Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-90-1



Скачать книгу

stalowe ściany, wielkie biurko oraz sam Graves, siedzący sztywno na środku pomieszczenia. Gdy wszedłem, wstał i wskazał na blat. Odsunął na bok zwoje papieru komputerowego i na powierzchni ukazała się mapa gwiezdna.

      – Uznałem, że może cię zainteresować miejsce, do którego lecimy.

      – Słusznie pan uznał, centurionie.

      Graves skinął głową. Dotknął biurka i obraz zamigotał.

      – To Układ Słoneczny, podświetlony na zielono. Trzydzieści lat świetlnych w stronę centrum Galaktyki znajduje się Zeta Herculis, Świat Pyłu. Widzisz ten nowy punkt? To Świat Maszyn, krążący wokół Gamma Pavonis.

      Całkiem nieźle się w tym orientowałem. Jako ktoś podróżujący wśród gwiazd, od czasu do czasu zapoznawałem się z mapami układów, które przemierzałem. W rozległym obszarze kosmosu zwanym Rubieżą 921 znajdowały się tysiące układów gwiezdnych, w większości niezamieszkanych. Jakieś sto z nich, te, na których istniało życie, zostało podporządkowane Imperium Galaktycznemu.

      Ale mapa Gravesa pokazywała nieco więcej. Przewinął ekran i oddalił obraz. Pojawiła się niebieska linia, a następnie czerwona. Stykały się w paru miejscach, ale nie stanowiły spójnej granicy. Świat Maszyn znajdował się w jednym z tych miejsc między zewnętrzną granicą Imperium a oznaczonym na czerwono terytorium, które jak już wiedziałem, należało do Królestwa Głowonogów.

      – Sir, ta mapa… – powiedziałem, przyglądając się jej z coraz większym zainteresowaniem – jest najdokładniejsza, jaką widziałem. Czy Mogwa w końcu dostarczyli nam lepsze dane?

      – Bynajmniej – odparł Graves. – Sami ją stworzyliśmy. Dane pochodzą bezpośrednio z Centrali. Kilka tysięcy jajogłowych pracuje tam nad takimi rzeczami. Chociaż raz na siebie zarobili.

      Nie mogłem się nie zgodzić. Pochyliłem się i moje ręce dotknęły krawędzi biurka. Ekran zamigotał, ale obraz nie zmienił się, bo starałem się nie używać gestów, które mógłby wziąć za polecenia.

      – Myślałem, że kalmary mają tylko trzysta gwiazd – stwierdziłem. – Wewnątrz tej czerwonej granicy muszą ich być tysiące.

      – Owszem, na ich terenie znajdują się ponad dwa tysiące gwiazd. Ale trzeba pamiętać, że mówili o trzystu światach, nie układach. To oznacza zamieszkane kolonie i podbite planety, a nie pozbawione życia skały.

      Skinąłem głową. Królestwo Głowonogów nie mogło równać się z Imperium. Nawet sama Rubież 921 była większa niż cała przestrzeń kalmarów. Ale mimo wszystko w porównaniu z nimi trzy światy zajęte przez Ziemię warte były tyle, co nic.

      – Sir – powiedziałem – to bardzo ciekawe, ale czy możemy przeskoczyć do momentu, gdy pokazuje mi pan docelowy świat? Chcę wiedzieć, kogo mamy eksterminować.

      Graves przyjrzał mi się przez chwilę.

      – Rozumiem, że poniosłeś prywatne straty na Ziemi.

      – Owszem, sir. Moi rodzice byli w tłumie podczas ceremonii.

      – Nie chcę dawać ci fałszywej nadziei – stwierdził Graves. – Bardzo mało prawdopodobne, aby ktoś tam przeżył. Z tego, co wiemy, wszyscy poszli na permy.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Tego się spodziewałem. Da się jakoś potwierdzić listę zgonów?

      Pokręcił głową.

      – Na razie nie. Znajdujemy się w bąblu czasoprzestrzennym, a nawet gdy z niego wyjdziemy, nie będziemy łączyć się bezpośrednio z Ziemią. Jesteśmy tu zdani na siebie. Cisza radiowa. Będziesz musiał poczekać, aż wrócimy do domu.

      Powoli skinąłem głową.

      – W takim razie porozmawiajmy o wrogu. Kto to zrobił, sir?

      Spojrzałem na niego wygłodniałymi oczami, ale on pokręcił głową.

      – Szczerze mówiąc, nie znamy dokładnej tożsamości przeciwnika. Możemy jedynie lecieć tym kursem.

      Na ekranie pojawiła się biała linia przecinająca przestrzeń. Jeden jej koniec znajdował się na Ziemi, a drugi skierowany był ku czerwonemu obszarowi mapy – przestrzeni głowonogów.

      – Kalmary. Wiedziałem.

      – Nie wiemy tego na pewno – powiedział Graves. – Jeszcze nie. Spójrz na kąt ataku. Gdyby zaatakowały nas kalmary, to dlaczego nie ruszyły potem bezpośrednio ku swojemu terytorium?

      Coś w tym było. Linia, po której lecieliśmy, nie prowadziła bezpośrednio z Ziemi ku przestrzeni kalmarów, ale odchylona była o jakieś czterdzieści pięć stopni.

      – Na pewno technicy ciężko nad tym pracują – stwierdziłem. – Ale skąd właściwie wiemy, że dobrze lecimy?

      – Nie mamy stuprocentowej pewności. Oto, co się stało: frachtowiec został ostrzelany, gdy wyszedł do normalnej przestrzeni, co oznacza, że jakiś okręt leciał za nim. Odebraliśmy wezwanie pomocy i informacje, że doszło do abordażu.

      – Abordażu? – spytałem zaniepokojony. – Kto to zrobił?

      – Nie wiemy. Jacyś obcy. Załoga frachtowca została szybko unieszkodliwiona. Wiemy tylko, że zostali zaatakowani zaraz po opuszczeniu bąbla czasoprzestrzennego. Skradziono znaczną część przewożonego tytanu. Okręt utrzymał pierwotny kurs, ale bez pilotów zderzył się z atmosferą i wybuchł nad portem.

      – A skąd mamy ślad wrogiego okrętu?

      – Wykryto drugą sygnaturę napędu czasoprzestrzennego. Napastnicy weszli w nadświetlną i wymknęli się. Z samej definicji bąbel czasoprzestrzenny porusza się szybciej niż światło i jest trudny do namierzenia. Na szczęście udało nam się zarejestrować ich kurs dzięki sensorom na ich drodze po tym, jak opuścili już układ. Nie widzieliśmy, gdzie przebywali w tamtej chwili, ale widzieliśmy, gdzie przebywali wcześniej, gdy światło z ich bąbla oddaliło się od Ziemi.

      – Rozumiem. Więc wyznaczyliśmy ich kurs i rozpoczęliśmy pościg. Iloma okrętami?

      – Tylko „Minotaurem”. Był jedynym drednotem na stacji nad portem, więc natychmiast zareagował. Nie miał żadnych żołnierzy na pokładzie. Wszyscy byliśmy martwi w porcie, ale ekwita Nagata uznał, że możemy ożywić legion po drodze. Nikt inny nie był w stanie wyruszyć szybciej, więc misja przypadła Varusowi.

      Znów skinąłem głową. Nie zaskoczyło mnie to. Legion Varus nigdy nie miał wielkiego szczęścia.

      – Wygląda na to, że uganiamy się za duchami, sir – powiedziałem. – Wróg mógł wyjść do normalnej przestrzeni gdziekolwiek, zmienić kurs i nigdy się o tym nie dowiemy, dopóki sami lecimy z nadświetlną.

      – Cóż, pomyśleliśmy o tym. Co jakiś czas wychodzimy, sprawdzamy dane i lecimy dalej. Jak na razie nic nie wskazuje na to, żeby zboczyli z pierwotnego kursu.

      Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem się białej linii.

      – W takim razie dokąd lecą?

      – Ich tor przebiega przez trzy układy. Na żadnym nie ma godnych uwagi cywilizacji.

      – Czy znajdują się w przestrzeni kalmarów?

      – Nie, wszystkie gwiazdy, do których zbliża się ich tor lotu, znajdują się w granicach Rubieży 921.

      Podrapałem się po głowie i znów wgapiłem się w dane. Graves dodał trzy złote kręgi wokół układów gwiezdnych leżących na naszym kursie. W żadnym nie było istotnych planet.

      – To nie ma sensu, prawda? – spytałem. – Jeśli to kalmary, dlaczego nie lecą na którąś z zajmowanych przez siebie planet? A jeśli to nie one, dlaczego nie kierują się ku zamieszkanym światom, jak Cancri-9?

      – To