Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

to była okropna pomyłka”.

      Niektórzy rodzice słuchają tylko tego, co chcą usłyszeć, i zadają takie pytania, które dostarczą im pożądanych odpowiedzi. Wiele mówiący przykład tego zjawiska pojawia się w The Making of Them. Ojcowie i matki podjeżdżają autami, gdy zaczyna się przerwa semestralna, i zaczynają przesłuchiwać swoją pociechę. „No i jak, jest ci tu wspaniale?” – to pierwsze słowa radosnej matki wyfryzowanej na Farrah Fawcett (w poprzednim ujęciu jest w domu i mówi, że nie chce rozmawiać ze swoim synem przez telefon, bo dzieci, gdy dzwonią, mają skłonność do kłamania i mówią, że są nieszczęśliwe). „Jest cudownie? Czy jedzenie jest dobre?”. To moment, gdy syn patrzy na nią, wyraźnie zastanawiając się, co odpowiedzieć. „Bardzo”, mówi w końcu. „Ach, tak? Świetnie!”, kobieta uśmiecha się szeroko.

      Pewien dorosły bohater filmu – absolwent szkoły z internatem – zauważa, że to, co terapeuci dziecięcy nazywają „ujawnieniem” – gdy dziecko opowie, że zostało wykorzystane – staje się z czasem coraz trudniejsze, ponieważ podopieczny zaczyna akceptować swoje doświadczenie. Skoro nie jest „cudownie”, to może jest to jego wina. „Gdybym został zapytany w wieku dziewięciu czy dziesięciu lat, jak się mam, odpowiedziałbym: »Och, na początku tęskniłem za domem. Ale przyzwyczaiłem się, dziękuję. Nie można się wiecznie trzymać spódnicy mamy. W internacie jest bardzo fajnie, po prostu«. Człowiek uczył się być tym, kim miał być. Porządnym facetem, dającym sobie radę, częścią systemu. Ale nadal strasznie tęskniłem za domem”.

      Nie pamiętam, żeby rodzice pytali mnie po pierwszym powrocie do domu, czy jestem szczęśliwy. Gdyby spytali, oczywiście nie mógłbym im powiedzieć, co się działo w mojej sypialni – jak leżałem w łóżku cały zesztywniały ze strachu, że mnie zleją za robienie hałasu, albo o nagich zapasach. Powiedziałem im więc to, co mogłem pokazać – że mam odmrożenia, że w zgięciach kolan mam czerwone plamy, a skóra pęka mi z powodu egzemy czy jakiejś innej dolegliwości. Matka zapewniła mi to, czego potrzebowałem – maść i odrobinę współczucia. Ale nigdy nie pokazałem jej śladów po biciu. To oznaczałoby przekroczenie granicy, której istnienia wtedy jeszcze nie pojmowałem. Z pewnością do mojego milczenia przyczyniły się zażenowanie i wstyd. Kiedyś znajoma powiedziała mi, że milczała, bo chciała chronić niewinność swoich rodziców.

      Podczas przerwy semestralnej ktoś z mojej sypialni w Ashdown powiedział rodzicom co nieco o tym, co się tam dzieje wieczorami. Pierwszego dnia po powrocie do szkoły wszyscy zostaliśmy wezwani do gabinetu Billy’ego Williamsona. Cała nasza piątka weszła gęsiego do małego pokoju z drewnianymi belkami pod sufitem, śmierdzącego starym tytoniem. Patrzyliśmy na porcelanowy wazon stojący obok drzwi, w którym tkwiły trzcinki i kij do golfa. Nawet nasi dwaj prześladowcy wyglądali na malutkich i przerażonych. Billy tryskał energią. „Jestem zirytowany i rozczarowany wami. Jak wiedzą starsi chłopcy, gdy jestem zirytowany, wymierzam karę. Chłopiec z waszej sypialni w przerwie semestralnej zdradził zarówno szkołę, jak i kolegów. Rozmawiał z rodzicami o sprawach związanych z dyscypliną w sypialni numer pięć”. Williamson poczekał, aż przygniecie nas ciężar tego oświadczenia, i rozwijał dalej opowieść. Nie pamiętam, czy wtedy przytoczył jedną ze swoich ulubionych, klasycznych przypowieści – historię chłopca ze Sparty, który ukrywał lisiątko pod koszulą (na koniec zwierzątko zagryzło małego spartańskiego żołnierza; ale czy ten narzekał? Nie!). Z pewnością powiedział: „Dżentelmeni nie donoszą”. Donoszenie akurat było tu jak najbardziej na miejscu – w końcu system dyscyplinowania był na nim oparty. Ale to działało tylko między nami – dla świata poza bramą wszystko miało wyglądać idealnie. Nie pamiętam już, jak zostaliśmy ukarani, ale tym razem trzcinki nie opuściły wazonu. Williamson nam wybaczył. Zagroził jednak: „Jeśli jeszcze raz usłyszę o czymś takim, jeśli dojdą do mnie jakiekolwiek inne skargi, nie będę się wahał i wszyscy dostaniecie chłostę”.

      I tak poznaliśmy pierwszą i prawdopodobnie najważniejszą zasadę życia w Ashdown.

      9. ŻADNYCH SKARG

      Dzisiaj kwestia „ujawnienia” jest tematem ożywionej dyskusji. Według statystyk National Society for the Prevention of Cruelty to Children jedno na troje dzieci wykorzystanych przez dorosłego nie zgłasza tego albo robi to dopiero wtedy, gdy dorośnie. Jak widać, są powody, dla których małe dzieci nie mówią o tym, mówią tylko trochę lub używają przenośni. Pierwszy hamulec to wstyd – niestety, zwykle dopada on tych, którzy są zagubieni i tylko częściowo świadomi reguł związanych z seksem. Starszym dzieciom albo dorosłym łatwo wykorzystywać tę niepewność. Proces „przyzwyczajania się” do szkoły polegał głównie na nauce zasad i języka żyjącej w niej społeczności. W ten sposób można było przetrwać. Z perspektywy czasu proces ten wygląda na celowy element konstruowania obdarzonego instynktem samozachowawczym klubu elit i przyjmowania – jakże potrzebnej w tych sferach – dobrej miny.

      George Orwell jako jeden z pierwszych zagłębił się w zaburzenia, jakie wywołuje u dorosłego człowieka doświadczenie pobytu w szkole z internatem. W brawurowym eseju z lat 30. Such, Such Were the Joys opowiedział o wymuszaniu milczenia w swojej szkole podstawowej:

      Zdarzali się uczniowie tak odważni – lub tak wyprowadzeni z równowagi – że „donosili”. Jak się okazało w przypadku mojej sypialni, ten rebeliancki akt rzadko jednak kończył się tym, na co liczyło dziecko. Randolph Churchill, syn Winstona, w swojej szkole Sandroyd poskarżył się na prześladowców dyrektorowi. Przyniosło to, jak pisze, „mniej więcej taki sam efekt, jak gdybym się poskarżył Lidze Narodów”. Czasami konsekwencje takiego czynu mogły być naprawdę dotkliwe. Oto jeden z moich korespondentów, który pisze o szkole podstawowej Temple Grove z początku lat 60. XX wieku, gdy wraz z dwoma kolegami poszli do dyrektora po ratunek przed powtarzającym się molestowaniem seksualnym:

      Pewnego poranka, to był chyba poniedziałek w semestrze letnim, nasza trójka ustawiła się przed biurem dyrektora, żeby się poskarżyć na okropne rzeczy, które spotkały nas w weekend. Weszliśmy całą grupką i opisaliśmy, co się stało – bez plastycznych szczegółów. Dyrektor słuchał, a potem kazał nam wyjść i czekać. Potem byliśmy wzywani pojedynczo. Każdy z nas był bity przez niego prawie do utraty życia za „opowiadanie kłamstw” na temat personelu szkoły. To oczywiście raz na zawsze zamknęło nam jedyną „drogę odwoławczą”. To również tłumaczy, dlaczego przez następne dziesięciolecia nie opowiedzieliśmy o tym nawet rodzicom. Dowiedzieliśmy się, ile kosztuje „donoszenie”.

      Gdy zasady nie powstrzymywały dzieci od skarg, w wielu szkołach, zwłaszcza dla dziewcząt, sprawdzano, a nawet cenzurowano, listy, na wypadek gdyby miał się wymknąć na zewnątrz jakiś nieodpowiedni szczegół. Ta sama kobieta, która opowiedziała mi o chowaniu się w toalecie w poszukiwaniu intymności, dodaje do listy swoich zażaleń czytanie listów wysyłanych do domu przez personel szkoły. „Było to cotygodniowe wydarzenie, po niedzielnej mszy. Wydawało się ogromnym wtargnięciem w wolność osobistą, nawet dla osoby w tak młodym wieku”. W St Aubyn’s w hrabstwie Sussex