Название | To nie jest hip-hop. Rozmowy |
---|---|
Автор произведения | Jacek Baliński |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-9485-512-3 |
W 2016 roku miałeś okazję pracować na planie z Demi Moore oraz Alekiem Baldwinem przy filmie „Blind”.
Zarówno Alec, jak i Demi Moore to moi idole z dzieciństwa i w życiu nie pomyślałbym o nich w kontekście wspólnej pracy. „Sok z żuka”, „Cień”, „Niemoralna propozycja”, „Duch” – mógłbym wymieniać i wymieniać filmy z nimi, które znam na pamięć. Nie spodziewałem się, że dostanę tę robotę. Poszedłem na spotkanie z producentami, na którym szczegółowo pytali mnie o pomysły; chcieli konkretów. Nie mogłem uwierzyć, jak dostałem telefon, że to właśnie ja będę pracował przy tym filmie. Na początku podchodzili do mnie z dużą rezerwą, bo jednak wywodzę się ze świata reklamy...
Trudno się przestawić z planu reklamowego na ten filmowy?
Zupełnie inaczej się pracuje – tym bardziej że robiliśmy niezależny film, a nie jakiś blockbuster. Z jednej strony mało czasu do dyspozycji, a z drugiej – duże gwiazdy, którym trzeba dać ten czas na duble, żeby mogły dojść w swoich rolach do perfekcji. Nie ma taryfy ulgowej i trzeba się spiąć, żeby to działało tak, jak działać powinno przy dużej hollywoodzkiej produkcji.
Był moment, w którym poczułeś, że dajesz sobie radę w tak stresującej sytuacji?
Robiliśmy testy włosów i make-upu, gdy reżyser powiedział mi, co Alec stwierdził na temat mojej pracy: „Ten dzieciak wie, co robi”. Mieliśmy dobre relacje, rozmawialiśmy o choreografii przed kamerą i możliwe, że będziemy robić jeszcze jeden film razem.
A jak ci się pracowało z Robertem Lewandowskim przy reklamie Head & Shoulders?
Bardzo w porządku. Robert jest normalnym, dobrym chłopakiem – ja na przykład nie wiem, jak bym się zachowywał, gdybym miał tyle lat co on i kilkaset milionów euro na koncie. Trzeba mieć głowę na karku, żeby nie zwariować. Pół roku po tej produkcji robiliśmy z nim kolejną reklamę – tym razem dla Grupy Lotos. Fajne było to, że w żaden sposób nie gwiazdorzył. Niedawno miałem przyjemność pracować z Kubą Błaszczykowskim; on to jest dopiero równy koleżka.
Zazwyczaj na planie nie ma problemów z dużym ego – chyba że celebryci mają o sobie naprawdę bardzo wysokie mniemanie. Pamiętam chociażby, jak pracowałem przy jakiejś kampanii społecznej z byłą wokalistką jednego z popularnych zespołów początku lat dwutysięcznych. Przyszła razem ze swoją pseudomenedżerką i obie bez przerwy wytykały, że wszystko im nie pasuje. Kryje się za tym jakiś schemat, że im ktoś ma większy talent i dorobek, tym bardziej profesjonalnie i uprzejmie traktuje ludzi dookoła siebie. Ta wokalistka w ten schemat się nie wpisuje (śmiech).
Robisz dużo reklam – a czy inne formy też cię interesują?
Nie zamykam się na żadną z nich. Dokument, fabuła, teledysk – każdy projekt może być ciekawy. Krótki i komercyjny, długi i niezależny; staram się odnajdywać we wszystkim. Najważniejsze, by pracować z najlepszymi i z ludźmi, którzy mają szczerą zajawkę. Zrobiłem jak na razie trzy filmy fabularne, ale utrzymuję się głównie z projektów reklamowych, które dają mi zresztą ogrom satysfakcji. Bardzo miło wspominam także dokument o polskiej elektronice dla Boiler Roomu, który produkowałem wraz z Groblem – uwielbiam bowiem pracować z muzykami, a wtedy nagraliśmy świetne wywiady. Jestem wszechstronny w działaniach filmowych.
Jakie są twoje ambicje w przemyśle filmowym? Z jakimi artystami i przy jakich produkcjach chciałbyś najbardziej pracować?
Przede wszystkim chcę robić rzeczy, które uważam za wartościowe i z wartościowymi ludźmi. Nie chodzi mi w tym o pieniądze, choć wiadomo, że samą zajawką i powietrzem nie da się żyć. Mocne historie, dobre scenariusze, doskonała obsada, wyjątkowy reżyser – to tylko niektóre z elementów, które składają się na udany projekt.
Przede wszystkim zależy mi jednak na tym, żeby za jakiś czas móc powiedzieć, że uczestniczyłem w czymś tak dużym jak historia z rapem – albo i większym. Mam ambicje, żeby wymyślić sobie takie życie, które mi odpowiada – z ludźmi, którzy mi odpowiadają tym, co sobą reprezentują i jakie mają wartości. Chodzi o to, żeby nie robić niczego wbrew sobie.
Twoja praca zabrała cię w mnóstwo ciekawych miejsc. Które z nich wywarły na tobie niezapomniane wrażenie?
Niezapomniane było na pewno kręcenie ujęć w Nowym Jorku na czterdziestym drugim piętrze w apartamencie za siedemdziesiąt osiem milionów dolarów; naprzeciwko Empire State Building. Praca na Bronksie z Demi Moore, gdzie nagle podjechał typ w starym lexusie z lat dziewięćdziesiątych – z samochodu na pełnym regulatorze leciał rap z tej samej dekady. Demi podeszła do fury i poprosiła kierowcę, żeby ściszył, bo właśnie kręcimy film. Koleś powiedział, że raczej nie ściszy, ale zapytał, czy skądś ją może znać. Demi się przedstawiła i usłyszała: „No shit! Demi Moore?!”.
Nigdy nie zapomnę też, jak robiliśmy pewną produkcję w Tbilisi – to miasto jest piękne przez zderzenie dwóch światów: Związek Radziecki spotyka tam hipsterów z iPhone’ami. Ostatnio kręciłem w Gruzji reklamę Lays i przeprowadziliśmy wizję lokalną – rozeznanie, gdzie rozstawimy kamery, gdzie będzie światło… Byliśmy na turystycznej ulicy, która przypominała warszawski Nowy Świat. Niby przepych, ale wystarczyło wbić na podwórko na tyłach głównej ulicy, żeby nagle przenieść się w klimat jak z XIX wieku. W budynku, z którego balkonu kręciliśmy jakieś ujęcia u pewnej rodziny, babinka przygotowywała jedzenie dla wnuków, leciały gruzińskie Teletubisie – i nagle wszedł typ z klamką. Taki obrazek.
Z każdym z miejsc wiążą się określone historie, które są dla mnie bardzo wartościowe. Jestem niezwykle wdzięczny za to, że mogę poznawać świat i ludzi.
Jesteś fanem hiphopowego kina, a sam pracujesz w branży filmowej. Czy chciałbyś kiedyś nakręcić fabularny obraz warszawskiej sceny z przełomu wieków? Może mógłbyś spróbować odtworzyć tę magię, o której wielokrotnie wspomniałeś…
Jasne, to byłoby świetne. Nie należę do pionierów, ale jednak trochę przeżyłem i widziałem w tym biznesie. Niedawno z Tytusem po kręceniu klipu Ostrego wspominaliśmy tamtych ludzi i klimat, gdy scena się rozwijała na przełomie wieków. Warto byłoby zobrazować tamte czasy i być może będzie ku temu okazja. Mamy pewien scenariusz, który może być materiałem na mocny film. Zaczyna się w latach dziewięćdziesiątych w Warszawie, nieopodal miejsca, w którym się wychowałem – na Grochowie.
Nakręciłeś kilka klipów dla kolegów z rapowej branży – co ciekawe, niektóre z nich zrobiłeś z NOONem.
Po paru latach znajomości przypadkiem wyszło, że nasi rodzice robią praktycznie to samo. Zostaliśmy pewnie poddani podobnym wpływom w dzieciństwie, mieliśmy dużo wspólnych tematów. Z NOONem zrobiliśmy razem dwa klipy: do „Więcej” Eldo oraz „Miej wątpliwość” Łony i Webbera. To były pierwsze podejścia do robienia teledysków; pierwsze eksperymenty. Z perspektywy czasu patrzę na to jak na próby pozbawione pomysłów i mimo wszystko dość niezdarne, ale na zajawce. Sentyment pozostał.
Pierwszy swój teledysk zrobiłeś – o ile się nie mylę – do słynnego posse cutu „Reprezentuję siebie” zespołu Bez Cenzury, w którym zebrało się kilkadziesiąt osób z warszawskiej sceny.
Zgadza się. To było w 2006 roku. Album Bez Cenzury wyszedł w Embargo i to chyba wspomniani już Wujlok z Piotrkiem Sadowskim zwrócili się do mnie z propozycją nakręcenia teledysku do „Reprezentuję siebie”. Przez mnogość osób zaangażowanych w ten obrazek