Название | Star Force. Tom 9. Martwe Słońce |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Поэзия |
Серия | |
Издательство | Поэзия |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-79-1 |
– Propozycję, powiada pan? – spytał ostrożnie.
Jak wielu z moich podwładnych, nauczył się nie pokazywać mi wszystkich kart, dopóki nie zorientował się, do czego zmierza sytuacja. Nie wyrażał swoich opinii, zanim nie usłyszał moich. Nie znaczyło to, że nigdy się ze mną nie spierał, ale był sprytnym człowiekiem, który dobrze dobierał sobie pole bitwy.
– Owszem, admirale. Zainteresowany?
Newcome wyciągnął długą szyję i spojrzał na swoich młodszych oficerów, którzy siedzieli rzędem po jego stronie stołu. Zaufani oficerowie Sił Gwiezdnych, jak Jasmine, zasiedli po mojej.
Widziałem od razu, że nie dostanie żadnego wsparcia od podwładnych. Każdy kapitan i komandor udawał żywotnie zainteresowanego swoim jedzeniem. Co nie było takie trudne, bo przywiezione z Edenu frykasy były znakomite. Smak przypominał nieco kaczkę, ale z nutą winniczka. Uwielbiałem je.
– Admirale, czy pan mnie słucha? – spytałem.
– A tak, oczywiście, pułkowniku. Proszę wybaczyć, zastanawiałem się tylko, czy ktoś z moich ludzi ma pojęcie o pańskiej propozycji.
– Najpierw szczegóły, co? Żadnych zobowiązań bez informacji? Rozumiem tę strategię i pochwalam ją. Proponuję, aby współdowodził pan flotyllą… Nie, to zbyt wiele powiedziane. Nazwijmy ją grupą zadaniową, składającą się z nie więcej niż jednego lotniskowca i kilkunastu okrętów wsparcia, plus kilku transportowców.
Admirał wydawał się teraz bardziej zmieszany niż wcześniej. Uśmiechnąłem się szeroko.
– N…nie wiem, co powiedzieć, sir – odparł.
– Nie martw się tak, człowieku! – roześmiałem się. – Nie jestem Crowem. To nie pułapka, żeby zatknąć twoją głowę na palu. Po prostu chcę, żebyś towarzyszył mi w misji jako mój zastępca.
Newcome roześmiał się nerwowo. Wiedziałem, że nie jest tchórzem, ale Crow przyzwyczaił ludzi do tego, że nigdy nie wiedzieli, kiedy zła odpowiedź oznaczać może koniec ich kariery, a być może i życia.
– W takim razie chętnie do pana dołączę – powiedział. – Ja i moi ludzie jesteśmy do pańskiej dyspozycji, pułkowniku Riggs.
Jego podwładni w końcu zaniepokoili się. Uśmiechnąłem się. Celowo wbił im szpilę. Jeśli nie byli gotowi stanąć w obronie swojego dowódcy w trudnej chwili, to czekały ich konsekwencje jego decyzji.
– Dobrze – stwierdziłem, przyglądając się uważnie oficerom. – Nikomu o tym nie mówcie. To nie jest tajna misja, ale po wczorajszym zamachu wolę nie informować o swoich planach zbyt wielu osób.
– Wciąż nie wiemy nic o szczegółach tej… przygody, pułkowniku – powiedział delikatnie Newcome. – Czy może pan uchylić rąbka tajemnicy, żebyśmy mogli się przygotować?
– Dobrze – odparłem. – Proszę bardzo: lecimy do układu Thora.
Na twarzy admirała i jego ludzi znów zagościł niepokój. Zmarszczyłem brwi. Ci dawni oficerowie Imperium byli przerażeni, gdy tylko opuszczali Układ Słoneczny. Przyzwyczaili się do ziemskich wygód.
– Słuchajcie – odezwałem się szorstko. – To kosmiczna flota, o ile nie zapomnieliście. Wiem, że lubicie swoje aksamitne poduszki i złote łańcuchy, ale wyruszamy na pogranicze. Nie zapominajcie, że nasze Imperium rozciąga się daleko od Układu Słonecznego. Mamy pod opieką sześć systemów.
– Jak rozumiem, to będzie pokaz siły? – spytał Newcome. – Parada patrolująca rubieże, żeby pokazać tamtejszym ludziom, że panujemy nad sytuacją?
– To nie jest zły pomysł. Ale nie taki jest główny cel. Będziemy tam w ramach operacji badawczo-konstrukcyjnej. Marvin poinformuje was, jaki sprzęt macie załadować na transportowce.
Wziąłem się do jedzenia. Pozostali oficerowie rozmawiali między sobą szeptem. Nie podobało mi się, że byli zbyt przerażeni, by odezwać się głośno w mojej obecności. Stwierdziłem, że jeśli nikogo nie skażę na śmierć przez najbliższy rok, może w końcu się uspokoją i wyrosną im jaja.
Gdy skończyłem jeść, wstałem nagle i głośno klasnąłem, co poniosło się echem wśród stalowych ścian.
– Dobrze więc – powiedziałem głośno. – Wszyscy mają się za to zabrać od jutra rana. Wyruszamy za tydzień.
Gapili się na mnie, wybałuszając oczy jak ryby. Wyszedłem z sali i ruszyłem wzdłuż korytarza z Jasmine u boku.
– Widziałaś? – spytałem. – Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.
– To nie są marines Sił Gwiezdnych.
– Widzę. To raczej ich przeciwieństwo. Zwykła banda mięczaków.
Jasmine próbowała mnie uciszyć, ale marudziłem przez całą drogę do kajuty. Po pewnym czasie z regularnej kochanki zamieniła się w partnerkę, z którą mieszkałem. Nie byłem pewien, jak to się właściwie stało. Zrozumienie tej kobiecej sztuczki przerastało mnie. Z mojego punktu widzenia jednego dnia flirtowaliśmy sobie i próbowałem zebrać się na odwagę, by ją pocałować, a zaraz potem budziłem się z nią w łóżku każdego ranka. Jakie czary miały miejsce w tak zwanym międzyczasie? Nie miałem pojęcia.
Ale czułem się z nią szczęśliwy. Nie zachowywała się tak prowokacyjnie jak Sandra i musiałem przyznać, że miłość nie była tak dzika i gorąca jak wówczas. Ale przynajmniej nie kopała mnie w dupę ani nie próbowała udusić przez sen. Cóż, wszystko ma swoje dobre i złe strony.
– Z tego, co wiem, oficerowie floty imperialnej są dość kompetentni – powiedziała Jasmine.
– Zobaczymy. Zabierzemy ich tam i jeśli nam się poszczęści, może pokażemy im to i owo. Czuję się wśród nich jak germański barbarzyńca wśród Rzymian, którym właśnie odebrano cesarstwo.
Wykrzywiła usta i spojrzała mi w oczy, a potem skrzyżowała ręce.
– Czasami czuję się jak małżonka króla barbarzyńców.
Parsknąłem.
– Dobrze, ale nie próbuj czerpać pomysłów od ostatniej żony Attyli. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Ze śmiechem usiedliśmy na wyściełanej aksamitem kanapie, zbyt luksusowej, jak na mój gust. Czułem się, jakbym przebywał w pięciogwiazdkowym hotelu, a nie w kajucie oficerskiej. Te postimperialne okręty nieco mnie żenowały.
– Dlaczego wszystko musi być tu z czerwonego, złotego i fioletowego aksamitu?
– Naprawdę chcesz zmieniać wystrój wnętrz przed odlotem do układu Thora?
– Nie – odparłem. Wolałem nie podsuwać jej pomysłów. Wiedziałem, że wtedy naprawdę zaangażuje się w generalny remont. – Nie mamy na to czasu.
Wyglądała na nieco rozczarowaną.
– Czy możemy przez chwilę porozmawiać o czymś poważnym? – spytała.
– O czym?
– O Miklosie. Nie powiedziałeś mu jeszcze, że odlatujesz, co?
Westchnąłem ciężko.
– Nie.
– Martwisz się, że wkurzy go twoja decyzja, żeby zrobić Newcome’a dowódcą floty?
– Poczuje się zagrożony, nie mam co do tego wątpliwości. Ale chcę, żeby nadzorował budowę stoczni orbitalnej. I żeby Newcome nabrał doświadczenia.