Название | Stracony |
---|---|
Автор произведения | Jane Harper |
Жанр | Современные детективы |
Серия | |
Издательство | Современные детективы |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788381431873 |
– Podjedź dalej.
Wrócili na drogę, a po chwili Bub skręcił w kolejną przerwę między skałami. Nathan ponownie wysiadł, rozejrzał się i znów nic nie zobaczył. Zaczął tracić nadzieję i już wsiadał do samochodu, kiedy usłyszał ciche pukanie w szybę. Xander wskazywał na coś i coś mówił.
– O co chodzi? – Nathan wsunął głowę do środka.
– Tam. – Xander wskazywał na zbocze. – W świetle.
Nathan nic nie dostrzegł, mrużąc oczy pod słońce. Schylił się, żeby zrównać się z synem, i podążył dokładnie za linią jego wzroku. I w końcu też to zobaczył. Na odległej skale, a dokładnie na jej szczycie: błysk przybrudzonego metalu.
Drzwi od strony kierowcy były otwarte. Nie na oścież, tylko na tyle, żeby można było przez nie wysiąść.
Po tym jak Xander dostrzegł w oddali błysk metalu, Bub wrócił na drogę i wjechał w kolejne ukryte przejście. Tym razem ciężko było nie dostrzec land cruisera. Stał na płaskim szczycie skalnego pagórka, jego przód skierowany był w stronę drogi.
Za milczącą zgodą wszystkich Bub zatrzymał samochód na dole i dalej poszli na nogach. Na szczycie stanęli przy aucie Camerona i tylko podmuch wiatru szarpał ich ubrania.
Nathan obszedł wóz dookoła i po raz drugi tego dnia poczuł, że coś się nie zgadza. Na zewnątrz auto wyglądało zupełnie normalnie. Było brudne, a lakier miejscami poodpryskiwał od uderzeń kamieni, ale poza tym nic nie wzbudzało podejrzeń. Nathan poczuł, jak stają mu włosy na karku.
Wszystko było w porządku, a jednocześnie coś było bardzo nie tak. Do Nathana dotarło, czego się spodziewał: że samochód zarył w ziemię, przewrócił się lub roztrzaskał o skałę. Oczami wyobraźni widział syczącą parę lub wyciekający olej i płomienie. A przynajmniej otwartą maskę lub wszystkie cztery opony przebite. Sam nie wiedział, czego dokładnie oczekiwał, ale na pewno nie tego, co zastał. Musiało być przecież jakieś wyjaśnienie.
Przykucnął i sprawdził koła. Cztery nieuszkodzone opony stały pewnie na skalnym podłożu. Otworzył maskę i przeciągnął dłonią po znajdujących się pod nią urządzeniach. Na ile mógł się zorientować, wszystko było tak jak należy. Widoczne przez szybę wskaźniki paliwa w obu zbiornikach – podstawowym i zapasowym – świadczyły o tym, że było go pod dostatkiem. Jakiś dźwięk wyrwał Nathana z rozmyślań – to Bub otworzył tylne drzwi land cruisera. Obydwaj z Xandrem mieli dziwny wyraz twarzy. Nathan podszedł do nich.
W samochodzie znajdowała się spora ilość zapasów. Całe litry pitnej wody w zakorkowanych butelkach obok puszek z tuńczykiem i fasolką. Jednemu człowiekowi starczyłoby na tydzień. Nathan jednym palcem otwarł drzwi minilodówki, podłączanej do zasilania w aucie. Ich oczom ukazały się kolejne butelki wody, nieznacznie podeschnięte kanapki i sześciopak niezbyt mocnego piwa. Były też inne rzeczy. Kanister benzyny, dwie zapasowe opony, łopata i zestaw do pierwszej pomocy. W skrócie: to, co zawsze. Nathan miał dokładnie to samo w swoim samochodzie. Bub pewnie też. Podstawowy zestaw przetrwania w najsurowszym klimacie Australii. Bez niego nie ruszaj się z domu.
– Tu są jego kluczyki.
Xander zaglądał przez otwarte drzwi samochodu i Nathan się do niego przyłączył. Zdążył mimochodem zauważyć, że kiedy stali obok siebie, ich ramiona znajdowały się już na tej samej wysokości.
Czerwony pył dostał się do środka i pokrył cienką warstwą każdą powierzchnię. Kluczyki przypięte do czarnej smyczy leżały na siedzeniu.
To trochę dziwne, szepnął cichy głos w głowie Nathana. I nie chodziło wcale o to, że Cameron zostawił je w aucie. Nathan nie znał nikogo, kto by tego nie robił. Jego własne kluczyki leżały teraz na podłodze jego samochodu zaparkowanego obok grobu, a Bub powiesił swoje na dźwigni kierunkowskazu, kiedy wysiadali. Nathan nie mógł przypomnieć sobie ani jednej sytuacji, w której Cameron wyniósłby kluczyki z samochodu. Nie pamiętał jednak również, żeby kiedykolwiek tak starannie owinął je smyczą i ułożył na siedzeniu.
– Może się zepsuł? – podsunął Bub, ale bez przekonania.
Nathan nawet nie odpowiedział. Patrzył na kluczyki i w następnej chwili po prostu po nie sięgnął.
– Nie, tato, nie powinniśmy niczego…
Zignorował słowa syna. Nie miał wątpliwości, co się za chwilę okaże.
Usiadł na fotelu kierowcy, włożył kluczyki do stacyjki i przekręcił. Ruch był płynny, metal nie stawiał oporu. Poczuł wibracje i silnik zapalił. W ciszy rozbrzmiewał naprawdę głośno.
Nathan spojrzał na Xandra, ale syn nie zwracał już na niego uwagi. Odsunął się od samochodu i patrzył w dal, osłaniając oczy dłonią przed słońcem. Widać było zbliżający się tuman kurzu. Ktoś nadjeżdżał.
Po raz drugi tego dnia Nathan stał przy grobie pastucha i przyglądał się nadjeżdżającemu pojazdowi. Auto zwolniło, zbliżając się.
Miało napęd na cztery koła, opony pneumatyczne, osłonę na zderzaku jak wszystkie wozy w okolicy, ale w tym z tyłu znajdowały się nosze. Odblaskowe oznaczenia ambulansu połyskiwały w słońcu.
Nathan, Bub i Xander stali przy land cruiserze Camerona i patrzyli na przemieszczający się na południe tuman kurzu, aż w końcu dostrzegli wzbijający go pojazd. Bez słowa wrócili do samochodu i z powrotem udali się do grobu pastucha, aby tam poczekać na służby.
Po raz pierwszy tego poranka Nathan poczuł coś na kształt ulgi, kiedy ambulans zatrzymał się i sanitariusz pozdrowił ich gestem ręki. W końcu jakaś pomoc.
Steve Fitzgerald był żylastym facetem tuż po pięćdziesiątce, który od czasu do czasu opowiadał o swoich przygodach w oddziałach Czerwonego Krzyża. Połowę roku spędzał w Afganistanie, Syrii, Rwandzie lub innym podobnym miejscu, a drugą w Balmarze jako jednoosobowy personel kliniki. Kiedyś powiedział, że lubi wyzwania, ale zdaniem Nathana sam siebie nie doceniał. Steve wysiadł z samochodu razem z policjantem, którego Nathan widział pierwszy raz w życiu.
– Gdzie jest Glenn? – zapytał, na co policjant zmarszczył brwi.
Steve nie odpowiedział od razu. Spojrzał na grób i na tarp i pokręcił głową.
– Jezu. Biedny Cameron. – Przykucnął, ale niczego nie dotykał. – Glenn od wczoraj siedzi w Haddon Corner. Samochód, którym jechała rodzina z małymi dziećmi, zagrzebał się w piachu, ale nie było wiadomo, gdzie dokładnie. Na szczęście już ich znalazł, ale będzie z powrotem dopiero jutro.
– Jutro?
– Stary, no przecież się nie rozdwoi.
– Cholera. – To prawda, sierżant Glenn McKenna samodzielnie sprawował pieczę nad obszarem wielkości stanu Wiktoria. Czasami był gdzieś w pobliżu, czasami zaś bardzo daleko, ale z pewnością świetnie znał swój teren. Nathan spojrzał badawczo na nowego policjanta. Słońce zdążyło już boleśnie poparzyć mu skórę. Na pierwszy rzut oka wyglądał na niewiele starszego od Xandra.
– Skąd cię ściągnęli?
– Z St Helens. Dziś rano. Jestem sierżant Ludlow.
– Szkolisz się tutaj?
– Nie. – Ludlow zawahał się. – W Brisbane.
– Jezu.