Spisek Założycielski Historia jednego morderstwa. Piotr Wroński

Читать онлайн.
Название Spisek Założycielski Historia jednego morderstwa
Автор произведения Piotr Wroński
Жанр Техническая литература
Серия
Издательство Техническая литература
Год выпуска 0
isbn 978-83-7965-080-4



Скачать книгу

w środę.

      Tym razem Eryk przyprowadził ze sobą drugiego mężczyznę: starszy od Eryka, łysawy, niski i korpulentny. – Pułkownik Jerzy – przedstawił Eryk. – Wszystko się zmienia, a ja awansuję. Teraz on będzie się z tobą spotykał. Zasady pozostają takie same. Telefon też. Naszą współpracę skierujemy na inne tory. Przeżyliśmy kryzys, lecz powstały dla nas nowe zagrożenia. Wrogowie nauczyli się czegoś. Potrafią się lepiej kamuflować, a przede wszystkim: lepiej wykorzystywać istniejące legalnie stowarzyszenia i wspólnoty. Najpoważniejszym, najlepiej zorganizowanym oraz najgroźniejszym jest środowisko kościelne. Zarówno kler, jak i świeccy. Obecne kierownictwo partyjno-rządowe nie może sobie pozwolić na wojnę otwartą. To nie lata pięćdziesiąte. Gierek wymarzył sobie socjalistyczny Zachód nad Wisłą. My musimy się do tego dopasować. Nasze działania muszą być wyjątkowo finezyjne i skuteczne. – Jego wypowiedź kontynuował pułkownik: – Idzie nowe. Nowe czasy wymagają nowych ludzi. Towarzysz Strachoń ma rację – zabrzmiało to nieco ironiczne, w dodatku poznałem nazwisko Eryka i zastanawiałem się, czy to nie jest jakaś gra i czy to prawdziwe nazwisko. Chyba jednak prawdziwe, bo Eryk zmarszczył brwi i powiedział szybko, akcentując pierwsze słowa: – Towarzysz Jerzy zajmuje się u nas sprawami kadrowymi. Tak można je nazwać. Będzie pilnował, żebyś uzyskał odpowiednie wykształcenie. Musisz poznać to, z czym chcesz walczyć. Nie bój się. Nikt nie chce, żebyś zmienił kierunek studiów. Musisz tylko trochę rozszerzyć zainteresowania. – Właśnie – przerwał Jerzy. – Potrzeba nam młodych, wykształconych i umiejących z nimi dyskutować, jednocześnie zachowujących pryncypia i nieulegających łatwo wpływom obcych ideologii. Uznaliśmy, że należysz do takich studentów. Teraz będziesz miał filozofię. Zainteresujesz się tym przedmiotem. Szczególnie wszystkim, co jest związane z chrześcijaństwem. Pouczysz się trochę ich klasyków. Ja też będę ci dawał materiały, nawet zagraniczne. Znasz dobrze rosyjski, o ile wiem. A jak angielski? Przyłóż się do niego. Jest chyba obowiązkowy. – Potwierdziłem. – Zadania też się trochę zmienią – wtrącił Eryk – ale nadal obserwuj i pisz wnioski. Pewnie się jeszcze spotkamy. Powodzenia. – Na koniec dali mi prezent noworoczny: dwie butelki jakiegoś niemieckiego szampana i stówę. Pokwitowałem. Wróciłem do akademika. Nie myślałem już o tym. Poszedłem na Sylwestra i dobrze się bawiłem. Wszyscy dobrze się bawili. Zaczęła się epoka Gierka.

      Najśmieszniejszy brak w obozie socjalistycznym zaczął się od styczniowego przemówienia Gierka, po którym przez kilka miesięcy na KC wisiało hasło „Pomożecie? Pomożemy!”. I pomagaliśmy. Z sal wykładowych, urzędów, klas zniknęły portrety Gomułki i Cyrankiewicza, a pomiędzy brudnymi prostokątnymi plamami wisiał samotnie orzeł. Grudzień zagłuszył marzec i znów zaktywizowali się reformatorzy oraz obrońcy internacjonalizmu. Poza tym, pojawiły się kolorowe telewizory, czekoladki Van Houtena i coca-cola. Piliśmy Gonzalesa i bułgarskie wermuty. Telewizja zaczęła nadawać dłużej, a w soboty – do późna w nocy. Powstał drugi program, pełen młodych twarzy, oddanych nowoczesnemu, socjalistycznemu dziennikarstwu, wychwalających zdobycze i piętnujących wypaczenia. O „Czarnym Czwartku” nie wspominano w ogóle. Chyba, że w kontekście tragicznej walki o socjalizm, wypaczony „małą stabilizacją”. Kabarety otwarcie kpiły z lat sześćdziesiątych. Lokal, w którym występowała popularna Tarcza, pękał w szwach, a jej główny autor śpiewał o gomułkowskich wypaczeniach, Che Guevarze i ochronie środowiska. Zniknęły „żółte firanki” i każdy mógł kupować w Pewexie i Baltonie. Bonami można było spokojnie handlować. Ulicy Jacka nie chronił już żaden szlaban. Jacek zresztą zawsze dostarczał mi bony po atrakcyjnych cenach. Jego ojciec przeszedł do MSZ i „poszedł w ambasadory”. Podobnie jak towarzysz Jakub. Rektorem UW został Żabicki, którego wybrano na członka KC, więc uniwerek miał się dobrze. Słyszałem, że jego ojciec był od 1940 roku do końca wojny burmistrzem jednego z miast w Generalnej Guberni, a po wyzwoleniu przez Armię Czerwoną kontynuował pracę dla nowej władzy. W 1973 roku scalono wszystkie organizacje młodzieżowe w jedną: SZSP. Jej przewodniczącym został młody asystent Wydziału Geografii, Andrzej Pałek. Gierek odwiedził uniwersytet, a Pałek witał go słowami o młodzieży, która jest „zachwycona polityką towarzysza sekretarza i nigdy już nie zwróci się ku wichrzycielom wypaczającym nasz ustrój”. Brawo bili wszyscy. W Trójce puszczano Pink Floyd i Genesis. Na tyłach Ściany Wschodniej, w pawilonie zasłaniającym Rutkowskiego, pojawił się sklep nowej wytwórni płytowej, Tonpress, gdzie można było kupić single z zachodnią muzyką. Nikt też nie ścigał handlujących na giełdzie płytowej na Mariensztacie. W dodatku polska reprezentacja prawie wygrała mistrzostwa świata, a przedtem olimpiadę i mecz na Wembley, więc wszyscy byliśmy szczęśliwi. Prywatny sklep z pocztówkami dźwiękowymi na pięterku, na rogu Marszałkowskiej i Wilczej zbankrutował. Ciągle coś budowano. Telewizja prześcigała się w recytowaniu ton, metrów kwadratowych, kilometrów. Codziennie czekając na setkę, obserwowałem odbudowę zamku. Teraz jeździłem Berlietem. Tłok był ten sam, lecz autobus nie zarzucał tak jak „ogórek”. „Pomożecie” zmieniono na „Żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Hasło to lśniło na KC i wisiało praktycznie na każdej fabryce. Mój ojciec został sekretarzem komitetu zakładowego, a w 1975 wszedł w skład KW w Radomiu. Zasnęliśmy u siermiężnego Gomułki, a obudziliśmy się w europejskim Gierku. Czas płynął bardzo szybko.

      Dla mnie też to wszystko minęło jak mgnienie oka. Zgodnie z zaleceniami pułkownika czytałem Platona i Hegla, Feuerbacha, pisma Lenina o religii, św. Tomasza, Kanta, Husserla z jego fenomenologią, scholastyków i neoscholastyków, Gilsona i neotomistów. Czytałem też wydawnictwa i druki kościelne, które dostarczał mi Jerzy: dokumenty soboru, pisma kardynała Wojtyły. Szczególnie uważnie przeczytałem jego pracę o II Soborze. Jerzy dawał mi też materiały dotyczące historii Kościoła katolickiego na świecie i w Polsce. Niektóre teksty były po rosyjsku i dotyczyły polityki zagranicznej Watykanu. Zwracano w nich uwagę, iż Rzym i jego agendy stanowią istotny element w powstrzymywaniu rozwoju myśli internacjonalistycznej i socjalistycznej na świecie, wykorzystywany przez USA i NATO. Było też opracowanie na temat szpiegostwa wśród kleru na rzecz zachodnich wywiadów oraz skali przestępstw seksualnych w tym środowisku. Na tych dokumentach nie było nazwisk autorów. Zauważyłem pieczątki moskiewskiego MGIMO. Tak więc czytałem dużo i miałem coraz większy mętlik. W jednej z książek – nie pamiętam już autora, chyba był to Feuchtwanger – przeczytałem zdanie: Nie rozumiem, jak akta sądowe pewnego Żyda mogą stać się religią światową. Też tego nie rozumiałem. Uznałem, że zastanawianie się nad istotą boskości, kary i nagrody po śmierci jest stratą czasu. To, co jest najważniejsze, istnieje tu i teraz. Coś jednak do mnie dotarło. Coś zrozumiałem. Dla nas, ludzi wierzących w socjalizm, chrześcijaństwo i jego instytucje, szczególnie Kościół katolicki, są głównym wrogiem. Nie da się pogodzić sprawiedliwości społecznej z posłuszeństwem cesarzowi. Nie da się usprawiedliwić biedy i nędzy życiem pozagrobowym. Trzeba być aktywnym, a nie czekać biernie na boskie wyroki. Wiedziałem, że socjalizm rozwiązuje te kwestie. Nawet jeśli obserwujemy trudności, to znikną one w drodze rozwoju świadomości społecznej, zatruwanej przez tego typu pseudoideologie. Umiałem już dyskutować. Nie wiedziałem jeszcze, jak walczyć.

      W roku 1973, na jakiejś imprezie w Sigmie, poznałem Marzenę. Studiowała pedagogikę. Zwróciłem na nią uwagę, bo była wyjątkowo milcząca, jakby nieobecna. Nie brała udziału w dyskusji, uśmiechała się tylko. Od razu wiedziałem, że jest to kobieta dla mnie. Posłuszna, małomówna, niekłopotliwa. Jak moja matka. Ojciec pracował i decydował. Ona prowadziła dom i nie pytała nigdy, dlaczego. Podobnie było i u Marzeny. Jej ojciec był dowódcą „zielonego garnizonu” w Sypniewie, koło Bornego-Sulinowa. Była to mała saperska jednostka wydzielona, podległa bezpośrednio dowództwu okręgu. Ojciec Marzeny ciągle bywał w oddziałach PGWAR, a radzieccy oficerowie często gościli u niego. Matka, podobnie jak moja, zajmowała się domem i o nic nie pytała. Zacząłem spotykać się z Marzeną. Okazało się, że jest dla mnie idealna w łóżku. Nie jestem impotentem, nie żyłem w celibacie, miałem tylko niewielkie, przelotne przygody. Nigdy nie bawiły mnie te wszystkie umizgi,