Wojna o szczepionki. Brian Deer

Читать онлайн.
Название Wojna o szczepionki
Автор произведения Brian Deer
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788366570344



Скачать книгу

siódmy

      To powszechnie znany fakt

      Jestem całkiem pewny, że płakałem, kiedy odkryłem, czym są szczepienia. Kto zna dziecko, które nie płakało? Już strzykawka do iniekcji podskórnych, która przebiła moją skórę w przychodni przy Raglan Street w Kentish Town na północ od Londynu, była sama w sobie dość przerażająca, żeby wywołać lęk. A do tego dochodził wielorazowy szklany cylinder, gruby jak obój, niklowany mosiężny tłok o dostatecznej mocy, by odtykać rury kanalizacyjne, i ścięta stalowa igła (sterylizowana na gorąco między ukłuciami) – gdyby moja matka miała takie dwie, spokojnie wydziergałaby na nich sweter.

      Pamięć płata figle. Ale wówczas był to standard: dziesięć lat po drugiej wojnie światowej. Trzynaście lat później moja matka umarła na raka piersi i zostawiła mi maszynę do pisania, dociekliwe usposobienie i teczkę dokumentów (akt urodzenia, szkolne świadectwa), a wśród nich kartę szczepień. Pierwsze, na błonicę, według zielonej karty dziesięć na siedem centymetrów przyjąłem w środę 4 maja 1955 roku. Miałem piętnaście miesięcy i dwanaście dni.

      Możecie obliczyć mój wiek. Teraz jestem o wiele starszy, dość stary. Muszę przyznać, że kiedy dołączyłem do redakcji „Sunday Timesa”, gazeta była już w krajowej czołówce. Zacząłem w latach 80. w dziale produkcji, jako przemądrzały dwudziestoparolatek w czarnych zamszowych butach o spiczastych noskach, na stanowisku przepisywacza i adiustatora, odwalającego czarną robotę nad rzędami odwróconych czcionek, poukładanych na płaskiej stalowej płycie, którą potem odbierali drukarze.

      Jednak na kursie kolizyjnym z Andrew Wakefieldem znalazłem się przez zaledwie 16 opublikowanych słów. W czasie, kiedy je pisałem, byłem korespondentem gazety od spraw społecznych i świeżo po prowadzeniu kampanii na rzecz ustawy, która dałaby nowe prawa osobom z niepełnosprawnościami. Tamtego dnia – to był piątek 1 kwietnia 1988 roku – rozwodziłem się w krytycznym komentarzu na tysiąc słów nad kontrowersjami wokół szczepień. Chodziło o szczepionkę przeciwko Bordetella pertussis, pałeczkom wywołującym krztusiec, która przez większość lat 70. i 80. była niekiedy uznawana (przez lekarzy, ale też wielu rodziców) za winowajczynię, co prawda niezbyt częstych, uszkodzeń mózgu.

      Pokolenie później ta saga poszła w zapomnienie, wyparły ją obawy przed MMR. Ale zaledwie na dwa dni przed napisaniem tego tekstu sędzia urzędujący we wspaniałym gotyckim pałacu londyńskiego Royal Courts of Justice nad Tamizą wydał przełomowe orzeczenie. Po 63 dniach przesłuchań na podstawie dowodów i ekspertyz z całego świata sędzia Sądu Najwyższego, sir Murray Stuart-Smith, 60-letni ojciec trzech synów i trzech córek, odczytał głośno przed wstrzymującą oddech publicznością 14 rozdziałów obszernej opinii, która kładła kres sporowi.

      Odpowiedź brzmiała: nie. Opierając się na zasadzie prawdopodobieństwa, Stuart-Smith stwierdził, że szczepionka przeciwko krztuścowi nie wyrządziła krzywdy tak wielu osobom, jak często uważano. „Gotów byłem wierzyć, że to przekonanie miało uzasadnione podstawy” – czytał były oficer kawalerii, który w wolnym czasie lubił strzelać i grać na wiolonczeli. „Ale w ciągu wielotygodniowych przesłuchań i po zbadaniu dowodów i argumentów nabierałem coraz więcej i więcej wątpliwości”.

      Nie zgodziłem się z tym. I siedząc pięć kilometrów na wschód, przy Tower, uchyliłem opinię jego lordowskiej mości. W tamten piątek przeprowadziłem własne śledztwo, kręcąc się na fotelu w redakcji „Sunday Timesa”, strzelając gumkami recepturkami i przerzucając teczki wypchane pożółkłymi wycinkami prasowymi. Dowody były miażdżące – a kampania „Sunday Timesa” później dochrapała się nawet własnego logo: „Ofiary szczepień”.

      Ofiary szczepień wygrały pierwszą rundę walki o odszkodowanie

      Ryzyko szczepionki przeciwko krztuścowi ukrywane,

      mówią rodzice ofiar

      Krztusiec: fakty, o których nie powiedziano rodzicom

      Całe pliki podobnych tekstów. Żadnych wątpliwości. „Specjalne śledztwo” naszego korespondenta medycznego doprowadziło nawet do wniosku, że szczepienie było groźniejsze niż sam krztusiec. „Rząd przedstawia mylące dane” – ustalił. Opinie ekspertów zostały „ukryte”.

      Gdy jednak przeglądałem wycinki, obraz okazał się wcale nie tak prosty. Kiedy rodzice podnieśli krzyk, poziom wyszczepialności gwałtownie spadł. Według jednego szacunku liczba zgłoszonych przypadków krztuśca wzrosła z 8,5 tysiąca do 25 tysięcy w ciągu roku. I podczas jednej z wielu fal choroby pod koniec lat 70. trzy tuziny dzieci zakaszlały się na śmierć, a kolejnych siedemnaścioro doznało nieodwracalnych zmian w mózgu.

      Spadek liczby zaszczepień „może prowadzić do epidemii”

      32 463 przypadki krztuśca po panice wywołanej szczepionkami

      Czworo dzieci zmarło na krztusiec

      Wielki temat dla gazet: dwa strachy w cenie jednego. Obawa, która czaiła się za moimi 16 słowami, miała tylko wykazać, że walczące rodziny dzieci z uszkodzeniami mózgu potrzebują pomocy, bez względu na to, jaka jest przyczyna ich stanu. Kiedy potrzeba przeważa nad winą, taki nadałem tytuł notatce, którą poprzedzała „zajawka”, jak ją nazywamy, licząca dwadzieścia trzy słowa:

      Po zeszłotygodniowym orzeczeniu w kwestii „powikłań poszczepiennych” dzieci nie dostaną pomocy. Brian Deer twierdzi, że wszystkim osobom z upośledzeniami należą się równe prawa.

      Nadal tak uważam, ale ten artykuł poszedł w zapomnienie – z wyjątkiem wspomnianych 16 słów. Na mocy wyroku prasy Jej Królewskiej Wysokości skierowałem do druku w 1,2 miliona egzemplarzy taki tekst:

      To powszechnie znany fakt, że sporadycznie występuje związek między szczepionką przeciw krztuścowi a ciężkim uszkodzeniem mózgu.

      W tamtych szczęśliwych czasach przed rozpowszechnieniem e-maili nikt nie napisał ze skargą. Ale myślę, że moje oświadczenie dało niektórym wyraźny sygnał, że jest to temat godny zainteresowania. A kilka lat później odebrałem telefon od kobiety z Irlandii, która była tamtejszą królową antyszczepionkowców.

      Nazywała się Margaret Best i mieszkała niedaleko Cork, na irlandzkim południu, nieustannie zalewanym deszczem. Zyskała sławę, kiedy wygrała w sądzie ogromne odszkodowanie – 2,75 miliona funtów plus koszty obsługi prawnej – od firmy farmaceutycznej Wellcome Foundation (która przypadkiem sfinansowała początki kariery Wakefielda) na rzecz swego syna, Kennetha, z niepełnosprawnością neurologiczną. We wrześniu 1969 roku – kiedy Margaret miała dwadzieścia dwa lata, a jej syn cztery miesiące – zaszczepiła go przeciwko krztuścowi szczepionką skojarzoną, razem z tężcem i błonicą, trzy w jednym, DTP lub DPT.

      Opowiedziała, że kilka godzin później zadzwoniła do lekarza pierwszego kontaktu, ponieważ Kenneth doznał straszliwego ataku. „Twarz mu poczerwieniała, a oczy zbiegły na prawo. Rączki przycisnął do piersi, a całe ciałko jakby zesztywniało”.

      W listopadzie 1996 roku zaprosiła mnie na spotkanie. Miała 47 lat: niska, energiczna, z czarnymi lokami, o usposobieniu zawsze gotowym do działania. Rozwiodła się z mężem, Kenem, i teraz mieszkała z przyjacielem, Christym, w nowo zbudowanym domu z elektryczną bramą, żwirowym podjazdem, szczekającymi psami i meblami, które wyglądały, jakby je kupiono w jednym sklepie w ciągu godziny lub dwóch.

      Dwudziestosiedmioletni Kenneth zajmował dobudówkę. Nie mówił, ale czasem krzyczał. Największą przyjemność sprawiało mu zwijanie wełny w wielkie różnokolorowe kłębki.

      Rozmawialiśmy z Margaret przy kuchennym stole, gdzie próbowałem wyobrazić sobie przebieg wydarzeń. Między nami leżał odpis jej zeznań przed sądem w Dublinie i mały, niebieski dyktafon na mikrokasetę, dzięki któremu nie musiałem się rozpraszać sporządzaniem notatek.

      – Skąd zadzwoniłaś do lekarza? – zapytałem po jakichś