Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Star Force. Tom 6. Imperium
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-65661-40-1



Скачать книгу

ostrożnie do przodu. W jakimś stopniu wciąż zastanawiałem się, czy aby Marvin nie zmienił strony. Nie byłby to pierwszy raz i wiedziałem, że nigdy nie mogę mu w pełni zaufać. Ale gdy zobaczyłem, z czym się zmaga, uśmiechnąłem się.

      – Nie wierzę.

      Tunele wypełniały beczki świeżych nanitów. Znajdowało się tam ponad dwadzieścia dużych zbiorników. Nanity były całe i zdrowe. Razem z Marvinem zanieśliśmy pierwszą z beczek do nieosłoniętej części stacji.

      Gdy pracowaliśmy, zastanawiałem się nad Marvinem i jego obcymi procesami myślowymi. Przyszło mi do głowy zbesztanie go i pogadanka o współpracy z sojusznikami, o potrzebie uczciwości i szczerości. Ale czy to coś da? Czy w ogóle był to dobry pomysł? Zawsze znajdował własny sposób na postępowanie z ludzkością i zawsze był nieoceniony w walce.

      Pomyślałem, że być może po prostu będę musiał zaakceptować ten rodzaj przyjaźni z robotem i porzucić myśli o zmienianiu go w kogoś bardziej ludzkiego. Jeśli kosmos czegoś mnie przez te lata nauczył, to tego, że należy cieszyć się tym, co się ma.

      Rozdział 4

      Gdy parę godzin później wróciłem na mostek, zmieniły się dwa kluczowe elementy naszej sytuacji strategicznej. Po pierwsze, stacja bojowa była w jedenastu procentach sprawna dzięki zapasowi nanitów Marvina. Wlaliśmy je do najważniejszych systemów, poczynając od broni, komunikacji i zasilania. Małe robociki niestrudzenie wykonywały swoje zadania, usuwając martwe nanity i zastępując je nowymi łańcuchami. Ich srebrne strumienie przepływały przez sufit każdego korytarza wychodzącego z mostka, zabierając martwych braci do przetworzenia pod pokładem. Na stacji mieliśmy tylko jedną funkcjonalną fabrykę, która zużyła sporą część zapasów Marvina. Wiedziałem jednak, że szybko zwróci się to z nawiązką. Gdy tylko udało się ją uruchomić, kazałem jej produkować nowe nanity. Potem była to wyłącznie kwestia dystrybucji. Z każdą godziną stacja odbudowywała się i stawała coraz sprawniejsza. Jak szeregi mrówek z płynnego metalu, nanity sięgały dalej i dalej w głąb stacji, powoli naprawiając uszkodzenia.

      Drugim krytycznym elementem były moje okręty zwiadowcze. Becker, pilotka pierwszego z nich, wróciła na naszą stronę pierścienia. Nie miała dobrych wieści.

      – Pułkowniku Riggs, wykryliśmy sporą formację wrogich okrętów. Nie mamy o nich dużo informacji, ale sygnatury silników pasują do makrosów. Lecą przez układ Thora w stronę pierścienia prowadzącego do Edenu. Powtarzam, okręty obrały kurs na nas i pasują do konfiguracji wroga. Oprócz tego nad jednym z morskich księżyców zbierają się eskadry mniejszych jednostek.

      – Nad którym?

      – Yale, sir – odparła pilotka. – Wszystkie pochodzą z Yale. – Jako że Skorupiaki najwyżej ceniły hierarchię akademicką i wiedzę, oznaczyliśmy ich księżyce nazwami uniwersytetów. Największy był Harvard, mniejsze, Princeton i Yale, orbitowały bliżej gazowego olbrzyma.

      – Czy w twojej ocenie te eskadry są wrogie względem Sił Gwiezdnych? – spytałem.

      – Założę się, że tak, sir. Mogłyby się też zbierać po to, aby ostrzec makrosy przed atakowaniem Skorupiaków, ale wątpię w to. Makrosy je omijają. Przy obecnym kursie nawet nie zbliżą się do Yale, więc po co miałyby je prowokować?

      – No właśnie? – spytałem retorycznie.

      – Bo pracują z makrosami – stwierdziła gniewnie Sandra. – Sprzedały nas – zdradziły sojusz biotów.

      – Nie byłyby pierwsze – odparłem, myśląc o naszym własnym sprzymierzeniu się z makrosami. Walczyliśmy dla nich i dokonaliśmy sporych zniszczeń na Heliosie, zabijając Robale, które na to nie zasłużyły.

      – Myślisz, że makrosy im zagroziły? – spytała Sandra. – Że zostali do tego zmuszeni?

      Skinąłem głową.

      – Prawdopodobnie. Pamiętaj, że nie znajdują się pod naszym parasolem ochronnym. Siedzą tam, w otwartym układzie, bez większej floty, podczas gdy Siły Gwiezdne w systemie obok osłaniają własne tyłki. Widzieli, jak podbijamy układ Edenu. Zniszczyliśmy wtedy sporo okrętów nanitów, które uważali za swoją flotę. Z ich punktu widzenia możemy być gorsi od makrosów. A już na pewno bardziej im zaszkodziliśmy. Nie widzą szerszej perspektywy. Nie wiedzą, że w końcu makrosy przyjdą także po nich.

      Sandra spochmurniała.

      – Nadal im tego nie wybaczę. Zaatakowali nas, udając, że wysyłają misję dyplomatyczną, że chcą pokoju. Może są biotami, ale to był nieczysty ruch. Nie mają honoru.

      – Chyba nie byłaś na zbyt wielu zebraniach kadry naukowej. Ale skupmy się na tym, co jest w naszej mocy. Dzięki zapobiegliwości Marvina nie jesteśmy w tak kiepskim stanie, jak może im się wydawać. Ich plan polegał na unieszkodliwieniu nas, zanim dowiemy się o flocie makrosów. Teraz lecą do nas, aby ominąć stację lub zniszczyć ją, póki jest słaba. Wtedy będą w stanie odzyskać Eden.

      – Rozkazy, sir? – spytał Welter.

      – Musimy uruchomić holotank na potrzeby planowania.

      Zanim zaczął znowu działać, trzeba było wlać do niego pół beczki nanitów. Sporym problemem okazały się połączenia sensoryczne. Ze zbiornika odchodziły długie kable nanitowe, przechodzące przez warstwy pancerza do czujników zamontowanych na kadłubie stacji. Niestety, nanity, z których składały się kable, były martwe. Częściowo po to, by oszczędzać nanity, na razie kazałem uruchomić jedynie czujniki pasywne. Chciałem, żeby wróg myślał, że stacja jest martwa. Z takiej odległości nie było ważne, czy dokładnie ich zobaczymy – wystarczyło zarejestrować emisje, żeby namierzyć cel i wystrzelić z dział elektromagnetycznych.

      Kazałem Welterowi wyświetlić kurs nadlatującej floty makrosów. Oczywiście nie widzieliśmy jej bezpośrednio – wciąż znajdowała się w układzie Thora. Mieliśmy dane zarejestrowane przez okręt Becker, a nanitowe mózgi były w stanie wyznaczyć na tej podstawie ich kurs. Jeśli wrogie okręty zwolniły na tyle, żeby ostrożnie przelecieć przez pierścień, mieliśmy około sześćdziesięciu godzin, zanim zacznie się bitwa. Jeśli leciały szybciej, mieliśmy jeszcze mniej.

      Policzyliśmy wrogie jednostki i sklasyfikowaliśmy je, a następnie zażądałem kolejnego raportu od zwiadowców i kolejnego przeliczenia. Dane były pewniejsze, ale dla nas niezbyt pomyślne. Leciało na nas ponad sześćdziesiąt krążowników, a co gorsza, wróg dysponował też jednym drednotem – ogromnym superokrętem.

      Wpatrywałem się w obraz przez kilka minut i w końcu westchnąłem.

      – Sandra, czy możesz przekazać rozkaz pozostałym dowódcom? Chcę, żeby przysłali do nas połowę swoich sił. Wszędzie indziej zostanie nam tylko szkieletowa obrona, ale musimy zaryzykować. Jak szybko mogą do nas dołączyć?

      – Jeśli ruszą teraz, będą tu w ciągu czterdziestu godzin – wyliczył Welter.

      – To powinno wystarczyć.

      – Ale, Kyle – odparła Sandra – widziałam liczby. Liczysz na to, że makrosy zwolnią i przylecą tu ostrożnie. Jeśli są sprytne, nadciągną z pełną prędkością, zanim zdążymy odzyskać siły.

      Przez chwilę milczałem, aż w końcu rzuciłem wiązanką przekleństw.

      – Sprytne zakute łby. Dobrze to zaplanowały. Sandra, przekaż rozkaz. Myślę, że potrzebujemy okrętów. Niech na każdym z nich będzie pełny oddział marines. Nie wiem, jak poważna okaże się sytuacja.

      Komandor Welter stanął przy mnie i obaj wpatrywaliśmy się w holograficzny wyświetlacz. Welter kombinował coś przy ekranie sterowania. Jego palce wykreślały skomplikowane wzory.

      –