy dotychczasowy przywilej. Przysięgam, znajdę twoje tajne sadzawki w maszynowni i wyleję zawartość za burtę.
–