Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-90-1



Скачать книгу

bazę, którą zlokalizowaliśmy, śledząc ich transmisje. Stacja ta ulegnie zniszczeniu. Potem nastąpi lądowanie, a ta kohorta poprowadzi atak. Naszą misją będzie przełamanie wszelkiego oporu.

      Rozległy się wiwaty. Uśmiechnąłem się z dumą. Nie mieliśmy w oddziale tchórzy. Paru ludzi było ostrożniejszych niż reszta, ale nikt nie próbował wymigać się od bitwy.

      – Należy mieć jednak na uwadze pewne sprawy – mówił dalej Winslade. – Sprawy mogą nie potoczyć się zgodnie z planem. Nie jesteśmy pewni, jak liczne są siły wroga. Być może przyjdzie nam się zmierzyć z mocnymi kosmicznymi systemami obronnymi, zanim dotrzemy do samej planety. Jak na razie wygląda na to, że element zaskoczenia jest po naszej stronie. Imperator Turov zdecydowała się na silny ciąg z mniejszą gwiazdą za naszą rufą, dzięki czemu ukryjemy sygnaturę emisji. Z punktu widzenia wroga zapewne wyglądamy jak nietypowy rozbłysk słoneczny.

      Skinąłem głową, doceniając strategię, chociaż wątpiłem, aby wpadła na nią sama Turov. Wyraźnie jednak potrafiła docenić dobry pomysł, niezależnie od tego, od kogo pochodził. Znając ją, zapewne kazała zastosować tę taktykę, po czym szybko ją sobie przypisała, gdy wydała rozkazy najwyższym rangą oficerom.

      – Niestety, ochroni nas to tylko do czasu – kontynuował Winslade. – Lecąc ze znaczną prędkością, zbliżamy się do momentu, w którym będziemy musieli zwolnić, bo inaczej uderzymy w planetę. Wtedy mogą nas wypatrzyć i rozpocząć kontrofensywę.

      Gdy wspomniał o kontrofensywie, w pomieszczeniu można by usłyszeć spadającą szpilkę. Na twarzach żołnierzy widać było ponure uśmiechy i determinację, ale do tej pory nie docierało do nich, że czeka nas wkrótce starcie z flotą wroga, a przynajmniej salwa rakiet. Ostatnie, na co mieli ochotę żołnierze wojsk lądowych, to bitwa między okrętami. W takich warunkach stanowiliśmy tylko mielonkę w puszce.

      – Poznamy prawdę w ciągu ośmiu godzin – dodał Winslade. – Rozpoczęliśmy już hamowanie i będzie to trwać, aż dotrzemy do celu. Wszyscy mają pozostać w pełnym oporządzeniu i gotowi do akcji.

      Odprawa zakończyła się, a ściana modułu znów była jedynie ścianą. Następnie Graves zwołał zebranie swoich oficerów i głównych podoficerów. Pokład pod naszymi stopami trząsł się, ciążenie wzrosło o jakąś połowę g i czuliśmy to w kościach. Amortyzatory inercyjne nie były w stanie złagodzić w pełni oddziaływania fizyki na „Minotaura”. Rozpoczęliśmy długie spadanie w kierunku planety.

      – Wygląda na to, że dowództwo tym razem wszystko nieźle przemyślało – powiedział adiunkt Leeson, idący przed swoimi weteranami.

      Spojrzałem na weterana Harrisa, ale nic nie powiedział. Wyglądał tylko nieco posępnie. Uznałem, że dam adiunktowi to, czego oczekuje. W końcu gadka szmatka zawsze przychodziła mi naturalnie.

      – Sto procent racji, sir – powiedziałem głośno, bez cienia zwątpienia w głosie.

      Harris wziął głęboki wdech i nie chcąc, żebym go przelicytował, ryknął:

      – Wróg jest już praktycznie martwy. Nawet nie zdążą zauważyć, co się dzieje. Sprawiedliwości stanie się zadość, jak rozwalimy tę złodziejską melinę!

      – Jeszcze jak – zgodził się Leeson, nie obracając się nawet przez ramię.

      Właz otworzył się od samego dotknięcia rękawic. Graves już przebywał w biurze. Gdy do środka weszli trzej adiunkci oraz Harris, Johnson, ja i sześciu innych weteranów, zrobiło się tam nieco ciasno.

      Zgromadziliśmy się wokół ekranu na biurku. Graves przyciskał ikony i wyświetlał kolorowe łuki. Sama planeta była fioletowo-zielona. Nie wiedziałem, czy ze względu na atmosferę, czy naturalny odcień powierzchni.

      – Oto ona – powiedział, wskazując na mapę. – Jest nieco mniejsza od Ziemi, z ciążeniem około ośmiu dziesiątych g. Ma zdatną do oddychania atmosferę i chociaż jest nieco gorąca, to nie na tyle, żeby nie dało się tego znieść.

      Spojrzał nam wszystkim kolejno w oczy.

      – Tu się kończą dobre wieści – mówił dalej. – Jest tam życie, i to sporo. Poziom tlenu w atmosferze jest wysoki, całą powierzchnię pokrywa ogromny las. I gdy mówię „ogromny”, nie chodzi mi tylko o powierzchnię, chociaż rozciąga się od brzegu do brzegu na każdym kontynencie. Mówię też o rozmiarach samych roślin, wygląda na to, że to megaflora.

      Zmarszczyłem brwi i popatrzyłem po pozostałych. Niektórzy byli wyraźnie zaniepokojeni. Inni, jak ja, nie mieli pojęcia, o czym mówi centurion.

      Podniosłem rękę, zanim sam to sobie uświadomiłem.

      – Co jest, McGill?

      – Sir? Co to właściwie jest megaflora?

      – Rośliny. Mówię o ogromnych roślinach – odparł Graves. – Te drzewa, kwiaty, czy co to jest, są naprawdę wielkie. Te co mniejsze przewyższają ziemskie sekwoje.

      Zajęło chwilę, zanim to do nas dotarło. Następny rękę podniósł adiunkt Leeson i zadał pytanie, które mnie również nurtowało:

      – Sir? Czy mamy tam gęstą koronę drzew? A jeśli tak, to jak przedostaniemy się na poziom gruntu?

      Graves wyciągnął palec w jego stronę.

      – Bingo, Leeson. Będziemy mieli problem. W drogę wchodzą dwa rozwiązania. Najbardziej oczywiste to polecieć tam w barkach i mieć nadzieję, że pilotom uda się przecisnąć przez roślinność. Drugie to wystrzelić wszystkich w kapsułach i mieć nadzieję, że niektórzy dotrą do gruntu i to przeżyją.

      Nikt nie odpowiadał. Żadna z opcji nikomu się nie podobała, ale Graves wydawał się tego nie zauważać.

      – Mnie bardziej podoba się pomysł z kapsułami – stwierdził. – Jest szybszy, nawet jeśli niebezpieczny. Użycie barek da bateriom obronnym wroga sporo czasu na ich zestrzelenie.

      Spojrzeliśmy po sobie z niepokojem. Żołnierze marszczyli czoła i gładzili się po brodach. Oba pomysły na atak wydawały mi się samobójcze. Zwłaszcza zrzut w kapsułach. Nie podobało mi się uderzenie w gigantyczny dąb wewnątrz kuli armatniej.

      – Oczywiście – mówił dalej Graves – drugim problemem na świecie pełnym megaflory jest możliwość istnienia tam również megafauny. Niektórzy z was służą na tyle długo, że pamiętają jeszcze zrzut przy Gwieździe Barnarda.

      Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie wyglądało na to, aby ktoś pamiętał tamtą kampanię. Pewnie miała miejsce kilkadziesiąt lat temu.

      – Mniejsza z tym – powiedział. Zaśmiał się lekko, jakby przyszło mu do głowy stare wspomnienie. – Mieliśmy tam niezłe zamieszanie. To była planeta pełna morskiego życia. Oceany nie były głębokie, jedynie na jakiś kilometr, a planeta upstrzona była wyspami. Słyszeliśmy oczywiście o wielkich gatunkach morskich, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że wiele z nich było w stanie wyjść także na ląd. Gdy tylko wylądowaliśmy, rzuciły się na nas wielkie lewiatany. Pożerały rekrutów z ogromnym apetytem.

      Pokręcił głową i westchnął.

      – Byłem wtedy adiunktem. To były czasy… W każdym razie tutaj znaleźliśmy tylko skromne poziomy metanu, co wskazuje, że istnieją zwierzęta, ale niekoniecznie takie znowu wielkie.

      Odprawa jeszcze trochę trwała i usłyszeliśmy więcej szczegółów planu. W miarę jak Graves wszystko wyjaśniał, coraz bardziej rozumiałem, jak trudne miało być nasze zadanie. Nie mieliśmy pojęcia, co nas tam czeka.

      Zwykle gdy ziemski legion wyruszał na misję, przynajmniej mieliśmy jakieś pojęcie, z czym się zmierzymy. Ale nie tym razem. Tej planety nie miało tu nawet być, układ był dla nas w zasadzie nieznany. Nie mogliśmy sprawdzić go w bazie danych. Nie dysponowaliśmy mapami i nie mieliśmy