Название | To nie jest hip-hop. Rozmowy |
---|---|
Автор произведения | Jacek Baliński |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 978-83-9485-512-3 |
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że „agresja była synonimem warszawskich podwórek w latach dziewięćdziesiątych”.
Agresja była maksymalna! Były czasy, że tłukłem się codziennie – albo sam byłem prowodyrem, albo byłem zaczepiany. Zwykłe spojrzenie z typem na ulicy doprowadzało do bójki. Nie można było tego zlekceważyć, ponieważ godziłoby to w honor. Było to oczywiście trochę pogięte, ale tak wtedy żyliśmy. Ludziom się nudziło, nie mieli sprecyzowanych dążeń ani żadnego zajęcia.
Pamiętasz jakąś szczególną bójkę?
Masę takich pamiętam – olbrzymie awantury w Harendzie czy na Polu Mokotowskim… Była też taka miejscówka Merlin, na której pojawiało się dużo punkowców. My przychodziliśmy ziomalską ekipą osiedlową i często napotykaliśmy na inne ekipy, więc tłukliśmy się osiedle na osiedle. Napierdalanki były na porządku dziennym.
Kiedy to się zaczęło uspokajać w twoim przypadku?
W 2004 roku, kiedy urodziła się moja córka – wtedy w naturalny sposób złagodniałem. Przeszedłem ze streetowego stylu życia na tryb pracowity i opiekuńczy. Zacząłem pracować w sposób uczciwy.
Cofnijmy się w czasie – jaki był Bilon w wieku szkolnym?
Bilon w wieku szkolnym na pewno był rozrabiaką, ale takim lubianym przez nauczycieli. Byłem aktywny w inicjatywach, ciągle coś wymyślałem. Nie uczyłem się za bardzo, ale oceny miałem w miarę.
Na jakim etapie zakończyłeś edukację?
Po wielu różnych przejściach ukończyłem liceum dla dorosłych – Sorbonę. Wcześniej przez pół roku chodziłem do technikum samochodowego na Hożej, ale okazało się, że nie jestem zbytnio techniczno-mechaniczny. W ósmej klasie, równolegle z nauką w podstawówce, miałem też epizod w przygotowawczej szkole menedżersko-artystycznej. Chodziłem tam na zajęcia, które miały mnie przygotować do przyszłej nauki w tej szkole, i szło mi naprawdę nieźle, ale w połowie ósmej klasy obsmarowałem budynek swojej podstawówki sprejami, wypisując na nielubianych przeze mnie nauczycieli jakieś najgorsze rzeczy. Byłem akurat po urodzinach i jednym z pierwszych pijaństw. Dozorca mnie dopadł, przez co nie zaliczyłem klasy i szkoła menedżersko-artystyczna musiała pójść w odstawkę. Nie skończyłem szkoły wyższej, ale z oceną celującą ukończyłem Illegal Street University.
Możesz przybliżyć, z jakiej pochodzisz rodziny?
Nigdy o tym nie mówiłem w wywiadach, ale – jasne, mogę. Pochodzę z rozbitej rodziny – rozpadła się, jak miałem cztery lata. Mam też dwie siostry. Rodzina ojca jest warszawska. Ojciec mojej mamy również był warszawiakiem, natomiast jej matka pochodziła z Piaseczna. W okresie mojego dorastania w domu się nie przelewało, co jednak za komuny było normą w naszym kraju – w każdym domu na wannie leżał taki sam pumeks, a stół przykrywał identyczny obrus. Ojciec miewał momenty, kiedy mocniej popijał, ale nigdy nie było u nas patologii i nie siedzieliśmy zagłodzeni w jakiejś ciemnej norze. Zdarzało się, że nie za bardzo było co włożyć do gara – było po prostu biednie. Chodziłem oczywiście w podartych butach, ale nie miałem awitaminozy, więc tak naprawdę nasza sytuacja była w miarę podobna do tej, którą przeżywali wszyscy. W społeczeństwie obowiązywał podział na dwie warstwy: komunistów i ludzi z opozycji, którzy się komunistom sprzeciwiali. Komuniści żyli dobrze – mieli środki do życia i podróżowali, a reszta siedziała na dupie.
Na swojej solowej płycie „3xNie” wspominałeś o opozycyjnych działaniach twoich rodziców.
Tak, moja mama wyprowadziła się razem ze mną z rodzinnego domu na Mokotowie i zamieszkaliśmy na Żoliborzu, gdzie mamuśka zajmowała się składaniem podziemnej prasy. Często jeździła ze mną po kolejne torby, które przywoziła do składania. Pomagałem jej w tym i byłem oczywiście zobligowany do zachowania poufności. Ojciec z kolei też uprawiał swoją konspirację, pędząc bimberek na Mokotowie. Wychowałem się w duchu konspiracji.
Poza tym epizodem na Żoliborzu, całe życie spędziłeś na Mokotowie?
Na Mokotowie się urodziłem i spędziłem większą część życia, ale obecnie mieszkam na Ursynowie. Mokotów zawsze jednak będzie dla mnie najważniejszy – tu się wychowałem, tu mam przyjaciół, rodzinę, biznes… Moi dziadkowie przeżyli Powstanie na Mokotowie – takie historie, które znam od dziecka, sprawiają, że Mokotów na zawsze będzie moim Mokotowem. Jest wyryty w moim sercu. Szanuję całą Warszawę, szanuję cały świat, ale to Mokotów jest moim miejscem na ziemi.
Wspomniałeś na wstępie, że premiera „Klucza” była dla ciebie punktem zwrotnym – przejdźmy zatem do tematu Hemp Gru. Jak – już na chłodno, po zawieszeniu działalności zespołu – oceniasz wasz dorobek i wkład w scenę?
Uważam, że Hemp Gru było pierwszą stricte streetową ekipą, która zrobiła aż tyle zamieszania na rodzimej scenie rapowej. Zaczęło się totalnie niewinnie, bo my nie mieliśmy żadnych planów, żeby podbijać serca ludzi, tylko robiliśmy rap dla siebie i dla przyjaciół. Byliśmy w szoku, jak szeroko to się rozeszło – do tego stopnia, że w 2008 roku dostaliśmy zaproszenie na targi MIDEM, na których otrzymaliśmy nagrodę EBBA od Komisji Europejskiej za debiutancki album. Do tej pory jesteśmy jedynym hiphopowym zespołem w Polsce, który doczekał się takiego wyróżnienia.
Wydana w 2009 roku „Droga” też świetnie się przyjęła i przez parę lat graliśmy co weekend kilka koncertów. Następnie w przeciągu dwóch lat wydaliśmy kolejne części Trylogii JLB, po czym zakończyliśmy działalność Hemp Gru w momencie świetności, bo zależało nam na tym, żeby tak zostać zapamiętanymi. Teraz ja i Wilku pracujemy osobno, ale nasze kontakty cały czas są dobre i Hemp Gru dalej żyje.
Pamiętasz, w jakich okolicznościach zawiązało się Hemp Gru?
W okolicznościach mocno streetowych, ale z Wilkiem znaliśmy się już z imprez, które odbywały się w Hybrydach. Mieliśmy po piętnaście lat, jak się skumaliśmy. Mieszkaliśmy koło siebie. Nasz pierwszy numer „Na krawędzi” wymyśliliśmy i zaczęliśmy pisać – jeśli dobrze pamiętam – w pubie Maria na Racławickiej.
Oficjalny początek Hemp Gru datuje się na rok 1998, a pierwszy album wypuściliście dopiero w 2004 – co się z wami działo przez tych sześć lat?
Kolendowaliśmy z Moleściakami, grając razem koncerty. Nagraliśmy w tym czasie tylko kilka tracków, więc pod względem muzycznym nie było zbyt owocnie, ale za to na hiphopowych melanżach wiedliśmy prym (śmiech).
Jesteś w stanie odtworzyć, jak powstawał „Klucz”?
Oczywiście. Duża część płyty powstawała w studiu Waca na Anielewicza w latach 2001–2004. Razem z Wilkiem byliśmy przy tym albumie mocno zaangażowani również w produkcję muzyczną i naprawdę długo siedzieliśmy z Wacem nad bitami. Wilku wygrzebywał mnóstwo sampli, a ja dbałem o to, żebyśmy mieli za co to wszystko robić. Mnóstwo melanży było podczas pracy nad albumem, non stop do studia wpadali nasi ziomale: Koras, Fusznik, Sokół, Włodek, Vienio, Pelson, Kaczy… Dlatego tak dużo czasu zajęło nam nagranie tej płyty. Po premierze był jednak totalny boom – wszyscy słuchali „Klucza”. Było naprawdę gorąco.
Dobrze pamiętam także klip do „To jest to”. Kręciliśmy go osiemnastego sierpnia, czyli w dniu, kiedy urodziła się moja córka. Kasia przyszła na świat nieco wcześniej niż się spodziewano, więc dosłownie bez przerwy przemieszczałem się między planem teledysku a szpitalem.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, zgadzasz się z tym, o czym nawijałeś na debiutanckim albumie?
Tak, postawa z tej płyty do dziś nie jest mi obca i cały czas funkcjonuje we mnie bunt wobec otaczającego świat zła i hipokryzji. Zmieniła się moja sytuacja