Название | Zapiski syna tego kraju |
---|---|
Автор произведения | James Baldwin |
Жанр | Критика |
Серия | |
Издательство | Критика |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788366147225 |
Pragnę być uczciwym człowiekiem i dobrym pisarzem.
Powieść protestu dla każdego
W Chacie wuja Toma, powieści, która stała się kamieniem węgielnym amerykańskiej fikcji literackiej protestu społecznego, Saint Clare, dobrotliwy właściciel niewolników, dzieli się z okazującą mu chłodną dezaprobatę jankeską kuzynką, panną Ofelią, taką mianowicie uwagą, że czarni zostali oddani na zatratę diabłu dla pożytku białych na tym świecie – jednakowoż w przyszłym, dodaje w zamyśleniu, role mogą się odwrócić1. Reakcja miss Ofelii jest co najmniej żarliwie prawomyślna: „Ależ to czysta okropność! – wykrzykuje. – Powinniście się wstydzić!”.
Przez pannę Ofelię przemawia, jak wolno nam przypuszczać, sama autorka – jej okrzyk to cały morał, schludnie oprawiony i nieznoszący sprzeciwu, jak owe pouczające motta przywieszone nieraz na ścianach w umeblowanych apartamentach pod wynajem. I podobnie jak te motta, na widok których nie sposób się nie żachnąć – widzi się w nich bowiem rażącą, niemal nieprzyzwoitą gładkość – ona i Saint Clare są śmiertelnie poważni. Żadne z nich nie podaje w wątpliwość średniowiecznej moralności, z której ich dialog wyrasta: czarny, biały, diabeł, przyszły świat – opozycje lokujące się między wysokością niebios a morzem płomieni – były dla nich równie rzeczywiste jak, niewątpliwie, dla ich twórczyni. Gardzili ciemnością i bali się jej, z całej siły dążyli do światła, a rozpatrywany z tej perspektywy okrzyk panny Ofelii, tak jak i powieść pani Stowe, zyskuje jaskrawy, niemalże rażący wydźwięk, który przypomina blask ognia pochłaniającego czarownicę. Cecha ta uderza jeszcze bardziej w lekturze powieści poświęconych uciskowi Murzynów, napisanych w naszej własnej, bardziej oświeconej dobie, z których wszystkie mówią tylko: „Ależ to czysta okropność! Powinniście się wstydzić!”. (Pomińmy na chwilę te powieści o ucisku, których autorami są Murzyni, a które dopisują tylko wściekłe, nieledwie paranoiczne postscriptum do tej konstatacji i w rzeczywistości wzmacniają – co mam nadzieję pokazać – zasady, które uruchamiają potępianą przez nie opresję).
Chata wuja Toma to bardzo zła powieść, którą pod względem cnotliwego sentymentalizmu podszytego samozadowoleniem wiele łączy z Małymi kobietkami. Sentymentalizm, owo ostentacyjne demonstrowanie skrajnych i nieautentycznych emocji, jest oznaką nieszczerości, niezdolności do odczuwania; mokre oczy sentymentalisty zdradzają jego niechęć wobec doświadczenia, jego strach przed życiem, jego obojętne serce; a tym samym sentymentalizm zawsze jest przejawem ukrytego i agresywnego bestialstwa, maską okrucieństwa. Chata wuja Toma – tak jak i jej liczne cyniczne następczynie – stanowi katalog przemocy. Tłumaczy się to naturą tematu, o którym pisze pani Stowe, jej chwalebną determinacją, by nie cofnąć się przed niczym w opisie kompletnego obrazu; wytłumaczenie to przestaje wystarczać tylko, jeżeli zechcemy się zatrzymać i zapytać, czy przedstawiony przez pisarkę obraz aby na pewno jest kompletny, a także jakie ograniczenie czy niedostatek postrzegania kazały jej w aż takim stopniu polegać na opisie brutalności – nieuzasadnionej, bezsensownej – oraz pozostawić niezauważone i bez odpowiedzi jedyne istotne pytanie: co ostatecznie powodowało jej bohaterami, że dopuszczali się takich czynów.
To jednak, przyznajmy, nie leżało w mocy pani Stowe; była nie tyle powieściopisarką, ile natchnioną pamflecistką; jej książka nie miała służyć niczemu innemu jak dowiedzeniu, że niewolnictwo jest złem, że jest, a jakże, czystą okropnością. Stanowi to materiał na pamflet, ale na powieść wystarcza z trudem; jedyne zaś pytanie, z jakim nas pozostawia, to dlaczego nadal jesteśmy spętani tym samym ograniczeniem. Skąd u nas ta niechęć, by wyprawić się w podróż dłuższą niż ta, w którą wybrała się pani Stowe, żeby odkryć i ujawnić coś odrobinę bliższego prawdzie?
Jednak ów wyświechtany wyraz – prawda – skoro już został tu przywołany, natychmiast konfrontuje człowieka z wieloma zagadkami, a co więcej – wobec faktu, że głosi się tak wiele ewangelii – na nieszczęście ma to do siebie, że podsyca w nim agresję. Ustalmy zatem, że prawda, tak jak słowo to jest tu przywoływane, ma oznaczać oddanie istocie ludzkiej, jej wolności i spełnieniu – wolności, której nie można uchwalić, spełnieniu, którego nie można przedstawić na wykresie. O to przede wszystkim tu idzie, to wyznacza układ odniesienia; nie należy tego mylić z oddaniem Ludzkości, które nazbyt łatwo zrównuje się z oddaniem Sprawie; Sprawy zaś, jak wiemy, nader często łakną krwi. Mam wrażenie, że w naszej cywilizacji, zmechanizowanej i wewnętrznie zintegrowanej bardziej niż wszelkie inne cywilizacje, usiłujemy okrzesać to stworzenie tak, by nadać mu status wynalazku, który zaoszczędzi nam czas. Nie jest ono przecież po prostu członkiem danego Społeczeństwa czy Grupy ani też żałosną łamigłówką do rozwikłania przez Naukę. Jest – jakże staroświecko to brzmi – czymś o wiele więcej, czymś całkowicie wymykającym się definicjom, nieprzewidywalnym. Nie dostrzegając tej złożoności – która jest niczym więcej jak ową niepokojącą złożonością nas samych – przecząc jej, ignorując ją, umniejszamy siebie i giniemy; jedynie w tej sieci wieloznaczności, paradoksu, w tym głodzie, niebezpieczeństwie, ciemności odnajdujemy