Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 6. Imperium
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-40-1



Скачать книгу

      – Ale jest pewien problem. Jeśli będą lecieć zbyt szybko, to opuszczą orbitę, prawda?

      – Właśnie nad tym myślę. Jak skonstruować coś w rodzaju tego pokoju? Kluczową różnicą jest brak ścian w kosmosie. Kule nie mają się tam od czego odbić, nie mają jak trzymać się celu. Odlecą w dal.

      Rozejrzała się po sali, zamyślona.

      – Mam pomysł. Co, jeśli zrobisz dla nich zderzak?

      Parsknąłem.

      – Walną w niego i eksplodują, a przynajmniej ulegną dezintegracji.

      – Nie chodzi mi o fizyczną barierę, tylko o punkt grawitacyjny. Coś, co je złapie jak dłoń i odrzuci w innym kierunku.

      Wpatrywałem się w nią przez sekundę, aż w końcu powoli skinąłem głową.

      – Wiesz co? To może zadziałać.

      Sandra wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. Chwyciłem ją wtedy. Na początku opierała się, ale szybko się odprężyła. Jej ciało było już wilgotne od potu. Kochaliśmy się w sali bilardowej, co zaskoczyło mnie tak samo jak ją. Szybko, ale intensywnie.

      – Mam nadzieję, że kamery były wyłączone – powiedziała, gdy skończyliśmy.

      – Tylko kluczowe systemy teraz działają.

      – Co cię tak podnieciło? – spytała, po czym uśmiechnęła się. – Nieważne, ty zawsze jesteś podniecony.

      Pokręciłem głową.

      – To coś więcej. Chyba wyglądałaś dla mnie za mądrze.

      Roześmiała się i znów mnie pocałowała. Wiedziałem, że powiedziałem to, co trzeba i zapunktowałem.

      Rozdział 5

      Makrosy przeleciały przez układ Thora i nie zwolniły nawet, podlatując do pierścienia. Najwyraźniej chciały dać nam jak najmniej czasu na naprawę stacji. Niestety, ich taktyka była coraz bardziej przejrzysta. Dzięki zapasowi nanitów Marvina szło mi lepiej, niż się mogły spodziewać, ale potrzebowałem każdej godziny.

      Czterdzieści godzin może brzmieć nieźle, ale tak naprawdę to bardzo mało. Szczególnie gdy większość systemów jest uszkodzona. Nawet te podstawowe, jak podtrzymywanie życia i komunikacja, wciąż nieco szwankowały. Skupiłem się na przywróceniu sprawności uzbrojeniu. Stacja bojowa miała oczywiście niezależne fabryki, ale tylko jedną z nich oszczędził impuls elektromagnetyczny, jako że znajdowała się przy generatorach, najlepiej osłoniętej części instalacji. Była ona krytyczna dla naszej strategii.

      Po jakichś dwudziestu godzinach wytwarzania różnego rodzaju nanitów zmieniłem tryb produkcji na coś bardziej złożonego: miny. Jedyne, co jeszcze kazałem zbudować, to kosmiczne zderzaki, które wymyśliła Sandra: duże generatory przymocowane do potężnych płyt grawitacyjnych. Umieściliśmy je na orbicie za pomocą okrętów zwiadowczych, gdy zostało nam mniej niż dziesięć godzin. Siedziały zaparkowane nad Helem i czekały.

      Nawet z pomocą Marvina obliczenia nie były proste. Musieliśmy wyznaczyć nowy rodzaj orbity, teoretyczny w naszych kalkulacjach, ale mający przybrać fizyczną formę. Powinniśmy wypuścić małe miny jako pulsujący strumień. Miały okrążyć Hel siedem razy, zanim nabiorą wystarczającej prędkości, by opuścić orbitę. Hel nie był potężnym olbrzymem gazowym, więc przy trzydziestu tysiącach kilometrów na godzinę miny mogły wyrwać się ze studni grawitacyjnej lodowej planety i zapewne po latach wlecieć w dalekie słońce.

      Ale nie taki był mój plan. Zamiast tego wysoko nad Helem umieściłem swoje „zderzaki”, emitujące fale grawitacyjne i spychające miny z powrotem na orbitę, gdzie krążyły z narastającą prędkością. Wypuściłem je w formie gęstych impulsów zamiast stałego strumienia. Gdy uderzą, wylatując z oszałamiającą prędkością z zimnej ciemności, chciałem, żeby cios był naprawdę potężny.

      – Zbudowałeś pułapkę – powiedziała Sandra, podziwiając moją robotę na wyświetlaczu.

      – Nieźle, co?

      – Jak nazwiesz tę sztuczkę – tę nową taktykę?

      Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.

      – „Specjalność Sandry”. Latający kop w dupę, gdy się tego najmniej spodziewasz.

      Parsknęła i pokręciła głową.

      – Nie wiem, czy powinnam to uznać za komplement.

      Po minie widziałem jednak, że spodobała jej się nazwa.

      – Welter, jak tam systemy uzbrojenia?

      – Dwanaście ciężkich dział elektromagnetycznych, podzielonych na trzy baterie. Ich nanitowe mózgi są młode i potrzebują wskazówek. W każdym bunkrze powinien być jeden ludzki artylerzysta i im pomagać. Mają spory zasięg i moc, ale jest ich mało – nie mamy dość mocy na więcej.

      – Co jeszcze?

      – Sześć strumieni min, wszystkie okrążają Hel w zwartych formacjach. Zsynchronizowałem je ze stacją, więc przelatują obok nas co pół godziny i uderzą we wszystko, co wyjdzie z pierścienia. Zależnie od tego, kiedy przyleci wróg, może go czekać niemiła niespodzianka.

      – A co z lżejszymi laserami? Obroną punktową?

      – W tej kategorii mamy niewiele – przyznał komandor. –

      Systemy wymagają automatyzacji, a mózgi są młode. Boję się, że mogą zacząć strzelać do siebie nawzajem zamiast do nadlatujących pocisków.

      Pokręciłem głową.

      – To za mało. Musisz mieć przynajmniej sto małych systemów obrony punktowej, zanim makrosy uderzą. Kochają swoje rakiety i musimy być w stanie je zestrzelić. Weź oprogramowanie dla mózgów od Marvina, na pewno przechowuje je gdzieś w swojej monstrualnej sieci neuronowej.

      Welter wyglądał, jakby miał zgłosić obiekcje, ale wzruszył ramionami i wrócił do konsoli. Wiedziałem, że nie przepada za Marvinem, a co ważniejsze, nie ufa mu. Nie mogłem go za to winić. Na pierwszy rzut oka pozwolenie Marvinowi, żeby zaprogramował nasze mózgi obronne, wyglądało na szalony pomysł. Niestety, nie bardzo mieliśmy wybór. Po prostu nie było dość czasu, żeby napisać na nowo i zdebugować kod dla nanitowych artylerzystów. Nie mogliśmy też postawić tam prostych, samouczących się mózgów. Zanim zorientują się, jak używać broni, makrosy zdążą zrobić z nas miazgę.

      Jakieś dziesięć godzin później wróciły okręty zwiadowcze z ostatecznym raportem. Wroga flota miała przylecieć szybciej, niż się spodziewaliśmy. Zwalniała teraz, ale dosłownie w ostatniej chwili i przy maksymalnym odrzucie. Zapewne znali rozłożenie naszych sił. Moje okręty nie były w stanie dotrzeć na czas. Mknęli ku nam przez układ Thora tak szybko, jak tylko mogli, od chwili gdy dostaliśmy impulsem elektromagnetycznym.

      Gdy do ataku zostały już tylko godziny, Welter odciągnął mnie na bok, żeby porozmawiać na osobności właśnie o tym. Marvin był w centrum kontrolnym i regulował ustawienia holotanku. Jego metalowe ramiona wiły się na wszystkie strony. Niektóre wspierały jego masę, zaś inne trzymały kamery lub narzędzia.

      – Nie podoba mi się to, sir – szepnął Welter, wskazując głową na Marvina.

      Spojrzałem na robota, którego kamera od niechcenia popatrzyła na nas, po czym skupiła się znów na pracy.

      – Tak, komandorze?

      – Wiedział o nadchodzącym ataku. Schował się w jedynym miejscu na pokładzie, którego nie dosięgnął impuls elektromagnetyczny. A potem nagle wyszedł z zapasem nanitów, których bardzo