Название | Star Force. Tom 6. Imperium |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-40-1 |
Przelatując tak blisko, wróg nie wystrzelił żadnych rakiet. Bylibyśmy w stanie je zestrzelić, a jeśli eksplodowały zbyt wcześnie, mogły równie dobrze uszkodzić się nawzajem.
– Sir – Welter próbował przekrzyczeć odgłosy bitwy – straciliśmy ciężki laser numer jeden, a działonowy z piątej baterii nie odpowiada.
– Obawiam się, że nie żyje, Kyle – stwierdziła Sandra. – To Lamond. Chcesz, żebym tam poszła i sprawdziła? Jeśli straciliśmy tylko jego, mogę przejąć system i strzelać dalej.
– Nie, zostań na stanowisku. Wyznaczaj cele. Teraz i tak wszystko w rękach operatorów laserów.
Skinęła głową i wskazała pozostałym dwu nowe cele. Po minucie nastąpiło trafienie niedaleko mostka. Mocno nami zatrzęsło, ale trzymaliśmy się konsoli. Światła zamigotały i w końcu zgasły. Świecił się tylko holotank, który miał osobny obwód zasilania.
– Nie widzę swojego ekranu, Kyle. Straciliśmy moc.
– Użyj holotanku – odparłem. – System komunikacyjny wciąż działa. Wyznacz nowe cele.
Po raz pierwszy rozważyłem możliwość, że możemy przegrać tę bitwę. Była drażniąca, bo zaszliśmy już bardzo daleko. Problem stanowił mostek, na którym się znajdowałem. Stanowił nasz słaby punkt. W razie zniszczenia go, albo nawet odłączenia od reszty stacji, makrosy by wygrały. W większości wcześniejszych bitew z maszynami czynnik ludzki po stronie naszego dowództwa nie był aż tak istotny. W końcu każda jednostka posiadała inteligentną broń, która strzelała do każdego wrogiego celu. Ta bitwa była inna, przez to, że straciliśmy tyle doświadczonych nanitowych mózgów. Ludzcy dowódcy musieli podejmować nawet najdrobniejsze decyzje. Bez nas nie mieliśmy szans na zwycięstwo.
Światła pozostały zgaszone, ale holotank wciąż działał. Nie mogliśmy oderwać od niego wzroku. Nagle on też zgasł. Welter wczołgał się pod niego i próbował grzebać we wnętrznościach maszyny. Uznałem, że to raczej beznadziejna sprawa, ale spróbować nie zaszkodzi. Gdy ostatni z ciężkich laserów przestał strzelać, Sandra spojrzała na mnie w niebieskim świetle skafandra, które pozostało nam jako jedyne. Skinąłem głową.
– Sprawdź, co z Lamondem – powiedziałem. – I powodzenia, kochanie.
– Nawzajem.
Oboje wiedzieliśmy, że nie mamy czasu na pocałunek. Zresztą i tak mieliśmy na głowach hełmy. Znikła w korytarzu i nie wiedziałem, czy jeszcze ją kiedyś zobaczę.
Welter i ja zostaliśmy jako jedyni na martwym mostku. Na zewnątrz bitwa przycichła. Wciąż słychać było trzaski, grzmoty, stacja drżała, ale hałasów było dużo mniej niż wcześniej.
– Ile zostało krążowników? – zapytałem.
– Nie wiem, sir. Licznik przestał działać przy dziewięciu. To było jakąś minutę temu. Nie wiem, czy przeleciały obok i oddaliły się poza zasięg strzału, czy coś innego.
Zamyśliłem się nad tym jego „czymś innym”. Większość możliwości nie brzmiała dla nas za dobrze. Podejrzewałem, że straciliśmy zasilanie na większej części stacji i praktycznie całe zewnętrzne uzbrojenie ofensywne. Fakt, że ataki wroga ustały, wskazywał na to, że albo zabiliśmy wszystkich, albo postanowili jednak spróbować inwazji.
Kazałem pozostałym przy życiu odezwać się. Po nadaniu rozkazu nasłuchiwałem i chyba słyszałem jakieś niewyraźne odpowiedzi. Ktoś wciąż tam żył. Ale straciliśmy centralny system komunikacyjny, a nasze indywidualne nadajniki nie przebijały się przez ciężkie ściany pomieszczeń na stacji. Byliśmy odcięci, bez zasilania i zapewne czekało nas starcie z przeważającymi siłami wroga. Nawet jeśli rozwaliliśmy wszystkie krążowniki, pozostawał wciąż drednot i okręty Skorupiaków, których jeszcze nie widzieliśmy. Kiepsko to wyglądało.
Zrobiłem przegląd broni. Welter i ja nie mogliśmy sami walczyć z całą armią, ale wciąż byliśmy dwoma w pełni wyposażonymi marines. Miałem nadzieję, że w przypadku abordażu przynajmniej zginiemy, zabrawszy część maszyn ze sobą.
Rozdział 8
Gdy stałem w ciemności i relatywnej ciszy martwego mostka, przypomniało mi się, co kiedyś przeczytałem: ludzie często reagują na katastrofy podobnymi wzorcami zachowań. Żołnierze podczas przegranych bitew czy piloci spadających samolotów często walczyli aż do końca. Nagrania czarnych skrzynek udowadniały, że nie przyjmując do wiadomości prawdy o swojej sytuacji, rzadko okazywali
w ostatnich chwilach panikę czy rozpacz. Zamiast tego załoga robiła, co tylko mogła, zawsze planując przetrwać, myśląc, że jakoś sobie poradzi. Dopiero pod sam koniec docierała do nich ostateczna, bolesna prawda: że mają całkowicie przerąbane. Welter i ja prawie dotarliśmy do tego momentu –
ale tylko prawie.
– Przejdziemy przez pokłady na górne blanki. Zabierzemy ze sobą wszystkich, których zdołamy – powiedziałem zdecydowanym głosem.
Welter skinął głową, ale się nie odezwał. Zamocował ciężki miotacz i dopasował pancerz.
– Cieszę się, że nalegałem, aby każdy miał na sobie ciężki sprzęt piechoty – stwierdziłem. – Miałem nadzieję, że się nie przyda, ale wydarzenia potoczyły się nieoczekiwanie.
Czy usłyszałem parsknięcie? Nie byłem pewien, ale wydawało mi się, że Welter kpi sobie ze mnie. Udałem, że tego nie słyszę, i zignorowałem jego nastawienie. Niskie morale było dość zrozumiałe w tych okolicznościach.
Stacja była pogrążona w ciemnościach, nie licząc jasnych świateł naszych skafandrów. W powietrzu unosiły się chmury dymu i słychać było syk uchodzącego przez szczeliny powietrza. Nie zawracaliśmy sobie głowy naprawami, maszerowaliśmy naprzód, kierując się w stronę górnych pokładów.
Bombardowanie kadłuba w końcu ustało. Ogromną stację ogarnęła niepokojąca cisza. Byłem pewien, że nie zniszczyliśmy wszystkich wrogich okrętów, więc zostały nam dwie możliwości: albo wrogie jednostki przeleciały obok nas, poza zasięg strzału, albo przeciwnik postanowił jednak dokonać abordażu. Uznałem drugą opcję za bardziej prawdopodobną.
– Uważnie się rozglądaj, Welter. Celuj miotaczem w lewo, a ja w prawo.
– Żartuje pan, pułkowniku? – spytał, przerywając w końcu milczenie.
– Żartuję? Rzadko stroję sobie żarty w środku bitwy.
– Sir, to już nie jest bitwa. To krótka przerwa między porażką a anihilacją.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Światło mojego skafandra spowijało go białym blaskiem. Widziałem, że jego wizjer automatycznie się zaciemnił. Zdawało mi się jednak wcześniej, że widzę jego szyderczo wykrzywione usta.
– Nie wiem, do czego zmierzasz, komandorze.
Welter westchnął ze złością.
– Zmierzam? Powinniśmy planować ukrycie się, ucieczkę albo wysadzenie stacji. Zamiast tego postępuje pan tak, jakbyśmy mieli szansę w tym konflikcie.
Odwróciłem się od niego i ruszyłem naprzód. Po chwili poszedł za mną.
– Zaskakujesz mnie, Welter – rzuciłem przez ramię. – Nie miałem cię za kogoś, kto tak łatwo rezygnuje. Jeśli chcesz po prostu stać bezczynnie, proszę bardzo. Możesz też zeszczać się w gacie, jeśli masz ochotę.