To nie jest hip-hop. Rozmowy. Jacek Baliński

Читать онлайн.
Название To nie jest hip-hop. Rozmowy
Автор произведения Jacek Baliński
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 978-83-9485-512-3



Скачать книгу

nienawiści do policji i do instytucji, która nas kontroluje, szykanuje i zastrasza. To było zupełnie naturalne. Oczywiście dziś sytuacja mocno się zmieniła, ponieważ policja już nie ingeruje tak mocno w moje życie, ale dalej stoi na straży rządu, będącego pod wpływem korporacji, które dzisiaj rządzą światem. Policja nie jest instytucją autonomiczną i nie funkcjonuje po to, żeby pomagać człowiekowi, tylko wciąż jest narzędziem w rękach bestii. Z mojej strony nic się nie zmieniło, natomiast nie jestem w stanie zapanować nad tym, jak to hasło się rozprzestrzeniło, i nie mogę brać za nie odpowiedzialności. Każdy jest odpowiedzialny za siebie. Człowiek, który wymyślił proch, również nie mógł przewidzieć, że zostanie on użyty do produkcji bomby atomowej.

      A co z produkowaniem koszulek z hasłami pokroju chociażby „Śmierć konfidentom”? Nie miałeś z tyłu głowy myśli, że to może źle wpływać na młodych ludzi…?

      Myślę, że raczej dobrze wpływa. Jak się zdradza jakąś tajemnicę, traci się szacunek i dobre imię, prawda?

      OK, ale chodzi o dosadność przekazu. „Śmierć konfidentom” to nie to samo, co „Nie lubimy skarżypytów”.

      Tak, jest to mocna forma, ale totalnie prawdziwa. Zdrajcy nigdy nie byli dobrze odbierani i dalej nie są.

      Nie boisz się, że za kilka lat będziesz musiał się córce tłumaczyć z tych haseł? Myślisz, że będzie ona je interpretować tak, jak w twoim przekonaniu powinna?

      Nie wiem tego, ale córa jest nastolatką i na pewne tematy już normalnie rozmawiamy. Kasia jest mądra i świadoma tego, co się dzieje, zadając mi pytania, które często są dla mnie wręcz trudne. Rozumie jednak, że kiedyś też byłem młody i pewne rzeczy robiłem inaczej niż teraz. O jointach również dyskutujemy i staram się ją uświadamiać, że dopiero jak stanie się dorosłym człowiekiem, będzie mogła zdecydować, czy chce spróbować, czy nie. Niedługo pewnie zada mi jeszcze kolejnych tysiąc pytań, które mnie zaskoczą, ale na razie daję radę.

      Właśnie, jointy – jaki jest dzisiaj twój stosunek do nich i do używek jako takich?

      Miałem w swoim życiu przygody z różnymi dragami i przechodziłem przez bardzo ciężkie uzależnienia, dlatego już wiem, że nie należy ruszać rzeczy toksycznych. Marihuana natomiast stała się pewnym stylem życia i wyznaczyła granicę, co można, a czego nie powinno się dotykać. Uważam, że wszystko jest dla ludzi, tym niemniej toksyczne ścierwo zostawiam jak najdalej za sobą i w ogóle nie eksperymentuję. Jointów też już nie palę na co dzień, natomiast dziesięć–piętnaście lat temu jarałem non stop. Dostrzegam raczej dobre strony jointów: pozytywne nastawienie do świata, łagodne usposobienie, nieco bardziej kolorowa wyobraźnia...

      Bez jointów nie da się tego osiągnąć?

      Pewnie bym do tego doszedł i bez nich, ale w jakimś stopniu na pewno ukształtowały one mój charakter. Nigdy nie przegiąłem pały na tyle, żeby dzisiaj być degeneratem, ale niektórzy niestety przegięli. Pochowałem wielu swoich kumpli, którzy za bardzo się w tym zatracili.

      Wróćmy do nagrody EBBA, której przyznanie Hemp Gru wzbudziło spore kontrowersje w całym kraju. Kiedy otrzymałeś wiadomość, że twój zespół został nominowany do tego wyróżnienia?

      Pamiętam, że byłem na regatach z kadrą windsurfingową pod Auckland w Nowej Zelandii, kiedy zadzwoniła do mnie Anka Wójcik z Prosto. Powiedziała, że ktoś próbuje się do nas dokopać w tym temacie i żebym szykował się na wyjazd do Cannes. Byłem tym totalnie zdziwiony i nie dowierzałem, ale odpowiedziałem: „OK, daj namiary i zobaczymy, co się będzie działo”. W końcu się odezwali, zaprosili nas na targi MIDEM. Nawiasem mówiąc, na wieść o tym, że nagroda powędruje w nasze ręce, strasznie zbulwersował się jakiś poseł z ramienia LPR-u – że jak to możliwe, skoro my głosimy hasła pokroju HWDP…?! Okazało się, że syn tego polityka był fanem naszej muzy, co mu się nie spodobało i w ten sposób chciał wyrazić swój sprzeciw (śmiech).

      Wracając z Nowej Zelandii, w samolocie pisałem utwór „Droga” na kolejną płytę, a dosłownie dzień po powrocie znów wsiadłem w samolot i razem z Wilkiem poleciliśmy do Cannes. Z lotniska odebrała nas limuzyna, a potem wskoczyliśmy na czerwony dywan. Było ciekawie – my, street fightersi, zupełnie tam nie pasowaliśmy. Co ciekawe, support przed nami grała Gloria Estefan (śmiech). Ta wizyta była złamaniem jakiejś granicy – nawet nam się nie śniło, że można wyrwać się z ciemnego Mokotowa i odebrać nagrodę w Cannes.

      Zdarzały się w historii Hemp Gru podobne do tego momenty?

      Mnóstwo było takich momentów. Interesowało się nami bardzo wiele osób w całej Polsce, więc poznawaliśmy dyrektorów dużych firm i kolejnych ziomali na ulicach w kolejnych miastach. Wszędzie czuliśmy się jak w domu. Graliśmy w więzieniach, prowadziliśmy spotkania z trudną młodzieżą, jeździliśmy do ośrodków wychowawczych, odwiedzaliśmy chorych ludzi w szpitalach, wizytowaliśmy domy dziecka… Podejmowaliśmy cały szereg inicjatyw.

      Jak doszło do grania koncertów w więzieniach?

      Ludzie z różnych zakątków sami się do nas odzywali i prosili, żeby do nich wpaść i zagrać parę kawałków. Szanowaliśmy to, a nasza działalność stała się pewnego rodzaju misją, która miała na celu wyrywanie ludzi z getta – mimo tych wszystkich ostrych haseł, które głosiliśmy. „Klucz” był top of the top we wszystkich zakładach karnych.

      Dostawaliście jakieś sygnały zwrotne od ludzi, których odwiedzaliście – czy to w zakładach karnych, czy w domach dziecka?

      Mega dużo – aż mam ciary, gdy teraz o tym myślę. Wiele osób dziękowało nam za ocalenie życia, za wskazanie drogi, za otuchę, za to, że pomogliśmy im stać się tymi, kim są dzisiaj. Trudno mi przywołać jakąś jedną szczególnie wzruszającą chwilę. Nawet obecnie ludzie szukają nas lub wpadają do sklepu, żeby powiedzieć dwa słowa: „Dziękuję, przyjaciele”. To się dzieje cały czas. Taka jest spuścizna po Hemp Gru.

      Przy okazji nagrody EBBA napomknąłeś o Prosto – w jaki sposób doszło do waszej współpracy z tą wytwórnią?

      Byliśmy z Sokołem kumplami od wielu, wielu lat – znaliśmy go ze streetu, jeszcze zanim zaczął rapować. Wychowywaliśmy się w hiphopowym klimacie. Później Wojtek stworzył TPWC z Ponem i zaczęliśmy się wspólnie bujać po imprezach. Gdy założył już firmę Prosto, to dogadaliśmy się, że nasza płyta wyjdzie jej nakładem. Pamiętam, jak siedzieliśmy u Pedra w domu, zasypani stertą koszulek Prosto, i razem pracowaliśmy nad okładką.

      Jak po latach oceniasz tę współpracę?

      Po premierze „Klucza” byliśmy nią zawiedzeni – niektóre rzeczy odbyły nie po naszej myśli, dlatego stwierdziliśmy, że odchodzimy i zaczynamy działać na własny rachunek. Dziś jednak normalnie się koleguję z Sokołem i nasze relacje są uregulowane.

      Od „Klucza” do premiery „Drogi” minęły ponad cztery lata – co się działo przez ten czas? Bez przerwy w trasie?

      Tak, graliśmy praktycznie non stop. Jedynie lipiec i sierpień mieliśmy wolne, żeby skupić się na naszych rodzinach i innych sprawach; w styczniu też na ogół się wycofywaliśmy, żeby mieć czas na jakieś prywatne podróże. Poza tym w tygodniu praca nad rozwojem naszej firmy odzieżowej, a w weekendy cały czas koncerty. Przez to brakowało trochę czasu, żeby posiedzieć w studiu. Dziś studio jest dla mnie numerem jeden.

      Pamiętasz, jak powstawał „Klucz” – a czy pamiętasz, jak powstawał kolejny album Hemp Gru?

      Coś tam pamiętam. Całość nagraliśmy w czasie wspólnych sesji u Staszka Koźlika w studio Erem, ale robiliśmy ten album dosyć długo. Raz, że nigdzie się nam nie spieszyło, a dwa, że nigdy nie byliśmy sprinterami, jeśli chodzi o tworzenie. O ile „Klucz” bardziej budował Wilku, tak przy „Drodze”