Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Adam Mickiewicz

Читать онлайн.
Название Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie
Автор произведения Adam Mickiewicz
Жанр Поэзия
Серия
Издательство Поэзия
Год выпуска 0
isbn 978-83-270-3972-9



Скачать книгу

rękami i koszykiem po owoc się schyla,

      Który stopą nadtrąci lub dostrzeże okiem.

      Pan Hrabia zachwycony tak cudnym widokiem

      Stał cicho. Słysząc tętent towarzyszów w dali,

      Ręką dał znak, ażeby wstrzymać konie; stali.

      On patrzył z wyciągniętą szyją, jak dziobaty

      Żuraw z dala od stada gdy odprawia czaty,

      Stojąc na jednej nodze, z czujnymi oczyma,

      I by nie zasnąć, kamień w drugiej nodze trzyma.

      Zbudził Hrabiego szelest na plecach i skroni;

      Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoni

      Podniesione do góry węzłowate sznurki:

      «Ogórków chcesz Waść — krzyknął — oto masz ogórki!

      Wara, panie, od szkody; na tutejszej grzędzie

      Nie dla Waszeci owoc, nic z tego nie będzie».

      Potem palcem pogroził, kaptura poprawił,

      I odszedł. Hrabia jeszcze chwilę w miejscu bawił,

      Śmiejąc się i klnąc razem tej nagłej przeszkodzie.

      Okiem powrócił w ogród, ale już w ogrodzie

      Nie było jej; mignęła tylko śród okienka

      Jej różowa wstążeczka i biała sukienka.

      Widać na grzędach, jaką przeleciała drogą,

      Bo liść zielony, w biegu potrącony nogą,

      Podnosił się, drżał chwilę, aż się uspokoił,

      Jak woda, którą ptaszek skrzydłami rozkroił.

      A na miejscu, gdzie stała, tylko porzucony

      Koszyk mały z rokity, denkiem wywrócony,

      Pogubiwszy owoce na liściach zawisał,

      I wśród fali zielonej jeszcze się kołysał.

      Po chwili wszędzie było samotnie i głucho.

      Hrabia oczy w dom utkwił i natężył ucho;

      Zawsze dumał, a strzelcy zawsze nieruchomie

      Za nim stali. Aż w cichym i samotnym domie

      Wszczął się naprzód szmer, potem gwar i krzyk wesoły

      Jak w ulu pustym, kiedy weń wlatują pszczoły.

      Był to znak, że wracali goście z polowania,

      I krzątała się służba około śniadania.

      Jakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki:

      Roznoszono potrawy, sztućce i butelki.

      Mężczyźni tak jak weszli, w swych zielonych strojach,

      Z talerzami, z szklankami, chodząc po pokojach,

      Jedli, pili lub wsparci na okien uszakach,

      Rozprawiali o flintach, chartach i szarakach.

      Podkomorstwo i Sędzia przy stole; a w kątku

      Panny szeptały z sobą. Nie było porządku,

      Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa;

      Była to w staropolskim domu moda nowa:

      Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad, pozwalał

      Na taki nieporządek, lecz go nie pochwalał.

      Różne też były dla dam i mężczyzn potrawy:

      Tu roznoszono tace z całą służbą kawy,

      Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane,

      Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane

      I z porcelany saskiej złote filiżanki;

      Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki.

      Takiej kawy, jak w Polszcze, nie ma w żadnym kraju:

      W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju,

      Jest do robienia kawy osobna niewiasta,

      Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta,

      Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku

      I zna tajne sposoby gotowania trunku,

      Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu,

      Zapach moki i gęstość miodowego płynu.

      Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana;

      Na wsi nietrudno o nią: bo kawiarka z rana,

      Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie

      I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie

      Do każdej filiżanki w osobny garnuszek,

      Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek.

      Panie starsze, już wcześniej wstawszy, piły kawę;

      Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę

      Z gorącego, śmietaną bielonego piwa,

      W którym twaróg gruzłami posiekany pływa.

      Zaś dla mężczyzn wędliny leżą do wyboru:

      Półgęski tłuste, kumpie, skrzydliki ozoru,

      Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym

      Uwędzone w kominie dymem jałowcowym;

      W końcu wniesiono zrazy na ostatnie danie:

      Takie bywało w domu Sędziego śniadanie.

      We dwóch izbach dwa różne skupiły się grona:

      Starszyzna przy stoliku małym zgromadzona

      Mówiła o sposobach nowych gospodarskich,

      O nowych coraz sroższych ukazach cesarskich;

      Podkomorzy krążące o wojnie pogłoski

      Oceniał i wyciągał polityczne wnioski.

      Panna Wojska, włożywszy okulary sine,

      Zabawiała kabałą z kart Podkomorzynę.

      W drugiej izbie toczyła młodzież rzecz o łowach

      W spokojniejszych i cichszych niż zwykle rozmowach:

      Bo Asesor i Rejent, oba mówcy wielcy,

      Pierwsi znawcy myślistwa i najlepsi strzelcy,

      Siedzieli przeciw sobie mrukliwi i gniewni.

      Oba dobrze poszczuli, oba byli pewni

      Zwycięstwa swoich chartów: gdy pośród równiny

      Znalazł się zagon chłopskiej niezżętej jarzyny.

      Tam wpadł zając; już Kusy, już go Sokół imał,

      Gdy Sędzia dojeżdżaczy na miedzy zatrzymał.

      Musieli być posłuszni, chociaż w wielkim gniewie;

      Psy powróciły same i nikt pewnie nie wie,

      Czy zwierz uszedł, czy wzięty; nikt zgadnąć nie zdoła,

      Czy wpadł w paszczę Kusego, czyli też Sokoła,