Название | Star Force. Tom 6. Imperium |
---|---|
Автор произведения | B.V. Larson |
Жанр | Зарубежная фантастика |
Серия | |
Издательство | Зарубежная фантастика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-65661-40-1 |
– Zważywszy na obecną prędkość i zakładając stałą decelerację, sześć sekund temu.
Spojrzałem na niego z ukosa.
– Mówisz mi, że już są w tej odległości?
– Trudno obliczyć to dokładnie przy nieprecyzyjnych danych, ale powiedziałbym, że będą mieli zero przecinek sześćdziesiąt dziewięć sekund…
– Welter, strzelaj ze wszystkiego!
Stacja zatrzęsła się, gdy wystrzeliliśmy w stronę przeciwnika wszystko, co mogliśmy. Okręty nadlatywały bardzo szybko. Niemal zmarnowałem szansę, myśląc, że wciąż mamy czas.
To starcie było dość dziwne. Czułem się jak kapitan lotniskowca w dawnych czasach, z prymitywnymi czujnikami i kontaktem radiowym z obserwatorami. Trudno było siedzieć tak z łokciem na rozbitej konsoli. Zaciskałem zęby aż do bólu.
– To chyba eksplozje po trafieniu. Mamy dwa, nie, trzy, Kyle – mówiła podekscytowana Sandra. Przydzieliłem ją do jednej z baterii. Wszyscy znajdowali się teraz na stanowiskach – na mostku pozostaliśmy tylko ja i Welter.
– Mam jednego, przy dolnej krawędzi pola widzenia. Przegrupowują się. Coraz trudniej ich trafić.
Przywaliłem pięścią w rozbity mózg nanitowy. Wygiął się i uleciał z niego pył złożony z martwych mikrorobotów.
– Raportujcie, ile ich tam zostało? Odpowiadają ogniem?
– Chyba nie – odparł sierżant Sanchez, najbardziej doświadczony z moich działonowych. – Po prostu biorą to na klatę. Dziwne.
Cała ta sytuacja była dość dziwna.
– Sierżancie, między salwami podaj mi liczbę wrogich jednostek.
Czekałem przez parę sekund, które wydawały się wiecznością. W końcu odezwał się:
– Trafiliśmy siedem z nich. Druga bateria chyba też. Jeśli miałbym zgadywać, osiem okrętów się przedarło.
– Jak to się przedarło? Gdzie one są? Przeleciały obok stacji?
– Nie, sir. Powinny właśnie docierać do zewnętrznego kadłuba.
Wtedy usłyszałem huk, który zatrząsł całą stacją. To nie były głośne wybuchy rakiet uderzających w kadłub, ale dźwięk przywierających do niego okrętów desantowych.
– Baterie jeden i dwa, jesteście w stanie w nich wycelować?
– Nie, sir. Nawet ich nie widzimy. Są za nisko.
– W takim razie wycofajcie się do wnętrza stacji. Będziemy walczyć o każdą gródź.
Skinąłem na Weltera, który z wyraźną niechęcią chwycił za ciężki miotacz. Zdecydowanie wolał strzelać do wroga z większej odległości, poprzez kosmiczną pustkę. Ja zaś uśmiechałem się na myśl, że wreszcie będę miał okazję zmierzyć się z najeźdźcami w bezpośrednim starciu.
Zebraliśmy oddział. Z Marvinem na tyłach wyglądaliśmy całkiem groźnie. W pełnym rynsztunku bojowym robot prezentował się jeszcze dziwaczniej niż zwykle. Wydawał się równie skory do jego wypróbowania, co ja do przekonania się, z czego zrobieni są nasi przeciwnicy.
Marvin wciąż wyglądał mniej więcej jak Marvin – miał kilka nanitowych ramion i sporo kamer. Ale poza tym jego bojowa wersja była inna. Głowę zastąpiło sześć ciężkich miotaczy, a tułów spoczywał na reflektorach grawitacyjnych. Unosił się jakieś trzydzieści centymetrów nad pokładem i zgniatał wszystko, co stanęło mu na drodze. Musiałem pamiętać, żeby uważać przy nim na stopy. Z całym tym wyposażeniem wyglądał jak mały czołg. Ponad nim kręciły się we wszystkie strony kamery.
Ruszyliśmy w stronę najbliższego miejsca desantu wroga, w środkowej części stacji. Znowu w okolicy naszych złącz zasilających. Cóż, miało to sens. Gdy tylko zobaczyli, że się nie poddajemy, musieli uznać, że łatwiej rozbroją nas, odłączając zasilanie, niż strzelając w nasze baterie.
Przeciwnik zapłacił za zdobycie stacji wysoką cenę i zamierzałem sprawić, aby kosztowało go to sporo więcej. Pospieszyliśmy do jednego z centralnych korytarzy, dość szerokich dla transportu ciężkiego sprzętu. Miał cylindryczny kształt i jakieś sześć metrów średnicy. Moi marines zajęli pozycję na jednym z jego końców i zaczęliśmy strzelać, gdy tylko zobaczyliśmy siły wroga.
Nie wiem, kto był bardziej zaskoczony – my czy Skorupiaki. Bo właśnie je ujrzeliśmy, pełznące przez korytarz w pełnych wody skafandrach. Gdy nasze lasery je przecinały, wylatywały z nich kłęby pary, które w rozszczelnionym korytarzu szybko zmieniały się w lód.
Odpowiedzieli ogniem w mało zorganizowany sposób. Nie wiem, kto ich wyszkolił, ale wyglądało na to, że niektórzy strzelają swoim w plecy. Nadal mieli jednak przewagę liczebną, więc musieliśmy wycofać się do bocznego tunelu. Straciliśmy dwóch naszych, w tym sierżanta Sancheza.
– Poczekamy tutaj i zaatakujemy, gdy wyjdą zza rogu – rozkazałem dyszącym z wysiłku marines.
Sandra odłożyła swój lekki miotacz i wyjęła dwa noże bojowe. Skinąłem głową, na co dziko się uśmiechnęła. Wiedziała, że nie mamy dużych szans, ale jej odmieniona część cieszyła się perspektywą walki. Zetknęliśmy się hełmami i wyznaliśmy sobie miłość bez nadawania tego przez radio.
Nagle nad naszymi głowami zobaczyliśmy ruch ciemnego metalu. Cokolwiek nad nami przeleciało, było spore. Gdy nas minęło, wstaliśmy poobijani, z uniesioną bronią.
W głównym korytarzu błyskały miotacze i huczały eksplozje gazów. Podeszliśmy bliżej i przyjrzeliśmy się polu bitwy, nie opuszczając broni. Zobaczyłem tam, jak coś dużego kosi Skorupiaki. Od razu domyśliłem się, co to, i obejrzałem się przez ramię, potwierdzając swoje podejrzenia. Marvin nie pilnował już naszych tyłów.
– Szalony robot – stwierdziła Sandra. – Myślisz, że przetrwa tę szarżę?
– Nie wiem – odparłem, opierając się plecami o ścianę. –
Ale jeśli pożąda chwały, może ją otrzymać. Wszyscy przerwać ogień. Marvin, co u ciebie?
– Pułkowniku Riggs, mój rynsztunek bojowy jest wysoce skuteczny. Zabiłem trzydzieści sześć jednostek wroga.
– Wykończ resztę i daj znać, jeśli będziesz potrzebował pomocy – odpowiedziałem. Rozciągnąłem się i sprawdziłem broń. Łyknąłem wody z systemu odzyskiwania wilgoci.
– Nie powiesz mu nawet, że złamał szyk i sprzeciwił się rozkazom? – spytała Sandra.
Wzruszyłem ramionami. Trudno było to zrobić w metalowej zbroi, ale przy odpowiedniej sile okazało się wykonalne. Wyraźnie chciała, żebym zbeształ złego robota, ale nie zdobyłem się na to tym razem.
– Marvin rzadko robi dokładnie to, co się mu każe – odparłem. – A teraz jestem z niego całkiem zadowolony.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой