12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn

Читать онлайн.
Название 12 dni świąt Dasha i Lily
Автор произведения Rachel Cohn
Жанр Учебная литература
Серия
Издательство Учебная литература
Год выпуска 0
isbn 9788380743052



Скачать книгу

który w naj­lep­szym razie tole­ruje mojego chło­paka, a w naj­gor­szym jest dla niego po pro­stu nie­grzeczny. Mar­twię się rela­cjami Lang­stona i Dasha, choć zdają się trak­to­wać wza­jemną wro­gość jak sport. Gdyby Lily była kate­go­rią w tele­tur­nieju, odpo­wiedź brzmia­łaby „Ona w ogóle tego nie rozu­mie”, a pyta­nie – „Co to jest męż­czy­zna?”.

      – Chcę, żebyś robił to, co chcesz – odpo­wie­dzia­łam, ale tak naprawdę powin­nam powie­dzieć: „Zostań, Dash. Pro­szę. Ten bożo­na­ro­dze­niowy pre­zent, cho­inka, jest cudowny i jest dokład­nie tym, czego nie wie­dzia­łam, że potrze­buję – w tej chwili, od cie­bie. I choć mam teraz milion innych rze­czy do zro­bie­nia, niczego bar­dziej nie pra­gnę, niż ubrać z tobą to drzewko. Albo żebyś usiadł na kana­pie i patrzył, jak je stroję, i rzu­cał uszczy­pliwe komen­ta­rze o pogań­skich tra­dy­cjach źle inter­pre­to­wa­nych przez chrze­ści­jań­stwo. Żebyś był bli­sko”.

      – Podoba ci się cho­inka? – zapy­tał Dash, ale wkła­dał już weł­nianą kurtkę, za grubą na tak cie­pły dzień, i spo­glą­dał na ekran tele­fonu, jakby dostał SMS-y wzy­wa­jące go do miejsc lep­szych niż mój dom.

      – Jak mogłaby mi się nie podo­bać? – odpar­łam, nie chcąc już roz­wi­jać tych podzię­ko­wań. Led­wie zdą­ży­łam wyjąć kar­tony z ozdo­bami, kiedy Dash oznaj­mił, że zbiera się do wyj­ścia, w dodatku zro­bił to dokład­nie w tym momen­cie, gdy otwie­ra­łam pudełko ze Strandu, które poda­ro­wał mi 19 stycz­nia, by uczcić uro­dziny pisarki Patri­cii High­smith. W środku znaj­do­wała się czer­wono-złota ozdoba z rysun­kiem Matta Damona jako Uta­len­to­wa­nego Pana Ripleya. Komu innemu niż Dashowi spodo­ba­łaby się świą­teczna ozdoba z twa­rzą zna­nego seryj­nego zabójcy z lite­ra­tury i kto dałby ją swo­jej dziew­czy­nie w pre­zen­cie? To spra­wiło, że uwiel­bia­łam Dasha jesz­cze bar­dziej. (Boha­ter lite­racki, nie to, że był seryj­nym mor­dercą). W lutym wło­ży­łam pudełko do schowka razem z innymi świą­tecz­nymi deko­ra­cjami, wyda­jąc wes­tchnie­nie pełne nadziei, że Dash i ja wciąż będziemy razem, gdy przyj­dzie czas, by znowu ozdo­bić cho­inkę. No i byli­śmy razem. Tyle że nasz zwią­zek zro­bił się do świąt efe­me­ryczny (w końcu jakieś egza­mi­na­cyjne słowo, które paso­wało do mojego praw­dzi­wego życia). Nie wyda­wał się już praw­dziwy. Stał się bar­dziej obo­wiąz­kiem, zada­niem byle tylko prze­trwać do świąt, bo w święta się roz­po­czął. Żeby­śmy mogli w końcu przy­znać, że to, co czu­li­śmy na początku, było takie praw­dziwe i wła­ściwe, a teraz… wciąż było praw­dziwe, ale zde­cy­do­wa­nie niewła­ściwe.

      – Bądź dobra dla Oscara – ode­zwał się Bumer i zasa­lu­to­wał cho­ince.

      – Kto to jest Oscar? – zapy­ta­łam.

      – Cho­inka! – odparł Bumer, jakby to było oczy­wi­ste i jak­bym obra­ziła Oscara, nie zna­jąc jego imie­nia. – Chodź, Dash, nie chcę prze­ga­pić reklam.

      – Dokąd idzie­cie, chłopcy? Daleko? – zapy­tał ich dzia­dek nieco zde­spe­ro­wa­nym gło­sem. Od kiedy miał zawał i upadł, nie­mal cały czas spę­dza w domu. Nie ma już siły, by cho­dzić dalej niż dwie prze­cznice, więc gości zawsze wypy­tuje, co robią. Dzia­dek nie należy do ludzi, któ­rzy zaak­cep­tują to, że pod­cina im się skrzy­dła.

      Ale tak naprawdę dzia­dek powi­nien zapy­tać Bumera i Dasha: „Jak może­cie być tak nie­grzeczni, przy­no­sić taką piękną cho­inkę i wycho­dzić, zanim cho­inka – to zna­czy Oscar – zosta­nie porząd­nie przy­stro­jona? Te dzi­siej­sze dzie­ciaki to źle wycho­wane gagatki!”.

      – Idziemy do kina, film zaczyna się za dwa­dzie­ścia minut – odpo­wie­dział Dash. Nie wyglą­dał by­naj­mniej, jakby miał wyrzuty sumie­nia, choć prze­cież mnie nie zapro­sił.

      – Jaki film? – zapy­ta­łam. Jeśli Dash szedł na ten, który ja bar­dzo chcia­łam zoba­czyć, i mnie nie zabie­rał, to był ostatni znak, jakiego potrze­bo­wa­łam, by wie­dzieć, że już nic nas nie łączy i może potrze­bu­jemy ofi­cjal­nej sepa­ra­cji. Liczy­łam już dni do ferii, żeby obej­rzeć Corgi & Bess, i pew­nie już widzia­ła­bym go z pięć razy, gdy­bym zna­la­zła czas. Helen Mir­ren jako stu­let­nia kró­lowa Elż­bieta z podobno genial­nym ani­ma­tro­ni­kiem cor­giego zawsze przy bal­ko­niku swo­jej pani, aż do pew­nego fatal­nego w skut­kach pokazu ogni sztucz­nych, przez który prze­stra­szony corgi ucieka. Biedna stara Bess i jej bal­ko­nik muszą zna­leźć psa na tere­nie zacza­ro­wa­nego zamku Bal­mo­ral, a w mię­dzy­cza­sie kró­lo­wej i szcze­nia­kowi przy­da­rzają się nie­zli­czone przy­gody. Tak! Zostanę wierną klientką IMAX-a i trój­wy­miaru! Widzia­łam tra­iler już tyle razy, że mam pew­ność, iż to będzie mój ulu­biony film tego roku, ale i tak mia­łam nadzieję, że Dash w ramach pre­zentu bożo­na­ro­dze­nio­wego zabie­rze mnie na nocną pre­mierę. Nie cho­dziło tylko o film, ale o czas spę­dzony razem.

      – Idziemy na Nie­grzecz­nych i Myszy! – oznaj­mił Bumer dziad­kowi, swoim zwy­cza­jem prze­ka­zu­jąc nawet naj­bar­dziej pod­sta­wowe infor­ma­cje pod­eks­cy­to­wa­nym tonem.

      Do mnie zwró­cił się Dash:

      – Nie sądzi­łem, że będziesz chciała pójść, dla­tego nie pyta­łem, czy kupić ci bilet. – Miał rację. Nie chcia­ła­bym iść na ten film, bo już go widzia­łam. Moim zda­niem Nie­grzeczni i Myszy jest wtórny, ale Edgar Thi­baud uwiel­biał ten obraz Pixara o miesz­ka­ją­cej na stry­chu myszy-demo­nie pręd­ko­ści, która star­tuje w rów­no­le­głych wyści­gach reso­ra­ków, kiedy cały dom pogrą­żony jest we śnie.

      Nie powie­dzia­łam Dashowi, że widzia­łam już Nie­grzecz­nych i Myszy, bo obej­rza­łam go z Edga­rem Thi­bau­dem. Nie, żeby było tajem­nicą, że się widu­jemy – Dash wie­dział, że Edgar (z nakazu sądu) tak jak ja pomaga w ośrodku reha­bi­li­ta­cyj­nym, do któ­rego uczęsz­cza dzia­dek – ale nie wspo­mnia­łam, że od czasu do czasu spo­ty­kam się z Thi­bau­dem rów­nież po godzi­nach. Zwy­kle tylko na kawę, ale wtedy pierw­szy raz wyszli­śmy poza kawiar­nię. Sama nie wiem, dla­czego się zgo­dzi­łam. Nie­spe­cjal­nie lubi­łam Edgara. No, lubi­łam go na tyle, na ile mogłam lubić dra­nia odpo­wie­dzial­nego za śmierć mojego przed­szkol­nego myszo­skoczka. Po pro­stu mu nie ufa­łam. Może Edgar stał się czę­ścią mojego pro­jektu reha­bi­li­ta­cji, któ­rego głów­nym i jedy­nym naprawdę waż­nym boha­te­rem był dzia­dek. Chcia­łam wbrew wszyst­kiemu pomóc w two­rze­niu Thi­bauda Dobrego Czło­wieka, a jeśli pój­ście do kina z dziew­czyną w pełni świa­domą, że nie będzie z tego nic oprócz pla­to­nicz­nego zain­te­re­so­wa­nia, mogło pomóc w prze­mia­nie, posta­no­wi­łam się wysi­lić. Powta­rza­łam sobie, że od kilku mie­sięcy byłam tak zajęta, że potrze­bo­wa­łam odpo­czynku w zaciem­nio­nym kinie, nawet jeśli oglą­da­łam film, który mnie nie inte­re­so­wał, z osobą, która nie­spe­cjal­nie mnie inte­re­so­wała. Gdy­bym poszła do kina z Dashem, przez cały czas zasta­na­wia­ła­bym się: czy teraz mnie poca­łuje? A jeśli nie, to dla­czego? Z Edga­rem zasta­na­wia­łam się tylko: czy będzie chciał, żebym to ja zapła­ciła za popcorn?

      – Baw­cie się dobrze – powie­dzia­łam w końcu, i udało mi się to zro­bić wesoło, żeby nie psuć im zabawy. Ni­gdy nie potra­fię zbyt długo być obo­jętna wobec Dasha. Ale jego wyj­ście zabo­lało, jakby dał mi cudowny pre­zent i za chwilę go