Wojna o szczepionki. Brian Deer

Читать онлайн.
Название Wojna o szczepionki
Автор произведения Brian Deer
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788366570344



Скачать книгу

on „pięciu lub sześciu” ataków. Potem kolejnych, dzień w dzień. Ale mimo zarejestrowanych wizyt u lekarza z powodu pomniejszych dolegliwości w karcie zdrowia chłopca nie odnotowano żadnych poważniejszych przypadłości w kolejnych pięciu miesiącach.

      Matka kłamała.

      Scena była tragiczna. Susan plątała się w zeznaniach przed sądem jak lwica broniąca potomka. „Widzi pan, próbuje mnie pan teraz zmylić. Wszyscy próbujecie mnie zmylić”.

      Ale wcale tak nie było.

      Stuart-Smith zawyrokował, że Susan „nie mówi prawdy”, i nawet prawnicy Johnniego dali sobie spokój. „Nikt, kto był w sądzie i słuchał zeznań świadka – napisał jego adwokat do sędziego w maju 1986 roku – i dostrzegał rozbieżności między zeznaniami a dokumentacją medyczną, nie miał wątpliwości, że jego szanse są zerowe”.

      Potem przyszedł drugi przypadek, Susan Loveday, dziewczynki z opóźnieniem rozwojowym. Tym razem rodzicom nie pozwolono złożyć zeznań (z obawy przed drugą porażką, ogromnymi kosztami i zwłoką), ponieważ sama nauka wspierała ich zarzuty. Co ważne, na rozprawie analizowano przełomowe brytyjskie studium, które informowało o „powiązanym ryzyku” trwałych uszkodzeń mózgu z DTP w 1 przypadku na 310 tysięcy szczepień.

      Te badania (National Childhood Encephalopathy Study) trwały trzy lata, objęły dwa miliony dawek DTP i były najbardziej autorytatywne ze wszystkich. Ich wyniki cytowały karty charakterystyki produktu i powtarzali lekarze na całym świecie.

      Ale kiedy sędzia przystąpił do pracy, odkrył, że obliczenia ostatecznie opierały się na zaledwie siedmiu kluczowych pacjentach. Dlatego odrzucając sprzeciwy odpowiedzialnych badaczy, zażądał danych tych siedmiu przypadków i dokładnie je zbadał, dziecko po dziecku. Jedno miało zespół Reye’a, który nie był skutkiem szczepień. Trójka przeszła infekcje wirusowe. A karty pozostałych wykazały, że ich wyniki mieściły się „w normie”, co zmniejszało powiązane ryzyko do zera.

      Stuart-Smith parł naprzód, badał przypadki innych dzieci i doszedł do wniosku, że nawet najsmutniejsze opisy nie były w stu procentach godne zaufania.

      Przypadek 1473: Relacja rodziców jest niespójna z wcześniejszymi zeznaniami.

      Przypadek 1509: Pojawienie się symptomów nastąpiło w październiku poprzedniego roku; potem ten czas zmieniono na poniżej 24 godzin – na podstawie świadectwa rodziców złożonego wiele miesięcy później.

      Przypadek 1215: Twierdzenia rodziców, co odnotowano w dokumentach, że dziecko przed szczepieniem było zupełnie zdrowe, są nieprawdziwe.

      Dopatrzył się też czegoś, co wyglądało na oszustwo. Trudno wymyślić, jak dałoby się to wyjaśnić inaczej. Znalazł dwa różne wydruki testów umiejętności dzieci, które wykazywały, że ich wyniki zmieniły się w niewytłumaczalny sposób. Chociaż odnosiły się do tych samych pacjentów i tych samych badań, najświeższe wyniki były niezrozumiale niższe u pewnych pacjentów znajdujących się na granicy norm.

      – Przedziwne – skomentował sędzia – ponieważ trudno zrozumieć, jak te same dane mogą prowadzić do odmiennych wyników.

      Jednak to Wilson wypadł najgorzej ze swoimi badaniami rzekomo na trzech tuzinach ofiar. Stuart-Smith sprawdził je wszystkie. Neurolog przyznał, że w ośmiu przypadkach nie było powiązań między szczepionką a nieprawidłowościami neurologicznymi. W piętnastu przyjął, że powody mogły być zupełnie inne. Zatrzymał się tylko przy dwunastu przypadkach. A z tej jednej trzeciej zaledwie trzy przypadki były dostatecznie udokumentowane, by dało się stwierdzić okoliczności – i nawet tutaj nie dało się udowodnić roli szczepienia.

      Co dziwne, u niektórych dzieci, które w badaniach ujął Wilson, niepożądane objawy wystąpiły przed szczepieniem. Ale najbardziej uderzający w tej serii był przypadek bliźniaczek jednojajowych, które nie tylko miały rozpoznaną chorobę genetyczną, ale też – mimo odegrania roli w wywołaniu paniki wokół szczepień – w ogóle DTP nie otrzymały.

      Niezapomniane. Owocem mojego śledztwa było niemal siedem tysięcy słów na sześciu eleganckich stronach „Sunday Times Magazine”. Nauczyłem się, że jeśli chodzi o ofiary szczepień, nie można po prostu wierzyć lekarzom czy rodzicom. A zgłębianie tajemniczych i nieco hermetycznych zagadnień, które już nigdy nie miały mi się przydać (od „testu utraty wagi u myszy” po „zasady Arlwyna Griffitha”), nauczyło mnie też, że szczepienia jako dziedzina badań są zbyt trudne, żeby zapoznawać się z nimi w biegu.

      To właśnie miałem w głowie dokładnie w tamtym momencie, kiedy w piątek 27 lutego 1998 roku u lekarza wziąłem do ręki „Guardiana” i przeczytałem pierwszą stronę z doniesieniami z Hampstead. Wciąż jeszcze zajmowałem się sprawą DTP, kiedy Wakefield wyskoczył ze swoimi rewelacjami o MMR.

      – Powinien się pan tym zainteresować – zasugerował lekarz, kiedy wychodziłem.

      – Nie ma mowy – roześmiałem się. – Za żadne skarby.

      Rozdział ósmy

      Pierwszy kontakt

      Kiedy więc to się zaczęło; zaczęło tak naprawdę? Czy od telefonu Pani Numer Dwa, jak mówił Wakefield, wprowadzającego go w historię jego przypadku przełomowego? Czy może od utworzenia JABS przez kobietę w szkarłacie z programu Newsnight, która szukała sojuszników, by złożyć pozew o rekompensatę? Czy może wszystko miało swój początek dziesięciolecia wcześniej, przy Great Ormond Street, w historii z innym lekarzem i inną szczepionką skojarzoną?

      Obierałem zgniłą cebulę, żebyście wy nie musieli, by na jaw wyszło to, co potem krzyczeć będzie z nagłówków:

      PRAWDA

      Na początku był telefon. Ale Wakefield go nie odebrał, tylko wykonał – do brytyjskiego urzędnika. Urzędnik nazywał się David Salisbury, miał 46 lat i w brytyjskiej administracji zajmował się szczepionkami. Był nudnym mężczyzną, bez skłonności do niedyskrecji, pediatrą wcześniej pracującym z neurologiem Johnem Wilsonem; to doświadczenie ukształtowało jego życie.

      Przebywał tam, na oddziałach, podczas kryzysu krztuścowego, widział karetki na sygnale nadjeżdżające na Great Ormond Street z pacjentami wymagającymi respiratorów dziecięcego rozmiaru. Widział dzieci wykasłujące płuca, gdy wynoszono je z ambulansów, łzy rodziców, biegające pielęgniarki i historie pacjentów, które nie skończyły się dobrze. Widział przypadki różyczki wrodzonej, która mogła prowadzić do uszkodzeń mózgu, głuchoty, ślepoty i chorób serca u niemowląt. Widział okropieństwa podostrego stwardniającego zapalenia mózgu.

      Podostre stwardniające zapalenie mózgu wywołuje wirus odry atakujący ten organ na długo po pierwotnym zakażeniu. Zwykle zaczyna się od łagodnej utraty pamięci, potem pojawiają się upadki, drgawki, śpiączka i stan wegetatywny; śmierć następuje w okresie od roku do trzech lat. Salisbury jechał nawet z Wilsonem do rodziców małego chłopca, by poinformować ich o diagnozie.

      „Zawszę będę pamiętał, jak John wyjaśniał im, bardzo łagodnie i z wyczuciem, jak umrze ich dziecko” – opowiadał mi Salisbury przez telefon pewnego wieczoru.

      Gdy skontaktował się z nim Wakefield, Salisbury pracował we Friar’s House: przyjemnym dla oka obłym biurowcu w Elephant and Castle, podupadłej dzielnicy przylegającej do węzła komunikacyjnego nieco ponad półtora kilometra na południe od Tamizy. Mieścił się tam cały szereg centralnych urzędów – emerytalnych, opieki społecznej – a niewielu urzędników miało lepszy gabinet niż Salisbury;