Название | Star Force. Tom 6. Imperium |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-40-1 |
– Chyba może im się to udać – wtrącił Welter, trzymając się krawędzi holotanku. – Z zewnętrznej warstwy skał zostało tylko czterdzieści cztery procent.
Pokład zatrząsł się pod nami. Podczas gdy trwało bombardowanie, rozejrzałem się po ścianach. Wyglądały dość solidnie, ale wiedziałem, że to pozory. Jedno bezpośrednie uderzenie w tym sektorze i będzie po nas.
Większość rakiet udało się zestrzelić, ale te, które się przedarły, i tak siały spustoszenie. Uderzały w stację i wypalały kratery w pancerzu. Cieszyłem się, że nie emitowały impulsów elektromagnetycznych jak samobójczy okręt Skorupiaków. Może tej broni nie było w arsenale makrosów dlatego, że mogła przypadkiem zabić je tak samo łatwo, jak nanity.
Wszystkie nasze kamery od strony pierścienia szybko uległy zniszczeniu, ale mieliśmy sondy na orbicie Helu, dzięki którym nadal obserwowaliśmy atak. Bałem się, że faktycznie uda im się przedrzeć. Tym bardziej że na holotanku pojawił się nowy cel. Był wielki, bulwiasty i podświetlony przez nanitową chmurę na czerwono. Welter nie musiał mi mówić, co to oznaczało, ale i tak to zrobił.
– Drednot wroga jest już w układzie, pułkowniku.
Rozdział 7
Gdy tylko nasza stacja obróciła się opancerzonym tyłem do pierścienia, nie mogliśmy już strzelać do nadchodzących wrogów, ale i oni nie mogli łatwo trafić w żadne istotne systemy. Wkrótce okręty, które przetrwały atak naszych dział elektromagnetycznych i laserów, przeleciały obok. Były to klasyczne krążowniki makrosów, w kształcie strzały, z jednym ciężkim działem na spodzie. Działa obróciły się tak, aby uderzyć w nas z niewielkiej odległości.
– Zasięg około tysiąca kilometrów, sir – powiedział Welter. – Moglibyśmy wystrzelić teraz.
Pokręciłem głową.
– Czekaj, aż będą dokładnie na naszych flankach, wtedy strzelaj. Nie chcę tego robić zbyt wcześnie. Dopiero gdy nie zdołają zrobić uniku. Przywalą w nasze baterie, ale sami nieźle oberwą.
Zdalne czujniki pasywne dały nam znać, że wróg dostał poważne cięgi, wlatując w chmurę pocisków z dział elektromagnetycznych. Siła stacji opierała się na tym, że każdy okręt przybywający do układu Edenu z Thora musiał przelecieć przez relatywnie mały otwór o szerokości około dziesięciu kilometrów. To oznaczało, że jeśli nasyciliśmy ten obszar latającymi odłamkami, wszystko, co przez niego przechodziło, przez pewien czas ulegało zniszczeniu.
Plan zadziałał, ale nie perfekcyjnie. Makrosy przyspieszyły atak, co oznaczało, że nie zdążyliśmy sięgnąć pierwszych okrętów. Do tego mieliśmy do dyspozycji tylko ułamek z naszej pełnej siły ognia. Jakieś trzydzieści krążowników i drednot przetrwały. Mimo wszystko straty wroga były ogromne.
– A teraz, gdy przelecą wokół nas – powiedziałem, niemal szepcząc – złapiemy ich znów z bliska, waląc ze wszystkiego, co mamy.
Przekazałem rozkazy bezpośrednio do każdej baterii i porozmawiałem z działonowymi. Najbardziej interesowały mnie trzy ciężkie lasery. Pozwoliłem wrogom podlecieć bliżej, nie używając ich do tej pory zbyt intensywnie, ale teraz, z małej odległości, ich siła rażenia była ogromna.
– Wybierz nowy cel co dziesięć sekund – rozkazałem Sandrze. – Wyceluj w nietknięty krążownik i przekaż namiary wszystkim trzem laserom.
– Kyle, oni nie mogą tak szybko strzelać i zmieniać celu.
Pokręciłem głową. Stacja drżała, gdy wrogie rakiety uderzały w nią niczym w bęben. Zostało nam półtorej minuty, zanim wróg nas minie.
– Sandra, czy jesteś gotowa?
– Tak.
– To słuchaj uważnie. Działonowi wycelują w różne okręty. Przy tej odległości każdy ciężki laser powinien rozwalić cel w kilka sekund. Jeśli co dziesięć sekund wybierzesz nowy cel, zdążą przeładować, zmienić koordynaty i wystrzelić.
Skinęła głową.
– Dobrze. Nie mamy do tego komputerów?
Pokręciłem głową.
– Nie tym razem. A Welter jest zajęty nadzorem nad systemami stacji. Mam za mało ludzi, potrzebuję doświadczonego oficera taktycznego.
Sandra uśmiechnęła się lekko. W przeszłości, na początku naszej podróży w kosmos, była moim strzelcem. W pewnym sensie należała do moich najstarszych weteranów, ale nie robiła takich rzeczy od bardzo dawna.
– Możesz na mnie liczyć – stwierdziła.
Uśmiechnąłem się, ale oczy utkwione miałem w zegarze. Mieliśmy mniej niż minutę do fajerwerków. Teraz, gdy jej obowiązki były już jasne, Sandra rozmawiała z działonowymi obsługującymi poszczególne ciężkie lasery. Byłem pewien, że da sobie radę. Prawie pewien.
Zwróciłem się do Marvina ze specjalnymi rozkazami.
– Potrzebuję cię z pełnym wyposażeniem bojowym.
W moją stronę spojrzało sporo kamer – zdecydowanie go zaskoczyłem.
– Dlaczego, pułkowniku?
Próbowałem nie okazywać irytacji. Ten robot był gorszy niż moi ludzcy podwładni, jeśli chodzi o kwestionowanie rozkazów i kiepskie wyczucie czasu. Moją instynktowną reakcją byłoby krzyknięcie, żeby się ruszał, ale postanowiłem zmarnować dziesięć cennych sekund na udzielenie mu odpowiedzi. Wiedziałem, że w przeciwnym razie będzie zastanawiał się nad przyczyną i nie skupi się wystarczająco.
– Myślę, że wciąż mogą próbować abordażu. Początkowe działania wskazują na to, że taki był ich plan, a skoro nas jeszcze nie zniszczyli, mogą do niego wrócić.
– Ach – odparł po chwili zamyślenia Marvin. – To bardzo rozsądny tok rozumowania. Jakimś sposobem nie pomyślałem o tym w całym tym zamieszaniu. Natychmiast się przygotuję.
Odpełzł w stronę zbrojowni. W ciągu ostatnich miesięcy eksperymentowaliśmy z jego strukturą i wymyśliliśmy modularny system bojowy. Marvin różnił się od innych żołnierzy tym, że potrafił nie tylko zmieniać pancerz i sprzęt, ale też rekonfigurować własne ciało do aktualnych potrzeb. Zbudowaliśmy dla niego całkiem groźny sprzęt bojowy w czasie prac nad stacją.
Przyglądając mu się przez kilka sekund, stwierdziłem, że cieszy się, że będzie mógł go wypróbować. Wiedziałem, że źródłem podekscytowania nie jest żądza krwi czy naturalne podniecenie bitwą. Był raczej jak dziecko, które wreszcie ma możliwość sprawdzić, jak działa nowa zabawka, którą dostało na święta, jednak leżała w szafie aż do wiosny.
Skoro wszyscy mieli swoje zadania, odwróciłem się do holotanku. Pozostało dwadzieścia jeden sekund do czasu, aż okręty wroga okrążą stację i znajdą się po najeżonej bronią stronie.
Zrobiłem kilka głębokich oddechów i zegar odliczył do zera. W jednej chwili rozpętało się piekło.
Sandra wyznaczyła już trzy pierwsze cele i skierowała na nie ciężkie promienie. To było sprytne posunięcie, którego nie zawierały moje rozkazy. Przygotowała kolejkę celów tak, aby każdy miał w co strzelać, więc nikt nie pozostawał bezczynny. Gdy tylko lasery wystrzeliły, nakreślając trzy idealne, jasne linie zniszczenia między stacją a wrogimi okrętami, już wyznaczała każdemu z działonowych kolejnego wroga. Radziła sobie nie gorzej niż komputerowy system namierzania.
Skutki użycia ciężkich laserów były spektakularne. W krążowniki trafiły lśniące rozbłyski promieniowania, które przebijały