Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн.
Название Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie
Автор произведения Adam Mickiewicz
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-3972-9



Скачать книгу

      Lecz młodzież o piękności metrykę nie pyta,

      Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,

      Chłopcowi każda piękność zda się rówiennicą,

      A niewinnemu każda kochanka dziewicą.

      Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście,

      I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście,

      Miał za dozorcę księdza, który go pilnował

      I w dawnej surowości prawidłach wychował.

      Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne

      Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne,

      Ale razem niemałą chętkę do swawoli.

      Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli

      Używać na wsi długo wzbronionej swobody;

      Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody,

      A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.

      Nazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie

      Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,

      Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.

      Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził:

      Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,

      Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,

      Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił;

      On wolał z flinty strzelać albo szablą robić.

      Wiedział, że go myślano do wojska sposobić,

      Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;

      Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole.

      Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił.

      Kazał, aby przyjechał i aby się żenił

      I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek

      Dać małą wieś, a potem cały swój majątek.

      Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety

      Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety.

      Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,

      Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,

      I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec,

      Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec:

      Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął,

      I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął.

      Również patrzyła ona: i cztery źrenice

      Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce.

      Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę.

      Wracał z miasta, ze szkoły: więc o książki nowe,

      O autorów pytała Tadeusza zdania

      I ze zdań wyciągała na nowo pytania.

      Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie,

      O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie,

      Dowiodła, że zna równie pędzel, nuty, druki;

      Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki!

      Lękał się, by nie został pośmiewiska celem,

      I jąkał się jak żaczek przed nauczycielem.

      Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi;

      Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi,

      Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach,

      O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach,

      I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić,

      By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić.

      Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj,

      W pół godziny już byli z sobą poufali;

      Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.

      W końcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki.

      Trzy osoby na wybór; wziął najbliższą sobie;

      Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie,

      Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała

      Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała.

      Inaczej bawiono się w drugim końcu stoła;

      Bo tam, wzmogłszy się nagle, stronnicy Sokoła

      Na partyję Kusego bez litości wsiedli.

      Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli;

      Stojąc i pijąc obie kłóciły się strony,

      A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony:

      Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoją tokował,

      I gestami ją bardzo dobitnie malował.

      (Był dawniej adwokatem pan Rejent Bolesta,

      Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta).

      Teraz ręce przy boku miał, w tył wygiął łokcie,

      Spod ramion wytknął palce i długie paznokcie,

      Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem:

      Właśnie rzecz kończył. «Wyczha! puściliśmy razem

      Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kurki

      Jednym palcem spuszczone u jednej dwururki;

      Wyczha! poszli, a zając jak struna, smyk w pole,

      Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole

      I palcami ruch chartów przedziwnie udawał)

      Psy tuż, i hec od lasu odsadzili kawał;

      Sokół smyk naprzód; rączy pies, lecz zagorzalec,

      Wysadził się przed Kusym, o tyle, o palec:

      Wiedziałem, że spudłuje. Szarak, gracz nie lada,

      Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada;

      Gracz szarak! Skoro poczuł wszystkie charty w kupie

      Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie,

      A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy,

      Psy za nim fajt na lewo: on w las, a mój Kusy

      Cap!» Tak krzycząc, pan Rejent na stół pochylony,

      Z palcami swymi zabiegł aż do drugiej strony,

      I «cap!» Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem:

      Tadeusz i sąsiadka, tym głosu wybuchem

      Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy,

      Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy,

      Jako wierzchołki drzewa powiązane społem

      Gdy