Название | 12 dni świąt Dasha i Lily |
---|---|
Автор произведения | Rachel Cohn |
Жанр | Учебная литература |
Серия | |
Издательство | Учебная литература |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788380743052 |
Nowy rok szkolny nie tylko oznaczał przenosiny Bumera ze szkoły z internatem, przyniósł też kilka innych niespodzianek. Dość zaskakujące było, że rodzina mojej eksdziewczyny Sofii przeprowadziła się z powrotem do Nowego Jorku, choć przysięgali już nigdy w życiu nie opuszczać Barcelony. Ani trochę zaskakujące nie było, że choć cieszyłem się, widząc Sofię, to wcale nie zakładałem kłopotów – wyjaśniliśmy sobie, co trzeba, w trakcie jej ostatniej wizyty. Ale było SUPERZASKAKUJĄCE, że Sofia zaczęła spotykać się z Bumerem… i coraz częściej spotykać się z Bumerem… i ciągle spotykać się z Bumerem. Zanim zdążyłem ogarnąć choćby hipotetycznie, co się dzieje, oni byli już parą. A w moim umyśle to oznaczało najdroższy, najbardziej ekskluzywny ser świata roztopiony w hamburgerze. Uwielbiałem ich oboje, choć każde inaczej. Ale gdy widziałem ich razem, bolał mnie łeb.
Ostatnie, na co miałem ochotę, to zjawić się u Bumera akurat wtedy, kiedy wpadnie tam Sofia, żeby mogli emanować swoją radością na większym obszarze miejskim. Przechodzili coś w rodzaju miesiąca miodowego. Ci z nas, którzy mieli już ów miesiąc za sobą i weszli w okres przybywania i ubywania Księżyca, nie jego nowiu, czuli się w ich towarzystwie bardzo niezręcznie.
Ulżyło mi zatem, gdy okazało się, że Bumerowi nie towarzyszy Sofia. Pomagał właśnie jakiejś rodzinie – siedmio-, ośmio- czy dziewięcioosobowej – trudno było policzyć, bo dzieciaki biegały potwornie szybko.
– To drzewko jest wam przeznaczone – zwracał się Bumer do rodziców, jakby był zaklinaczem drzew i ta jedna choinka powiedziała mu właśnie, że pragnie znaleźć się w salonie tej rodziny.
– Jest taka wielka – martwiła się matka. Pewnie wyobrażała już sobie tonę igieł opadających na podłogę.
– To drzewo ma wielkie serce, racja – odparował Bumer. – Ale dlatego właśnie czujecie z nim taki związek.
– Dziwne – odezwał się ojciec rodziny. – Naprawdę go czuję.
Dobili targu. Kiedy Bumer przeciągał przez czytnik kartę kredytową, zauważył mnie i przywołał gestem. Odczekałem, aż wielka rodzina się zmyje, bo nie chciałem nadepnąć na któreś z dzieci.
– Naprawdę ich przyszpiliłeś – zauważyłem, podchodząc bliżej.
– To jakieś odniesienie do wbijania szpili? – spytał zdezorientowany Bumer. – Bo wcale nie zamierzałem, wiesz, być niemiły.
– Szpilka – igła – sosnowe igły.
– A, w sensie, że szukali choinki jak igły w stogu siana, a chcieli małą jak główka od szpilki. To ma sens!
Bumerowi takie dziwne asocjacje wcale nie wydawały się absurdalne. Między innymi dlatego zastanawiałem się, jak ktoś tak prostolinijny jak Sofia może z nim spędzać tyle czasu.
– Szukam choinki dla Lily. Naprawdę wyjątkowej choinki.
– Kupujesz Lily choinkę?
– No. W prezencie.
– Cudownie! Gdzie chcesz ją kupić?
– Może tutaj?
– O rany, świetny pomysł!
Bumer rozglądał się dokoła, mrucząc coś, co brzmiało jakby „Oscar, Oscar, Oscar”.
– Czy Oscar to jeden z twoich współpracowników? – zapytałem.
– A czy drzewka liczą się jako współpracownicy? W końcu są tu ze mną cały dzień… i prowadzimy bardzo ciekawe rozmowy…
– Oscar to jedna z choinek?
– To choinka idealna.
– Wszystkie mają imiona?
– Tylko te, które mi je zdradziły. Bo wiesz, nie da się po prostu zapytać. To byłoby naruszenie prywatności.
Usunął z drogi chyba z tuzin choinek, żeby dostać się do Oscara. A kiedy wyjął go spośród innych, zobaczyłem drzewko – jak każde inne.
– I tyle?
– Poczekaj chwilę, poczekaj…
Bumer przeciągnął drzewo na bok, w stronę krawężnika. Było sporo wyższe, ale niósł je, jakby było ledwie magiczną różdżką. Zdecydowanie, ale delikatnie, włożył choinkę w stojak i gdy tylko to zrobił, Oscar otworzył ramiona i wezwał mnie do siebie, w światło ulicznej latarni.
Bumer miał rację. Znalazł to drzewko.
– Biorę je – powiedziałem.
– Super – ucieszył się Bumer. – Mam je zapakować? Skoro to prezent?
Zapewniłem go, że wystarczy kokarda.
Złapanie taksówki, kiedy jesteś nastoletnim chłopcem, to niełatwe zadanie. A kiedy jesteś nastoletnim chłopcem z choinką, to właściwie niemożliwe. Dlatego czekając, aż Bumer skończy zmianę, poszedłem coś załatwić, a potem razem przewieźliśmy Oscara do mieszkania Lily w East Village.
Przez miniony rok nie bywałem tam zbyt często. Lily mówiła, że nie chce, bym niepokoił dziadka, ale chyba chodziło o coś innego, co wzmacniało poczucie chaosu. Rodzice Lily byli w domu dłużej, niż im się zdarzało od lat – co teoretycznie powinno pomóc, ale szybko okazało się, że to tylko kolejne dwie osoby, którymi musiała się opiekować.
Drzwi otworzył Langston. Jak tylko zobaczył mnie i Bumera z choinką, zawołał „Czad, czad, czaaad!” tak głośno, że byłem pewien, iż Lily jest w domu i stoi tuż za nim. Ale okazało się, że pojechała z dziadkiem na kontrolę lekarską. Rodzice także wyszli, była sobota, a tak towarzyscy ludzie nie mogli przecież siedzieć w sobotę w domu… Zostaliśmy więc we trzech… plus Oscar.
Kiedy ustawialiśmy go w salonie, próbowałem nie zwracać uwagi na to, jak przygnębiająco wyglądało całe mieszkanie – jakby przez miesiąc zasnuwało się kurzem i bezbarwnością. Wiedziałem, jak funkcjonuje ta rodzina, i wiedziałem, co taki stan rzeczy oznacza: dziadek jest bez sił, a Lily ma za dużo na głowie. To oni zawsze opiekowali się tym miejscem.
Kiedy Oscar stanął dumnie i prosto, sięgnąłem do plecaka po pièce de résistance, któremu, miałem nadzieję, Lily się nie oprze.
– Co robisz? – zapytał Langston, kiedy obwiązywałem gałęzie Oscara.
– Czy to są malutkie