Na szczycie. Właściwy rytm. K.N. Haner

Читать онлайн.
Название Na szczycie. Właściwy rytm
Автор произведения K.N. Haner
Жанр Остросюжетные любовные романы
Серия
Издательство Остросюжетные любовные романы
Год выпуска 0
isbn 978-83-8083-755-3



Скачать книгу

– pisnęła, wychodząc na korytarz boso, wróciła do mieszkania, wsunęła klapki i zbiegliśmy na dół.

      – Co chcesz mi pokazać? – zapytała, widząc, że prowadzę ją do auta. Nie miałem co liczyć, że pojedzie ze mną do domu, ale nie mogłem pozwolić, by nie miała przy sobie ani centa.

      – Wsiądź, to ci powiem.

      Na szczęście nie protestowała jak za pierwszym razem.

      – Więc? – zapytała, odwracając się do mnie bokiem.

      – Proszę. – Nachyliłem się i wyjąłem czarną kopertę ze schowka.

      – Co to jest? – Skrzywiła się lekko.

      – Bilety na koncert i wejściówki za kulisy – wyjaśniłem. Przynajmniej będę miał nadzieję, że zobaczę ją niedługo.

      – Kiedy gracie? – dopytała.

      – W piątek tutaj, w L.A.

      – Mówiłeś, że trasa jeszcze się nie zaczęła.

      – To prywatny koncert, tylko na trzysta osób.

      – I mam tam przyjść?

      Zrobiłem zirytowaną minę. To chyba oczywiste, że chciałem, by przyszła. Po co miałbym dawać jej bilety?

      – Tak, i wyciągnąć Treya.

      – Nie stać mnie na te bilety – powiedziała cicho. Jezu! Ale ta kobieta mnie irytowała.

      Wyciągnąłem portfel i wcisnąłem jej w dłoń plik banknotów.

      – Proszę! – dodałem.

      – Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, Sedricku – odpowiedziała smutno. Cholera, uraziłem ją? Przecież to tylko pieniądze.

      – Dlaczego nie?

      – Po prostu nie, nie chcę ci być coś winna. – Spuściła wzrok i patrzyła ślepo na banknoty w swoich ślicznych dłoniach.

      – W takim razie to zaliczka, musisz przecież z czegoś żyć. – Nie mogłem pozwolić, żeby była głodna.

      – Poradzę sobie, naprawdę nie mogę ich wziąć. – Odłożyła pieniądze na deskę rozdzielczą.

      – Nie zasnę ze świadomością, że nie masz przy sobie ani centa. – Zamknąłem oczy i próbowałem się opanować, by po prostu nie ruszyć i nie zabrać jej do siebie, porządnie nakarmić, a potem jeszcze porządniej wypieprzyć. Na pewno byłaby zadowolona. Ja też!

      – Pożyczę od Treya. – Jasne! Znałem te teksty.

      – Przecież mówił, że sam nie ma.

      – Sed, proszę, nie wezmę od ciebie nawet jednego dolara. Dzięki za bilety, na pewno przyjdziemy.

      Westchnąłem i odpuściłem. Tym razem!

      – Daj mi swój numer, zadzwonię jutro.

      – Jutro? – Spojrzała zaskoczona.

      – Zabiorę cię na porządny obiad, dziś prawie nic nie zjadłaś.

      – Nikt by nic nie przełknął po niespodziewanym spotkaniu ze Sweet Bad Sinful. – Uśmiechnęła się szeroko. Och tak! To prawie ten sam słodki uśmiech, który widziałem w mieszkaniu. Bardzo mnie to uradowało.

      – Więc jesteśmy umówieni? – zapytałem dla pewności.

      – Niech będzie, ale Trey idzie z nami.

      – Niech będzie. – Puściłem jej oczko i nachyliłem się blisko z zamiarem pocałowania Rebeki. Czułem cudowny zapach, ciepło jej skóry.

      – Pójdę już – pisnęła zakłopotana. Kurwa! Nie mogłem jej nawet pocałować? Spłoszy ją to? Patrzyłem na nią i nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić.

      – Szkoda – rzuciłem i zdecydowałem się tylko na pocałunek w policzek.

      – Och – jęknęła, gdy tylko moje usta oderwały się od jej słodkiego policzka.

      – Czego chcesz, Rebeko? – zapytałem, widząc w niej niepewność.

      – Nie wiem – pisnęła znowu, a ja uśmiechnąłem się i znów odpuściłem. Nie będę się śpieszył. Ona była inna, ale warto poczekać. Wiedziałem to.

      – Idź już, poczekam, aż wejdziesz do środka. – Odsunąłem się i wysiadłem z auta, by otworzyć jej drzwi. Wyszła, patrząc na mnie tak cudownie niewinnie i niepewnie. – No, leć! – Uśmiechnąłem się i klepnąłem ją delikatnie w słodki tyłeczek.

      – Dobranoc, Sedricku. – Odwróciła się, zatrzymując w pół kroku.

      – Dobranoc, słodka Reb. – Oparłem się o samochód i czekałem, aż wejdzie.

      W ostatniej chwili zerknęła na mnie, więc pomachałem jej na pożegnanie, i weszła do kamienicy. Westchnąłem głośno, czując różne sprzeczne emocje. Byłem rozczarowany, oczarowany i kompletnie nie miałem pojęcia, co o niej myśleć. Rozczarował mnie fakt, że jej nie pocałowałem. To było do mnie niepodobne. Jak miałem dziś zasnąć ze świadomością, że ona leży sama w łóżku w swoim małym pokoju? Mogłaby spędzić tę noc ze mną. Przez chwilę wahałem się, czy nie iść za nią na górę i spróbować jeszcze raz, ale nie… Ona była inna. Musiałem poczekać.

      ***

      Te wspomnienia zawsze wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Boże! Nigdy nie zapomnę, jaka ona wtedy była słodka i taka zagubiona. Tyle się od tamtego czasu zmieniło, tyle wydarzyło, a teraz siedziałem obok niej i nawet nie mogłem jej wyznać prosto w oczy, jak bardzo ją kocham. Rebeka zwątpiła we mnie, zwątpiła w naszą miłość i odpuściła. Czy to dziwne? Nie wiem, jakbym zareagował, gdyby pierwsza złożyła pozew o rozwód. Myślałem, że tak będzie lepiej, że ona tego chciała.

      – Sed? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Treya. Musiałem przysnąć, bo Jamesa już nie było w sali.

      – Tak? – Przetarłem oczy i twarz dłonią i wstałem, by się przywitać. Wszystkie problemy i niesnaski między nami zeszły na dalszy plan. Teraz każdy martwił się jedynie o Rebekę.

      – Może się zamienimy? Ja przy niej posiedzę, a ty odpoczniesz – zaproponował. Kurwa! Zgadali się czy co?

      – Trey, nie ruszam się stąd i dajcie już spokój – burknąłem.

      – Ale ja też chcę z nią pobyć. – Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

      – To siadaj. – Podsunąłem mu krzesło – Proszę! – dodałem.

      – Ale tak sam na sam. Też mam z nią do pogadania. – Zmrużył oczy.

      – Ona cię nie słyszy…

      – Skąd wiesz? – Usiadł obok i spojrzał na Rebekę.

      – Nie wiem, chciałbym wierzyć, że słyszy i rozumie, co do niej mówimy.

      – Pewnie, że rozumie. – Trey chwycił ją za dłoń i dodał: – Co tam, mała? Kiedy się obudzisz? Bo już to się nudne robi. Drugi raz taki sam numer nie przejdzie. No już… Obudź się!

      – Już ją prosiłem, by się obudziła. Jak zwykle mnie nie słucha… – Uśmiechnąłem się lekko, widząc, że Trey też się uśmiecha.

      – Ma swój charakterek. Musi się z nami podroczyć – dodał i puścił mi oczko. Zamilkliśmy na długą chwilę. W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli. Widząc, że Trey chyba faktycznie chce sobie z nią „pogadać”, wstałem i przeszedłem do salki, gdzie leżały maluchy. Spały słodko, ale gdy na nie patrzyłem, to się uspokajałem.