Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 6. Imperium
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-40-1



Скачать книгу

Wyczuwając ich nastrój, uznałem, że czas na nieco brawury.

      – Co za marnotrawstwo! – stwierdziłem.

      Sandra spojrzała mi w oczy, ale szybko znów popatrzyła na holotank. Welter nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, a Marvin nie skierował na mnie ani jednej kamery. Gdyby sytuacja była mniej przerażająca, byłbym wkurzony. Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem jeszcze raz.

      – Każda bomba, którą wyrzucają w przestrzeń, to bomba, której nie poczujemy na stacji.

      W końcu Welter spojrzał na mnie poważnie. Nie wydawał się szczególnie pocieszony. Zmarszczyłem brwi. Być może załoga mostka zdążyła mnie zbyt dobrze poznać.

      – Sir – odezwał się Welter – wykonałem obliczenia. Ognista kula koncentrycznych eksplozji pochłonie nas w tym tempie za mniej niż trzy minuty. Wymyślili na nas prosty sposób – po co przelatywać na naszą stronę pierścienia i walczyć, skoro mogą po prostu bombardować nas z oddali?

      – No właśnie, po co? – mruknąłem. Skrzyżowałem ręce i oglądałem pokaz fajerwerków razem z innymi. W zasadzie nie pozostało nam nic innego.

      Marvin jako pierwszy zauważył, że fala rakiet wlatujących do układu Edenu ustała.

      – Koniec ostrzału. Najbliższe detonacje miały miejsce ponad osiemdziesiąt tysięcy kilometrów od stacji. Na razie jesteśmy bezpieczni.

      Uśmiechnąłem się ponuro. Zdecydowanie pozbyli się naszego pola minowego, ale wciąż miałem pulsujące strumienie min i sporo siły ognia na samej stacji. Szkoda jednak, że nie była w pełni sprawna.

      – Doskonale. Mam nadzieję, że nie trzymają nic w zanadrzu.

      Wiedzieliśmy wszyscy, że to tylko myślenie życzeniowe. Standardowa taktyka makrosów była taka, że w każdej serii pocisków wystrzeliwano nie więcej niż połowę amunicji. Myśl, że mogliby zaatakować ponownie z taką siłą ognia, była przerażająca.

      – Jaki jest status systemów obronnych? – spytałem.

      – Wszystkie gotowe, sir – oznajmił energicznie Welter. –

      Pole minowe przy pierścieniu oczywiście uległo zniszczeniu, ale wszystko inne czeka na rozkazy.

      Zamyśliłem się. Po co taka siła ognia już na starcie? Według naszych obliczeń okręty wroga znajdowały się wciąż godzinę drogi od pierścienia. Dane nie były zupełnie pewne, jako że zabraliśmy stamtąd zwiadowców, zanim wróg mógł ich zaatakować. Niepokoiłem się coraz bardziej.

      – Komandorze – powiedziałem do Weltera – oblicz pozycje makrosów, jeśli zwiększyły prędkość.

      – Przy jakim przyspieszeniu, sir? Na jak długo?

      – Załóżmy, że lecieli na nas przy maksymalnym odrzucie, odkąd zwiadowcy wycofali się na naszą stronę pierścienia. Gdzie by teraz byli?

      Oczy Weltera rozszerzyły się. Widziałem, że zaczyna łapać. Pracował zręcznie na dotykowym ekranie, pod jego palcami pojawiały się żółte cyfry. Pół minuty później odwrócił się do mnie.

      – Tu i teraz, sir. Byliby przy nas. Ale lecieliby zbyt szybko i…

      Nie słuchałem już. Dałem sygnał Sandrze, która nadała moje ogłoszenie na całą stację.

      – Słuchajcie wszyscy, zaraz czeka nas atak przy ogromnej prędkości ze strony pierścienia. Wszyscy mają być w skafandrach bojowych, z rękami na spustach dział elektromagnetycznych. Ruszać się, na stanowiska! To nie są ćwiczenia!

      Nawet Marvin wyglądał na zaskoczonego – przyglądało mi się sześć jego kamer. Sandra też wpatrywała się we mnie, zdziwiona, zanim wszyscy w końcu ruszyli się do roboty. Zabrało to jakąś sekundę – długą sekundę, ale zapewne trochę trwało, zanim wszystkim uruchomiły się trybiki.

      W całej bazie słychać było wycie serwomechanizmów i szczęk wielkich ramion, szukających celu. Ja byłem zajęty przy holotanku, sprawdzając pozycję mojego kolejnego orbitalnego deszczu min. Był blisko – mniej niż siedem minut od pierścienia. Nakazałem rojowi min odpalić małe silniki manewrowe w celu zwiększenia prędkości.

      Marvin zobaczył, co robię, i zgłosił obiekcje.

      – Miny lecą za szybko, sir. Kolejny zderzak grawitacyjny nie będzie w stanie ich schwytać. Nie zrobią kolejnego okrążenia wokół Helu.

      – To nie będzie miało już znaczenia, Marvin.

      Wskazałem na holotank, ale w zasadzie nie musiałem. Wszyscy patrzyli na niego i ciężko oddychali. Marvin skierował na trójwymiarowy obraz niemal wszystkie swoje kamery. Jego ramiona brzęczały i zgrzytały o pokład. Tylko jedna kamera wciąż patrzyła na mnie. Uniosła się wyżej i gapiła mi się prosto w twarz.

      Nie miałem czasu zastanawiać się, co myśli Marvin. Nie obchodziło mnie to. Holotank błyszczał teraz na krwistoczerwono, pokazując nowe kontakty. Okręty makrosów przelatywały przez pierścień do układu Edenu.

      – Makrosy przybyły przedwcześnie na pole bitwy. Czas zgotować im ciepłe powitanie. Wszystkie baterie, ognia!

      Na zewnątrz przestrzeń kosmiczna rozświetliła się od błyszczącej plazmy. Czułem, jak cała stacja drży w reakcji na wystrzelenie ogromnych wiązek energii.

      W milczącej pustce, bez żadnego tarcia, działa elektromagnetyczne potrafiły być bardzo skuteczne. Nasze systemy były niezwykle zaawansowane, dobrze chłodzone i zasilane przez magnetyczne siły, o których fizycy na Ziemi mogli

      jedynie marzyć. Zwykle działa elektromagnetyczne działały na zasadzie rozpędzania pocisków do wielkich prędkości w bardzo krótkim czasie. Jeśli ktoś próbował zetknąć ze sobą dwa magnesy o przeciwnych biegunach, widzieliście tę zasadę w działaniu. Chodzi o wytworzenie potężnych pól magnetycznych za pomocą prądu elektrycznego. Jako że każde może przyciągać lub odpychać materiały ferromagnetyczne za pomocą magnesów, teoretycznie można zbudować superpotężny magnes, który odepchnie je z prędkością taką, by uczynić z nich pociski. Najlepsza w tej zasadzie była jej rozszerzalność. Większe, potężniejsze magnesy i większe, potężniejsze pociski dawały większą siłę ognia.

      Naturalna kosmiczna próżnia sprawiała, że działa elektromagnetyczne okazywały się jeszcze skuteczniejsze. Nie było powietrza, które spowalniałoby pociski, ani grawitacji, przez którą zbaczałyby z kursu. Wystrzelone pociski były praktycznie niewidzialne. Inaczej niż w przypadku rakiet czy promieni, amunicję balistyczną trudno wykryć w przestrzeni kosmicznej, a jeszcze trudniej zestrzelić.

      Zainwestowałem mocno w działa elektromagnetyczne na stacji bojowej. Były znacznie mocniejsze niż prototypy, z którymi eksperymentowano na Ziemi. Klucz stanowiło użycie płyt grawitacyjnych. Zamiast wykorzystywać jedynie siły magnetyczne, odpychaliśmy wielkie pociski za pomocą grawitacji. To było jak zrzucanie ich wrogom na głowę – w każdym kierunku, w jakim tylko chcieliśmy.

      Rozważałem zbudowanie działa czysto grawitacyjnego, ale nie zdążyłem zaprojektować jeszcze prototypu. Nasze systemy były teraz hybrydowe i na pewno dalekie od perfekcji. Wystarczyło mi jednak to, że po cichu wystrzeliwały pociski z ogromną szybkością.

      Oświetlenie stacji bojowej przygasło, gdy poszła pierwsza salwa. Na ułamek sekundy wszelka moc, która nam została, poszła do dział. Wiedziałem, że głęboko w trzewiach stacji nanitowe ramiona ładują kolejne pociski i zawieszają je między magnesami, gotowe do strzału. Gdy światła znów rozbłysły, każda bateria zdążyła wystrzelić.

      Niektóre baterie wydawały się działać lepiej niż inne i strzelały szybciej. Większość wymagała ośmiu sekund na przeładowanie, podczas gdy inne potrafiły strzelać co siedem. Asynchroniczne tempo ognia nie było