Style radykalnej woli. Susan Sontag

Читать онлайн.
Название Style radykalnej woli
Автор произведения Susan Sontag
Жанр Языкознание
Серия
Издательство Языкознание
Год выпуска 0
isbn 9788365271839



Скачать книгу

i kul­tu­ry. Jest to ra­czej te­ra­pia szo­ko­wa niż pró­ba per­swa­zji. Może się jej pod­jąć na­wet ar­ty­sta pra­cu­ją­cy przy uży­ciu sło­wa, ję­zyk daje się bo­wiem ujarz­mić za po­mo­cą ję­zy­ka i moż­na nim wy­ra­żać mil­cze­nie. We­dług Mal­lar­mégo do za­dań po­ety na­le­ży oczysz­cza­nie za­śmie­co­nej sło­wa­mi rze­czy­wi­sto­ści za po­mo­cą słów – ję­zyk po­wi­nien ota­czać rze­czy mil­cze­niem. Sztu­ka musi do­ko­nać nań zma­so­wa­ne­go ata­ku, po­słu­gu­jąc się wła­śnie sa­mym ję­zy­kiem i jego od­po­wied­ni­ka­mi, aby wspo­móc ci­szę.

      14

      Ra­dy­kal­na kry­ty­ka świa­do­mo­ści (upra­wia­na naj­pierw w ło­nie tra­dy­cji mi­stycz­nej, a dziś przez nie­kla­sycz­ną psy­cho­te­ra­pię i wy­bit­ną sztu­kę mo­der­ni­stycz­ną) za­wsze w osta­tecz­nym ra­chun­ku obar­cza winą ję­zyk. Świa­do­mość, od­czu­wa­na jako jarz­mo, skła­da się z pa­mię­ci wszyst­kich wy­po­wie­dzia­nych słów.

      Kri­sh­na­mur­ti uwa­ża, że na­le­ży od­rzu­cić pa­mięć psy­cho­lo­gicz­ną i sku­pić się na pa­mię­ci fak­tów. W prze­ciw­nym wy­pad­ku nowe bę­dzie­my wy­peł­niać sta­rym, re­du­ku­jąc ko­lej­ne do­świad­cze­nia do daw­nych.

      Mu­si­my prze­rwać cią­głość (ce­chę pa­mię­ci psy­cho­lo­gicz­nej), do­cie­ra­jąc do sa­me­go koń­ca każ­dej emo­cji lub my­śli.

      A gdy już nam się to uda, na pe­wien czas na­sta­nie ci­sza.

      15

      W Ele­gii czwar­tej du­inej­skiej Ril­ke me­ta­fo­rycz­nie uka­zu­je pro­blem ję­zy­ka i przed­sta­wia spo­sób na to, by do­trzeć tak bli­sko ho­ry­zon­tu mil­cze­nia, jak to moż­li­we. Aby się „opróż­nić”, trze­ba naj­pierw po­jąć, cze­go jest się „peł­nym” – ja­kie sło­wa i me­cha­ni­zmy ste­ru­ją nami ni­czym lal­ką. Do­pie­ro wów­czas ob­ja­wia się bie­gu­no­we prze­ci­wień­stwo owej lal­ki – „anioł”15, po­stać rów­nie nie­ludz­ka, jak ona sama, któ­ra re­pre­zen­tu­je „wyż­szą” zdol­ność bez­po­śred­nie­go po­za­ję­zy­ko­we­go po­zna­nia. Isto­ty ludz­kie, nie­bę­dą­ce ani lal­ka­mi, ani anio­ła­mi, po­zo­sta­ją w kró­le­stwie ję­zy­ka. Lecz by móc po­zna­wać na­tu­rę, rze­czy, in­nych lu­dzi i ma­te­rię zwy­czaj­ne­go ży­cia ina­czej niż z ułom­nej per­spek­ty­wy wi­dza, trze­ba na po­wrót oczy­ścić ję­zyk. Jak pi­sze Ril­ke w Dzie­wią­tej ele­gii du­inej­skiej, od­ku­pie­nie ję­zy­ka (in­ny­mi sło­wy, od­ku­pie­nie świa­ta przez jego in­te­rio­ry­za­cję w świa­do­mo­ści) jest dłu­gim, żmud­nym za­da­niem. Lu­dzie upa­dli tak ni­sko, że mu­szą je roz­po­cząć od naj­prost­sze­go aktu ję­zy­ko­we­go: nada­wa­nia rze­czom nazw. Być może cały zde­ge­ne­ro­wa­ny dys­kurs przy­słu­ży się jesz­cze tyl­ko temu jed­ne­mu naj­mniej­sze­mu ce­lo­wi. Nie­wy­klu­czo­ne, że ję­zyk bę­dzie mu­siał ule­gać sta­łej re­duk­cji. Na­wet gdy du­cho­wy pro­jekt ogra­ni­cze­nia funk­cji ję­zy­ka do nada­wa­nia nazw zo­sta­nie udo­sko­na­lo­ny, dzię­ki cze­mu być może uda się od­zy­skać ję­zyk dla am­bit­niej­szych ce­lów, wciąż trze­ba się bę­dzie wy­strze­gać wszel­kich dzia­łań gro­żą­cych wy­ob­co­wa­niem się świa­do­mo­ści od sa­mej sie­bie.

      We­dług Ril­ke­go po­ko­na­nie alie­na­cji świa­do­mo­ści jest moż­li­we i wbrew ra­dy­kal­nej mi­to­lo­gii mi­sty­ków nie trze­ba w tym celu cał­ko­wi­cie wy­kra­czać poza ję­zyk. Wy­star­czy znacz­nie ogra­ni­czyć za­kres i spo­sób jego wy­ko­rzy­sty­wa­nia. By móc przy­stą­pić do po­zor­nie tyl­ko pro­ste­go aktu nada­wa­nia nazw, po­trze­ba głę­bo­kie­go du­cho­we­go przy­go­to­wa­nia (któ­re jest prze­ci­wień­stwem „alie­na­cji”). Po­le­ga ono na oczysz­cza­niu i sub­tel­nym wy­ostrza­niu zmy­słów. (To pro­ces po­stę­pu­ją­cy w od­wrot­nym kie­run­ku niż „sys­te­ma­tycz­ne roz­prę­że­nie wszyst­kich zmy­słów”, po­stu­lo­wa­ne w ra­mach wy­wro­to­wych pla­nów o za­sad­ni­czo po­dob­nych ce­lach i prze­nik­nię­tych jed­na­ko­wą wro­go­ścią wo­bec wer­bal­no-ra­cjo­nal­nej kul­tu­ry).

      Roz­wią­za­nie Ril­ke­go leży gdzieś po­mię­dzy wy­ko­rzy­sta­niem stę­pio­ne­go ję­zy­ka – pry­mi­tyw­nej, so­lid­nie ugrun­to­wa­nej in­sty­tu­cji kul­tu­ral­nej – a rzu­ce­niem się w sa­mo­bój­czy wir cał­ko­wi­te­go mil­cze­nia. Lecz do pro­po­no­wa­ne­go prze­zeń kom­pro­mi­su, po­le­ga­ją­ce­go na zre­du­ko­wa­niu ję­zy­ka do funk­cji nada­wa­nia nazw, dojść moż­na tak­że w inny spo­sób. Wy­star­czy po­rów­nać ła­god­ny no­mi­na­lizm Ril­ke­go (w wer­sji, w ja­kiej go przed­sta­wił i sto­so­wał Fran­cis Pon­ge) z bru­tal­nym no­mi­na­li­zmem wie­lu in­nych ar­ty­stów. Le­piej nam zna­ne zja­wi­sko ucie­ka­nia się współ­cze­snej sztu­ki do „es­te­ty­ki in­wen­ta­rza” ma na celu nie tyle – jak to było u Ril­ke­go – „uczło­wie­cze­nie” rze­czy, ile ra­czej po­twier­dze­nie ich nie­ludz­kie­go sta­tu­su, bra­ku oso­bo­wo­ści, obo­jęt­no­ści, od­da­le­nia od ludz­kich spraw. (Przy­kła­dy utwo­rów po­ru­sza­ją­cych na tej za­sa­dzie pro­blem nada­wa­nia nazw: Im­pre­sje z Afry­ki Ro­us­se­la, si­to­dru­ki i wcze­sne fil­my Andy’ego War­ho­la czy wcze­sne po­wie­ści Rob­be-Gril­le­ta, w któ­rych au­tor sta­ra się ogra­ni­czyć funk­cję ję­zy­ka wy­łącz­nie do opi­su wy­glą­du i po­ło­że­nia rze­czy).

      Ril­ke i Pon­ge za­kła­da­ją ist­nie­nie pew­nych prio­ry­te­tów: przed­mio­ty peł­ne są waż­niej­sze niż ni­ja­kie, a istot­ne wy­da­rze­nia to te, któ­re mają pew­ną cza­row­ną aurę. (To efekt prób od­su­nię­cia ję­zy­ka na dal­szy plan, tak by „rze­czy” same prze­mó­wi­ły). Co waż­niej­sze, obaj po­eci przyj­mu­ją, że sko­ro ist­nie­je świa­do­mość fał­szy­wa (za­nie­czysz­czo­na ję­zy­kiem), może tak­że ist­nieć świa­do­mość au­ten­tycz­na i do za­dań sztu­ki na­le­ży jej pro­mo­wa­nie. We­dług in­ne­go po­glą­du po­win­no się jed­nak od­rzu­cić tra­dy­cyj­ne hie­rar­chie de­cy­du­ją­ce o tym, co in­te­re­su­ją­ce i zna­czą­ce, zgod­nie z któ­ry­mi jed­ne przed­mio­ty mają więk­szą „wagę” niż inne. Od­rzu­ca się rów­nież ka­te­go­rie praw­dy i fał­szu w od­nie­sie­niu do do­świad­czeń i świa­do­mo­ści – co do za­sa­dy na­le­ży zwra­cać uwa­gę na wszyst­ko. Z tych po­glą­dów, któ­re naj­bar­dziej ele­ganc­ko wy­ło­żył Cage, lecz sta­no­wią dziś pod­sta­wę sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­nych dzia­łań ar­ty­stycz­nych, wy­ro­sła sztu­ka in­wen­ta­rza, ka­ta­lo­gu – a tak­że „przy­pad­ku”. Za­da­niem sztu­ki nie jest nada­wa­nie spe­cjal­ne­go sta­tu­su okre­ślo­nym do­świad­cze­niom, lecz otwar­cie się na ich roz­ma­itość. Pro­wa­dzi to osta­tecz­nie do uwy­pu­kla­nia rze­czy uwa­ża­nych za­zwy­czaj za bła­he lub nie­istot­ne.

      Przy­wią­za­nie współ­cze­snej sztu­ki do „mi­ni­mal­nej” za­sa­dy nar­ra­cyj­nej ka­ta­lo­gu lub in­wen­ta­rza wy­glą­da nie­mal jak pa­ro­dia świa­to­po­glą­du ka­pi­ta­li­stycz­ne­go,