Shantaram. Roberts Gregory David

Читать онлайн.
Название Shantaram
Автор произведения Roberts Gregory David
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-65586-44-5



Скачать книгу

w Kaszmirze. To broń, widzisz. I władza; władza, dzięki której można przemówić do wielu biednych muzułmanów, wrogów Sziwa Seny. Jeśli kontrolujesz jedną gałąź handlu – narkotyki – masz wpływ na drugą – broń. A partia Seny desperacko stara się kontrolować napływ broni do ich stanu, Maharasztry. Pieniądze i władza. Spójrz tutaj, na stolik koło Rafika i jego ludzi. Tych troje Afrykanów, dwóch mężczyzn i kobieta, widzisz?

      – Tak, już ją zauważyłem. Bardzo piękna.

      Jej świeża twarz o wystających kościach policzkowych, delikatnym rysunku nozdrzy i bardzo dużych ustach wyglądała jak wulkaniczna skała wygładzona przez wodę. Włosy miała zaplecione w burzę długich, cienkich warkoczyków z paciorkami. Śmiała się z jakiegoś żartu, a jej duże zęby lśniły idealną bielą.

      – Piękna? Nie sądzę. Według mnie wśród Afrykanów to mężczyźni są piękni, kobiety tylko bardzo atrakcyjne. U Europejczyków jest odwrotnie. Karla jest piękna, a nigdy nie widziałem Europejczyka, który miałby taką urodę. Ale nie o to chodzi. Chcę tylko powiedzieć, że to klienci Rafika, ci Nigeryjczycy, a te interesy między Bombajem a Lagos to jedna z koncesji – to się chyba nazywa produkt uboczny – układu z Sainikami. Sena ma swojego człowieka w bombajskim urzędzie celnym. Tyle pieniędzy przechodzi z ręki do ręki… Rafik kombinuje w tych krajach, Afganistanie, Indiach, Pakistanie i Nigerii, z ludźmi władzy – policjantami, celnikami, politykami. Wszystko to ma prowadzić do kontroli nad naszym przeklętym i ukochanym Bombajem. A wszystko to, wszystkie te intrygi, wynikło z zamknięcia moich ukochanych starych palarni opium. Tragedia.

      – Ten Rafik – wymamrotałem, być może z niezamierzonym lekceważeniem – to niezły numer.

      – To Afgańczyk, a w jego kraju toczy się wojna, przyjacielu. Przez to jest taki wkurzony, jak mawiają Amerykanie. Pracuje dla mafijnej rady Walidalla – jednej z najpotężniejszych. Jego najbliższym współpracownikiem jest Chuha, jeden z najbardziej niebezpiecznych ludzi w Bombaju. Ale prawdziwa władza w tej części miasta należy do wielkiego władcy, pana Abd al-Kadira Chana. To poeta, filozof i król zbrodni. Nazywają go Kadirbajem. Kadir oznacza starszy brat. Są tacy, co mają więcej pieniędzy i broni niż Kadirbaj, który ma żelazne zasady i nie wchodzi w wiele lukratywnych interesów, rozumiesz. Ale te same zasady dają mu – nie jestem pewien, jak to wyrazić po angielsku – niemoralnie wysoką pozycję… Być może… w tej części Bombaju nie ma nikogo, kto by miał więcej autentycznej władzy od niego. Wiele osób uważa go za świętego o nadnaturalnej mocy. Znam go i mogę ci powiedzieć, że nigdy w życiu nie spotkałem tak fascynującego człowieka. Jeśli pozwolisz na tę drobną nieprzyzwoitość, to oznacza, że jest naprawdę wyjątkowym osobnikiem, bo w moim życiu spotykałem mnóstwo interesujących mężczyzn.

      Pozwolił tym słowom przebrzmieć.

      – Zaraz, ty nic nie pijesz! Nie znoszę, kiedy ludzie tak długo siedzą nad jedną szklanką. To tak jakby nakładać gumkę do masturbacji.

      Roześmiałem się.

      – Czekam… eee… na Karlę. Powinna już wrócić.

      – Ach, Karla… – Mruknął jak kot. – Jakie też masz zamiary wobec naszej nieodgadnionej Karli?

      – Słucham?

      – Może bardziej celowe byłoby rozważenie, jakie to ona ma zamiary wobec ciebie.

      Nalał resztkę z litrowej butelki do szklanki i dopełnił odrobiną wody. Od ponad godziny pił. Oczy miał krwawe jak pięści boksera, ale spojrzenie przytomne, a ruchy rąk – precyzyjne.

      – Niedługo po wylądowaniu w Bombaju zobaczyłem ją na ulicy – usłyszałem własny głos. – Było w niej coś takiego… Chyba to dla niej zostałem tak długo. Dla niej i Prabakera. Lubię ich, polubiłem ich oboje od pierwszego wejrzenia. Ja idę w ludzi, jeśli mnie rozumiesz. Wolę blaszaną budę od Tadż Mahal, gdyby w blaszanej budzie byli interesujący ludzie – choć Tadż Mahal jeszcze nie widziałem.

      – Przecieka – prychnął Didier, jednym słowem unieważniając cud architektury. – Powiedziałeś „interesujący”? Karla jest interesująca?

      Znowu roześmiał się głośno. Był to szczególny piskliwy śmiech, ostry i prawie histeryczny. Didier mocno grzmotnął mnie w plecy, rozlewając trochę drinka.

      – Ha! Wiesz, Lin, podobasz mi się, choć moją rekomendacją nie ma się co chwalić.

      Osuszył szklankę, odstawił ją z hukiem i wytarł krótki wąsik. Na widok mojego zaskoczonego spojrzenia pochylił się tak, że nasze twarze prawie się zetknęły.

      – Coś ci wyjaśnię. Rozejrzyj się. Ile osób widzisz?

      – No, może sześćdziesiąt, osiemdziesiąt.

      – Osiemdziesiąt. Grecy, Niemcy, Włosi, Francuzi, Amerykanie. Turyści zewsząd. Jedzą, piją, rozmawiają, śmieją się. A z Bombaju – Hindusi, Irańczycy, Afgańczycy, Arabowie i Afrykanie. Ale ile osób ma tu prawdziwą władzę, prawdziwy cel, prawdziwą energię ich kraju i czasów, i istnień tysięcy ludzi? Powiem ci – cztery. W tym pomieszczeniu są cztery osoby obdarzone taką władzą, a reszta jest taka sama jak wszędzie – bezsilna, bezwolna, bezimienna. Kiedy Karla wróci, w tym pomieszczeniu będzie pięć osób z taką władzą. Oto Karla, którą nazywasz interesującą. Twoja mina, mój młody przyjacielu, świadczy, że nie rozumiesz, co mówię. Ujmę to w ten sposób: Karla ma umiarkowane zdolności do bycia przyjacielem, lecz jest wyjątkowo uzdolniona do bycia wrogiem. Kiedy oceniasz czyjąś siłę, musisz brać pod uwagę jego umiejętność bycia przyjacielem i wrogiem. A w tym mieście nie można sobie zrobić wroga gorszego i bardziej niebezpiecznego niż Karla.

      Spojrzał mi w oczy, szukał czegoś, spoglądając to w jedno, to w drugie.

      – Wiesz, o jakiej władzy mówię, prawda? O prawdziwej władzy. O władzy, która nadaje ludziom blask gwiazd albo ściera ich na pył. To władza tajemnic. Strasznych, strasznych tajemnic. To umiejętność życia bez skruchy i żalu. Czy żałujesz czegokolwiek, Lin, czy żałujesz jakiegoś swojego postępku?

      – Chyba tak…

      – Oczywiście, że tak! Ja także. Żałuję… tego, co uczyniłem i czego nie uczyniłem. Ale nie Karla. I dlatego jest taka sama jak tamci, ci nieliczni, którzy mają prawdziwą władzę. Ma serce takie jak oni, a nie ty czy ja. Ach, wybacz, prawie się upiłem i widzę, że moi Włosi odchodzą. Ajay nie będzie dłużej czekać. Muszę już iść i odebrać moje skromne honorarium, za które upiję się do końca.

      Wyprostował się i dźwignął z krzesła, wspierając się ciężko na stole miękkimi białymi dłońmi. Poszedł bez jednego słowa i spojrzenia w stronę kuchni, lawirując między stolikami z gracją doświadczonego pijaka. Sportową kurtkę miał wymiętą na plecach w miejscu, gdzie opierał się o krzesło, a tył spodni zwisał w luźnych fałdach. Zanim go poznałem lepiej, zanim zrozumiałem, jak wiele znaczy fakt, że od ośmiu lat żył w Bombaju z przestępstw i namiętności, nie robiąc sobie ani jednego wroga i nie pożyczając od nikogo ani jednego dolara, uważałem Didiera za zabawnego, lecz nieszczęsnego pijaka. Łatwo było popełnić jakiś błąd.

      Pierwsza zasada nielegalnych interesów brzmi wszędzie tak samo: nigdy nie zdradzaj swoich myśli. Didier dodał do tej zasady aneks: zawsze wiedz, co inni o tobie myślą. Niechlujny ubiór, brudne, kędzierzawe włosy, miejscami przygniecione po śnie, zamiłowanie do alkoholu, zmieniające się w coś bliskiego nałogowi – wszystko to były elementy roli, którą zbudował i starannie dopracował jak zawodowy aktor. Dał ludziom złudzenie, że jest nieszkodliwy i bezradny, podczas gdy prawda wyglądała zupełnie odwrotnie.

      Jednak nie miałem czasu, żeby zastanawiać się nad Didierem i jego zaskakującymi uwagami, bo wkrótce