Star Force. Tom 9. Martwe Słońce. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 9. Martwe Słońce
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-79-1



Скачать книгу

tkwił w prostym fakcie: ten robot był przynajmniej tak samo inteligentny jak ja. Od zawsze. Jak zwykły człowiek może przechytrzyć sztucznego geniusza?

      Rozdział 7

      Gdy w końcu dotarliśmy do układu Edenu, poczułem się jak w domu. Ruszyłem od razu do małego obserwatorium okrętowego i wyjrzałem przez iluminator, zachwycony tutejszą gwiazdą i krążącymi wokół niej planetami.

      Pamiętałem, jak chciałem wydostać się z Edenu i wrócić na Ziemię. Z perspektywy czasu wydawało mi się to absurdalne. Jak mogłem tęsknić za Ziemią, gdy tutaj czekało na mnie całe naturalne piękno krążące wokół idealnie stabilnego żółtego słońca? Zbeształem się w myślach za to, że tak dawno tu nie byłem.

      Układ Edenu składał się z sześciu zdatnych do zamieszkania światów, okrążających samotną gwiazdę. Leżał wiele lat świetlnych od Ziemi. W zasadzie to liczył siedem nadających się do życia planet, jeśli liczyć ojczysty glob Niebieskich. Ale był to olbrzym gazowy i tylko oni byli w stanie tam mieszkać.

      Takie piękne światy… Były jak unoszące się w przestrzeni klejnoty. Eden-8 był chyba moim ulubionym. Był najchłodniejszą z ludzkich kolonii. Zbudowałem tam swoje sanktuarium, Warownię Cienia. Przypominało zamek i mieściło się na najwyższym szczycie, w jedynym miejscu, gdzie padał regularnie naturalny śnieg.

      Nagle poczułem chęć, żeby znów tam zawitać, i nie mogłem się jej pozbyć. Moje myśli nieuchronnie podążyły ku Sandrze, mojej zmarłej dziewczynie. Towarzyszyła mi przez wiele lat przygód. Byliśmy szczęśliwi na Edenie-8, nawet jeśli niespokojni i stęsknieni za domem.

      – O czym tak rozmyślasz? – usłyszałem za plecami głos.

      Drgnąłem. Nie słyszałem, jak Jasmine wchodzi do pomieszczenia.

      – W tej chwili o tym, że głupotą było opuszczenie Edenu. Czemu my, ludzie, nie potrafimy się cieszyć tym, co mamy? Robimy się niespokojni i znudzeni, gdy jest nam dobrze? Zawsze musimy wyruszyć przed siebie i szukać kłopotów.

      Zaśmiała się cicho.

      – Kto inny jak nie ty powinien to wiedzieć? Zawsze najskuteczniej ich szukałeś.

      Skinąłem głową i spojrzałem znów za okno. Co do tego miała rację. Kłopoty długo się przede mną nie ukrywały.

      – Po co tu tak naprawdę jesteśmy, Kyle?

      Spojrzałem znów na nią. Pomyślałem o planie Marvina i mina nieco mi zrzedła.

      – Myślę, że znów poruszymy gniazdo os.

      – Czemu w takim razie nie wrócić do domu? – spytała. Podeszła bliżej i chwyciła mnie za rękę. Jej dotyk był delikatny jak motyl siadający na mojej sztucznie wzmocnionej skórze.

      – Może powinniśmy, ale myślę, że czas dowiedzieć się, co knuje nasz wróg. Jeśli będziemy dłużej czekać, mogą być gotowi.

      – Kto? I na co gotowi?

      – Maszyny. Nasz pierwszy wróg. Nasz prawdziwy wróg.

      – Czy naprawdę musimy znów z nimi zadzierać? Nie możemy zostawić ich w spokoju? Może już do nas nie przylecą. Może wpadły w jakąś pętlę logiczną.

      Pokręciłem głową i westchnąłem.

      – Nie. Odbudowują siły. Przygotowują nam niespodziankę. Jeśli nic nie zrobimy, będą miały inicjatywę, gdy przyjdzie pora. Będą gotowe, a my nie. Nie chcę grać w ich grę. Chcę je zmusić, żeby grały w naszą.

      Ujęła mnie za łokieć, ale nie kłóciła się więcej. Lubiłem to w Jasmine. Nie lubiła konfliktów – a przynajmniej personalnych. Zawsze akceptowała moje przywództwo, w odróżnieniu od Sandry.

      Patrzyliśmy na przesuwające się powoli gwiazdy. Czułem, jak kosmiczny chłód przenika do środka okrętu. Była to stara imperialna jednostka, więc nie zbudowano jej w całości z inteligentnego metalu, ale miała staroświecki kadłub, który wydawał się mniej szczelny niż nasze nanitowe okręty. W rezultacie niektóre pomieszczenia były chłodniejsze lub cieplejsze od innych, zależnie od ich położenia i przypadkowych błędów konstrukcyjnych.

      Widok był romantyczny, ale nie kochaliśmy się ani nawet nie całowaliśmy. Po prostu patrzyliśmy przed siebie, zastanawiając się, co przyniesie jutro.

      * * *

      Mieliśmy trzy zaplanowane przystanki w układzie. Pierwszy z nich wypadał na ojczystej planecie Centaurów. Były w dobrym nastroju i cieszyły się, że znów mnie widzą.

      – Pułkowniku Riggs, z wielką przyjemnością witamy ponownie. Trawa będzie zieleńsza, a niebo będzie ciągnąć się po nieskończony horyzont na twoją cześć.

      Gdy rozmawiałem z Centaurami, zwykle gadałem nie z pojedynczym reprezentantem, ale z jakąś radą. W tym przypadku rada skontaktowała się ze mną z ich najzimniejszej planety. Na tym globie o czystym niebie i wysokich, pokrytych śniegiem górach czuły się najbardziej u siebie.

      – Ludu traw – odparłem z entuzjazmem – cieszę się niezwykle, że wróciłem. Nigdzie indziej we wszechświecie niebo nie jest tak czyste jak na waszej planecie. Żałuję, że kiedykolwiek opuściłem ten układ.

      Spodobało im się to i zaczęli perorować o trawie, niebie i honorze, jak zwykle. Zazwyczaj w takich okolicznościach niecierpliwiłem się, ale nie tym razem. Uśmiechałem się przez całą długą przemowę. W końcu jednak uznałem, że czas przejść do rzeczy.

      – A teraz porozmawiajmy o interesach, dobrze?

      – Interesach? Handlu? W tych rzeczach nie ma zbyt wiele honoru.

      Byli wyraźnie rozczarowani, że nie pozwalam im w nieskończoność ględzić o polach, trawach, odchodach i nadchodzących miotach młodych Centaurów. Nie chciałem psuć im zabawy, ale musiałem ruszyć nazajutrz do kolejnego portu.

      – Wybaczcie. Nie chcę być niegrzeczny, ale nie mam zbyt wiele czasu. Chcę dać wam zaopatrzenie i technologię.

      – A w zamian?

      – Miałem nadzieję, że użyczycie mi znów swych wojsk.

      – Prosisz o wiele, ale spełnimy twoje życzenie. Ile milionów z nas tym razem potrzebujesz, przyjacielu?

      Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

      – Czy nie chcecie nawet wiedzieć, dlaczego potrzeba mi waszych żołnierzy?

      – Zadawanie takiego pytania to obraza. Jeśli twoje działania będą kiedyś niehonorowe, wtedy cię powstrzymamy.

      Rozumiałem to. Ufali mi – do czasu aż skrewię. Wtedy może być trudno odzyskać ich zaufanie. Miałem u nich spory jego kredyt. W końcu ocaliłem ich gatunek przed zagładą i oddałem im ojczystą planetę. Poza tym od lat wykurzałem z ich układu makrosy.

      Wciąż jednak miałem poczucie winy. Byli tak ufni i wdzięczni, że nie chciałem nigdy nadużyć tego zaufania, nawet przypadkiem.

      – Przywiozłem z powrotem tysiące waszych ludzi. Są teraz weteranami. Zwalniam ich ze służby.

      – Nie zadowolili cię?

      – Wręcz przeciwnie. Ale nie chcę nadużywać ich lojalności. Chcę nagrodzić ich za służbę, dając im odpoczynek i zastępując świeżymi wojskami. Przywieziemy na planetę każdego Centaura, który zechce wrócić do domu.

      – Czy rozmawiałeś już z nimi o tym przywileju, pułkowniku Riggs?

      – Jeszcze nie. Chciałem najpierw skonsultować się z waszą radą w kwestii nowych żołnierzy.

      – Słusznie, bo zdecydowanie cię tym razem