Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн.
Название Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie
Автор произведения Adam Mickiewicz
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-3972-9



Скачать книгу

schyliwszy głowę nad potokiem,

      Jak czapla wszystkie ryby chcąca pozrzeć okiem:

      Takie były Hrabiego dziwne obyczaje.

      Wszyscy mówili, że mu czegoś nie dostaje;

      Szanowano go przecież, bo pan z prapradziadów,

      Bogacz, dobry dla chłopów, ludzki dla sąsiadów,

      Nawet dla Żydów.

      Hrabski koń, zwrócony z drogi,

      Prosto kłusował polem aż pod zamku progi.

      Hrabia samotny wzdychał, poglądał na mury,

      Wyjął papier, ołówek i kreślił figury.

      Wtem, spojrzawszy w bok — ujrzał o dwadzieścia kroków

      Człowieka, który, równie miłośnik widoków,

      Z głową zadartą, ręce włożywszy w kieszenie,

      Zdawało się, że liczył oczyma kamienie.

      Poznał go zaraz, ale musiał kilka razy

      Krzyknąć, nim głos Hrabiego usłyszał Gerwazy.

      Szlachcic to był, służący dawnych zamku panów,

      Pozostały ostatni z Horeszki dworzanów;

      Starzec wysoki, siwy, twarz miał czerstwą, zdrową,

      Zmarszczkami pooraną, posępną, surową.

      Dawniej pomiędzy szlachtą z wesołości słynął;

      Ale od bitwy, w której dziedzic zamku zginął,

      Gerwazy się odmienił i już od lat wielu

      Ani był na kiermaszu, ani na weselu;

      Odtąd jego dowcipnych żartów nie słyszano,

      I uśmiechu na jego twarzy nie widziano.

      Zawsze nosił Horeszków liberyją dawną;

      Kurtę z połami żółtą, galonem oprawną,

      Który dziś żółty, dawniej zapewne był złoty,

      Wkoło szyte jedwabiem herbowe klejnoty,

      Półkozice: i stąd też cała okolica

      Półkozicem przezwała starego szlachcica.

      Czasem też od przysłowia, które bez ustanku

      Powtarzał, nazywano go także Mopanku;

      Czasem Szczerbcem, że całą łysinę miał w szczerbach;

      Lecz on zwał się Rębajło, a o jego herbach

      Nie wiadomo. Klucznikiem siebie tytułował,

      Iż ten urząd na zamku przed laty piastował.

      I dotąd nosił wielki pęk kluczy za pasem,

      Uwiązany na taśmie ze srebrnym kutasem,

      Choć nie miał co otwierać, bo zamku podwoje

      Stały otworem. Przecież, wynalazł drzwi dwoje;

      Sam je własnym nakładem naprawił i wstawił,

      I drzwi tych odmykaniem codziennie się bawił.

      W jednej z izb pustych, obrał mieszkanie dla siebie;

      Mogąc żyć u Hrabiego na łaskawym chlebie,

      Nie chciał, bo wszędzie tęsknił i czuł się niezdrowym,

      Jeżeli nie oddychał powietrzem zamkowym.

      Skoro ujrzał Hrabiego, czapkę z głowy schwycił,

      I krewnego swych panów ukłonem zaszczycił,

      Chyląc łysinę wielką, świecącą z daleka,

      I naciętą od licznych kordów jak nasieka;

      Gładził ją ręką, podszedł, i jeszcze raz nisko

      Skłoniwszy się, rzekł smutnie: «Mopanku, panisko,

      Daruj mnie, że tak mówię, jaśnie grafie panie,

      To jest mój zwyczaj, nie zaś nieuszanowanie:

      »mopanku« powiadali wszyscy Horeszkowie,

      Ostatni Stolnik, pan mój, miał takie przysłowie...

      Czyż to prawda, mopanku, że pan grosza skąpisz

      Na proces i ten zamek Soplicom ustąpisz?

      Nie wierzyłem, lecz w całym powiecie tak słychać».

      Tu, poglądając w zamek, nie przestawał wzdychać.

      «Cóż dziwnego — rzekł Hrabia — koszt wielki, a nuda

      Jeszcze większa; chcę skończyć, lecz szlachcic maruda

      Upiera się; przewidział, że mię znudzić może:

      Dłużej też nie wytrzymam i dzisiaj broń złożę,

      Przyjmę warunki zgody, jakie mi sąd poda...»

      «Zgody? — krzyknął Gerwazy — z Soplicami zgoda?

      Z Soplicami, mopanku?» — To mówiąc wykrzywił

      Usta, jakby nad własną mową się zadziwił.

      «Zgoda i Soplicowie! Mopanku, panisko,

      Pan żartuje, co? Zamek, Horeszków siedlisko,

      Ma pójść w ręce Sopliców? Niech pan tylko raczy

      Zsiąść z konia. Pójdźmy w zamek. Niech no pan obaczy.

      Pan sam nie wie, co robi. Niech się pan nie wzbrania,

      Zsiadaj pan» — i przytrzymał strzemię do zsiadania.

      Weszli w zamek; Gerwazy stanął w progu sieni:

      «Tu — rzekł — dawni panowie dworem otoczeni,

      Często siadali w krzesłach w poobiedniej porze.

      Pan godził spory włościan lub w dobrym humorze

      Gościom różne ciekawe historyje prawił,

      Albo ich powieściami i żarty się bawił,

      A młodzież na dziedzińcu biła się w palcaty,

      Lub ujeżdżała pańskie tureckie bachmaty».

      Weszli w sień. Rzekł Gerwazy: «W tej ogromnej sieni

      Brukowanej nie znajdziesz pan tyle kamieni,

      Ile tu pękło beczek wina w dobrych czasach;

      Szlachta ciągnęła kufy z piwnicy na pasach,

      Sproszona na sejm albo sejmik powiatowy,

      Albo na imieniny pańskie, lub na łowy.

      Podczas uczty na chorze tym kapela stała,

      I w organ, i w rozliczne instrumenty grała;

      A gdy wnoszono zdrowie, trąby jak w dniu sądnym

      Grzmiały z choru; wiwaty szły ciągiem porządnym:

      Pierwszy wiwat za zdrowie Króla Jegomości,

      Potem prymasa, potem Królowej Jejmości,

      Potem szlachty i całej Rzeczypospolitej,

      A na koniec po piątej szklanicy wypitej,

      Wnoszono: »Kochajmy się«.