Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 6. Imperium
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-40-1



Скачать книгу

Nie mieliśmy dość personelu, by je zasiedlić, ale uznałem, że jeśli na każdym z nich zostawię trochę ludzi i każę im zbudować bazy, przy okazji dowiemy się czegoś o nowych miejscach. Chciałem też w ten sposób oznaczyć terytorium, dać znać pozostałym zamieszkującym układ gatunkom, że ludzie wprowadzają się na dobre.

      Kwon zdecydowanie przydałby mi się teraz. Wiedziałem, że on nigdy nie zniżyłby się do defetyzmu w obliczu wroga. Welter był lepszym pilotem, doskonałym strzelcem i świetnym strategiem, ale Kwon był gościem, którego chciałem mieć u boku, stawiając czoła maszynom. Przyszło mi do głowy, że mogę powiedzieć to Welterowi, ale zrezygnowałem z pomysłu. I tak dostatecznie uraziłem jego dumę, sugerując, by został i zaszczał pancerz. Nadszedł czas, aby mógł pokazać, że moja krytyka była niezasłużona.

      Pierwsze niespodziewane spotkanie miało miejsce, gdy dotarliśmy do złączy oddzielających górną sekcję stacji od środkowej. Wypatrywałem w tej okolicy Marvina i na początku myślałem, że to właśnie na niego się natknęliśmy. Ale chociaż nasz gość był spory, zgrzytający i zdecydowanie zrobiony z metalu, tutaj podobieństwa się kończyły.

      – Marvin? – odezwał się Welter przez komunikator.

      – To nie Marvin – odparłem.

      Maszyna nie pasowała do trybu działania Marvina. Zamiast czarnych nanitowych ramion miała srebrne, segmentowane nogi, błyszczące, gdy się ruszały. Przypominała pasikonika z nierdzewnej stali.

      Wystrzeliłem pierwszy, nie czekając, aż intruz się wylegitymuje. Miotacz błysnął w rzadkiej atmosferze korytarza, natychmiast zaciemniając nasze wizjery prawie do absolutnej czerni. Maszyna ruszyła w moją stronę mimo promienia przecinającego jej tułów. Chyba wzięliśmy ją z zaskoczenia, gdy robiła coś głową, wciśniętą w otwarty panel.

      Broń zamontowana na łbie robota odpowiedziała ogniem, ale było za późno. Jej impulsy energetyczne dwukrotnie drasnęły mój pancerz, po czym rdzeń maszyny uległ przebiciu i eksplodował wśród kłębów gazu.

      Dym wygląda inaczej, gdy wypuści się go do korytarza pod niskim ciśnieniem. Rozszerza się jak eksplozja, wypełniając cały obszar wirem cząstek. Stwierdziłem, że wyrwa w kadłubie, przez którą dostała się maszyna, musiała nadal być nieszczelna.

      Welter ruszył do przodu i wypuścił w stronę trzęsących się resztek robota krótką serię impulsów z małej odległości.

      – Trafiłeś? – spytałem ze śmiechem.

      Welter spojrzał na mnie.

      – Chciałem mieć pewność. Wygląda na technika, sir. Te narzędzia na jego głowie… Robił coś, grzebał przy naszych złączach.

      – Może powinniśmy byli dać mu pracować. Może chciał naprawić zasilanie.

      – Tak, to na pewno było tylko tragiczne nieporozumienie.

      Ruszyliśmy naprzód, sprawdzając po drodze włazy. Wyglądało na to, że robot działał sam. Byliśmy dość nerwowi, bo nie mieliśmy już wątpliwości, że wróg jest na pokładzie.

      – Kyle? – usłyszałem w hełmie. – To ty, prawda?

      W komunikacji radiowej w sytuacjach bojowych irytujące jest to, że nie wie się, z której strony dochodzi głos. Nasze skafandry bojowe były potężne i wytrzymałe, ale obracanie się na wszystkie strony, żeby zobaczyć rozmówcę, bywało kłopotliwe. Ale w takich chwilach pancerz był niezbędny.

      W końcu udało mi się namierzyć pozycję Sandry dzięki ekranowi w hełmie. Jej sygnał dochodził od strony panelu, w którym grzebał robot-technik. Podniosłem makrosa z pomocą Weltera i wcisnąłem głowę w otwór, żeby się rozejrzeć.

      Sandra wyczołgała się. Miała na sobie tylko lekki skafander, który wolała od ciężkiego pancerza. Cieszyłem się, że ją widzę, ale byłem zaskoczony.

      – Jesteś daleko od swojego stanowiska – stwierdziłem.

      Wzruszyła ramionami.

      – Przydzieliłeś mnie do działa i próbuję je ponownie uruchomić. Te maszyny wyłączyły nasze systemy uzbrojenia, a raczej odcięły zasilanie. Roi się od nich na stacji i wszędzie niszczą złącza. Gdy moje działo przestało działać, doszłam po śladach tutaj. Sama zamierzałam zniszczyć to coś, ale mnie ubiegłeś.

      – Dobra – odparłem. – Ale gdzie są ich żołnierze? Widziałaś jakieś maszyny poza technikami?

      – Nie. A przynajmniej jeszcze nie.

      Zmarszczyłem brwi. Sytuacja była dziwna. Nie rozumiałem, dlaczego nie przystąpili do pełnego ataku. Spodziewałem się dwóch możliwości – zniszczenia stacji przez drednota albo inwazji marines makrosów i wybicia nas na pokładzie. Wysłanie paru techników, którzy wyłączyli naszą broń? To było jak na nich zbyt subtelne.

      – Musimy dowiedzieć się, co tu się dzieje – powiedziałem. – Idźmy bliżej zewnętrznego kadłuba. Gdzie jest najbliższy portal obserwacyjny?

      Welter otworzył mapę – widziałem jej lustrzane odbicie w jego hełmie. Rozglądałem się, podczas gdy on dotykał palcami niewidzialnych przycisków w powietrzu przed sobą.

      – Mam. Cofnijmy się o jakieś sto kroków i pójdźmy bocznym korytarzem w stronę trzeciego lasera.

      – Jest zniszczony – powiedziała Sandra. – Nie chodzi tylko o zasilanie. Wszyscy są martwi, a grodzie automatycznie się uszczelniły.

      – Czyli to dobre miejsce, żeby wyjrzeć na zewnątrz – odparłem, kierując się w tamtą stronę.

      Gdy w końcu przekonaliśmy nanitowe grodzie, aby pozwoliły nam przejść, popchnęła nas do przodu fala uciekających gazów. Przez kilka sekund czułem się, jakbym miał za plecami mały huragan. Sandra przewróciła się i chwyciła mój plecak z akumulatorem. Mnie i Weltera przed wstrząsami chroniła waga pancerzy. Palce Sandry trzymały się mnie mocno jak stalowe szpony. Chichocząc, ruszyłem naprzód, do zniszczonej baterii działa, niosąc dziewczynę na plecach jak małpkę. Wreszcie zamknęliśmy gródź i byliśmy bezpieczni pośród otaczającej stację próżni.

      Widok był spektakularny. Na lewo od nas płonęła gwiazda Edenu. Z tej odległości wyglądała jak wyjątkowo jasny księżyc w pełni. Po drugiej stronie unosiła się zamarznięta planeta Hel. Błyszczała lodowym błękitem wzdłuż krawędzi metalowego krateru, wewnątrz którego staliśmy. Stacja wciąż powoli się obracała. Zapewne przy braku zasilania uderzeń nie kompensowały automatyczne stabilizatory, więc z wolna kręciła się w kółko.

      – To dość wygodne – uznałem. – Jeśli zostaniemy tu jeszcze przez chwilę, zobaczymy całe pobojowisko.

      – Do tego czasu nas spalą na popiół, jeśli są tam jakieś wrogie okręty – odparła Sandra.

      Musiałem się z nią zgodzić.

      – Chodźmy wyżej i rozejrzyjmy się. Utrzymujcie pasywny tryb sensorów.

      Nasze skafandry były w zasadzie miniaturowymi okrętami kosmicznymi. Zostały wyposażone też w sensory wizualne dalekiego zasięgu. Nie dało się efektywnie nawigować w przestrzeni kosmicznej bez wzroku lepszego niż ludzki.

      Wszyscy doczołgaliśmy się do poszarpanej krawędzi krateru, który kiedyś mieścił działo laserowe, i rozejrzeliśmy na wszystkie strony. W pobliżu widziałem latające wraki, ale trudno było wypatrzyć cokolwiek w większej odległości. Obok stacji unosiło się mnóstwo odłamków, wyglądających jak chmara orbitujących owadów, które utrudniały nam zadanie. Pola bitew w otwartej przestrzeni wyglądały zupełnie inaczej niż te w obrębie pola grawitacyjnego planety. Były na tyle rozproszone, że wypatrzenie wrogich jednostek stanowiło niełatwe zadanie.

      –