Jak wytresować lorda. Alex Renton

Читать онлайн.
Название Jak wytresować lorda
Автор произведения Alex Renton
Жанр Документальная литература
Серия
Издательство Документальная литература
Год выпуска 0
isbn 9788381693868



Скачать книгу

szkołę, po raz pierwszy od jej ukończenia. Zmieniła się – jak wszystkie te miejsca – ale w gruncie rzeczy pozostała taka sama. W internacie wciąż mieszkały siedmiolatki. Widzieliśmy jednego z nich – był wycofany i zapłakany. Ciężko nam było pogodzić się z tym widokiem. Podobno miał trudności z adaptacją. „Ale wkrótce mu przejdzie”, zapewnił nas dyrektor. Szkoła z internatem zawsze była i nadal jest narzędziem – jak piła chirurga czy dentystyczne kleszcze – prostym, skutecznym, czasem brutalnym.

      Po kilku miesiącach opublikowałem w magazynie „Observera” artykuł. Pisałem w nim o tym, że byłem molestowany – psychicznie i emocjonalnie – w szkole Ashdown House. Nie byłem pierwszą osobą, która to zrobiła. Wielu absolwentów szkoły z internatem opisało przede mną swoje sekrety; dla niektórych z nas to najbardziej oczywista forma terapii. Mój tekst miał jednak wyjątkowy odzew, może dlatego, że wpisał się w aktualną powódź zarzutów o wykorzystywanie dzieci w placówkach wychowawczych, a może dlatego, że mój przenikliwy redaktor – który sam był wychowankiem szkoły z internatem – poprosił czytelników o nadsyłanie ich historii. Posty na portalach społecznościowych zebrały tysiące komentarzy, były masowo udostępniane. W ciągu dwudziestu pięciu lat pracy w charakterze dziennikarza śledczego i interwencyjnego nie miałem takiego odzewu.

      Przeważnie reagowano współczuciem. Niektórzy czytelnicy natychmiast zwrócili uwagę na ironię sytuacji – „luksusowe molestowanie”, przemoc, za którą się płaci („Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jakie mamy szczęście, że urodziliśmy się biedni”, skomentował ktoś). Inni pytali: No i co z tego? Kogoś to dziwi? Auberon Waugh, absolwent szkoły publicznej, satyryk, wypowiedział się następująco na temat uświęconego tradycją zwyczaju powierzania przez klasy wyższe i średnie potomstwa pod opiekę pedofilów w szkołach z internatem: „Anglicy słyną przecież w całym cywilizowanym świecie z nienawiści do dzieci”.

      Wiele osób nadesłało swoje historie – często przepełnione smutkiem, który towarzyszył im przez całe życie. Redakcyjni moderatorzy mieli pełne ręce roboty z kasowaniem postów, w których padały oskarżenia wobec konkretnych szkół i nauczycieli. Ale nawet po tej selekcji w strumieniu komentarzy i w mojej skrzynce mailowej zostało kilkaset wiarygodnych opowieści o ewidentnych przestępstwach popełnianych przez dorosłych w szkołach z internatem – prywatnych i państwowych.

      Kolejne tygodnie poświęciłem na czytanie maili. Nie było to łatwe. Niektóre relacje miały po kilka stron; były w nich dopracowane do perfekcji rozdziały planowanych książek i przejmujące potoki emocji. Wiele z nich zaczynało się słowami: „Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem…”. Po paru dniach zacząłem mieć drastyczne koszmary senne. Spałem, ale czułem, że coś jest nie tak – jakieś wielonogi pełzały po moim pokoju, wyłaziły spod łóżka i wspinały się na nie.

      Wiele osób, które przysłały mi swoje historie, otrzymało automatyczną odpowiedź – obietnicę, że skontaktuję się z nimi w ciągu kilku tygodni. Często na nią odpisywały, widać już sam fakt opowiedzenia komuś swojej historii podziałał oczyszczająco. „Proszę się nie kłopotać. Wyobrażam sobie, że jesteście zasypywani wyciskającymi łzy opowieściami byłych mieszkańców internatów. Nie musicie odpowiadać; po wysłaniu tamtego maila pokazałem go [partnerce] i zaczęliśmy o tym rozmawiać. Lepiej późno niż wcale…”.

      Były jednak trudniejsze przypadki. Niektórzy domagali się interwencji, które mnie przerastały. Po pierwsze, gazety nie było stać na finansowanie śledztwa dotyczącego bogatych, potencjalnie skłonnych do procesowania się instytucji – choć zabraliśmy się za jedną, Gordonstoun School. Po drugie, ci ludzie ewidentnie potrzebowali pomocy, a ja nie miałem kompetencji, by im jej udzielić. Istniało ryzyko, że ktoś popełni samobójstwo. Ofiary przestępstw seksualnych pisały, że ich prześladowcy wciąż pracują w szkołach. Większość z nich otrzymywała standardowe odpowiedzi, z sugestią powzięcia kolejnych kroków – psychoterapii, oficjalnego działania, drogi sądowej. Lecz było również jasne, że szukanie zadośćuczynienia na drodze prawnej niekoniecznie jest dobrym pomysłem. Dla spragnionych zemsty ma to sens, ale bywa, że długi i ciężki proces czyni z ludzi już skłonnych do złości jeszcze bardziej rozdrażnionych i nieszczęśliwych. Gdy była mowa o doprowadzeniu sprawców przed sąd, pojawiało się więcej frustracji niż rozwiązań. Martin Haigh, który zaczął uczyć przyrody w Ashdown House, gdy ja byłem w ostatniej klasie, w marcu 2017 roku dostał wyrok dwunastu lat za molestowanie seksualne czterech uczniów, z których jeden był zaledwie ośmiolatkiem. To było dobre zakończenie sprawy dla tych, obecnie pięćdziesięcioletnich, mężczyzn i otucha dla wielu innych, skrzywdzonych przez stawiających się ponad prawem prześladowców. Lecz cała sprawa potwornie się ciągnęła – winę udowodniono po czterdziestu dwóch latach od pierwszego oskarżenia Haigha przez rodziców i po piętnastu od zgłoszenia sprawy na policji przez byłych uczniów Ashdown.

      Największy gniew u ofiar wzbudziła informacja, że ówczesny dyrektor Ashdown zwolnił Haigha w 1975 roku za seksualne wykorzystywanie dzieci po skargach dwóch par rodziców. Nie zgłosił tego jednak żadnym służbom i oskarżenie zostało wycofane. Obecnie policja hrabstwa Kent prowadzi śledztwo w sprawie zarzutów wniesionych przez uczniów szkoły, w której Haigh uczył jeszcze przez pięć lat po opuszczeniu Ashdown.

      Ale brytyjskie prawo cywilne się zmieniało. Wcześniej obowiązywała zasada, że zadośćuczynienia za osobiste krzywdy można dochodzić w ciągu trzech lat po zdarzeniu. Niewielki był z tego użytek dla dziecięcych ofiar molestowania, które najczęściej latami nie zgłaszają przestępstw, które ich dotknęły. Ofiary Jimmy’ego Savile’a dostały już inną możliwość – w przypadku poważnego wykroczenia sędzia mógł zmienić ograniczenie. Zaczynało mieć sens tworzenie grup pokrzywdzonych, którzy wspólnie wnosili powództwo cywilne. Wiele z tych osób pracuje w bankowości lub finansach – w końcu to absolwenci szkół publicznych – i wierzy w kary, które uderzają po kieszeni: gdy ubezpieczyciele dostrzegą dodatkowe ryzyko związane z odpowiedzialnością cywilną, będą wywierać na szkołach presję, by zaostrzyły system ochrony. Znany finansista z jednej z takich grup powiedział mi, że będzie przekazywał wszystkie pieniądze, które wygra w sądzie, bezpośrednio fundacji zajmującej się terapią traum u dzieci w szkołach państwowych. „Choć w szkołach prywatnych też by się przydały”, dodał.

      Ludzie