Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson

Читать онлайн.
Название Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci
Автор произведения B.V. Larson
Жанр Зарубежная фантастика
Серия
Издательство Зарубежная фантастика
Год выпуска 0
isbn 978-83-66375-90-1



Скачать книгу

był dyżurnym sanitariuszem w moim oddziale. Jako biospecjalista najniższego poziomu został przydzielony do naszej jednostki, żeby móc nas łatać w trakcie misji. Pozornie brzmiało to logicznie. Potrafił nieźle walczyć i na pewno sprawdzili go na tyle, żeby wiedzieć, że kiepsko radziłby sobie z każdym innym obowiązkiem biosa. Nie wyobrażałem go sobie obsługującego wskrzeszarki, przeprowadzającego operacje czy nawet zajmującego się opieką nad lekko rannymi.

      Zrobienie go sanitariuszem jednostki bojowej brzmiało sensownie, ale miałem pewne zastrzeżenia. Nie cieszyłem się na myśl, że będzie mnie opatrywać stary kumpel, mimo że przeszedł odpowiednie szkolenie.

      – Chodzi mi o to, że wygłosiła do obcych jakąś długą przemowę, zamiast po prostu ich ostrzelać – wyjaśnił. – To był błąd. Może nawet nie wiedzieli, że mamy wrogie zamiary. Może nie byli pewni, gdzie się znajdujemy. Pewnie mielibyśmy element zaskoczenia po naszej stronie, ale nieee, musiała się wygadać i wszystko spieprzyć.

      – Może i masz rację – przyznałem. – Ale co się stało, to się nie odstanie. Mamy swoje rozkazy. Wykonajmy je.

      Zamknąłem prywatny kanał i połączyłem się z resztą oddziału.

      – Dobra, słuchajcie. Chcę, żeby wszyscy byli gotowi, gdy przejdziemy przez ten właz do obręczy. Pamiętajcie, że nie ma tam powietrza. Ciążenia też niewiele. Włączcie magnesy i starajcie się unikać rozszczelnienia. Rozglądajcie się dobrze za jakimikolwiek śladami przebicia kadłuba i dajcie znać, jeśli coś zobaczycie.

      Dotarliśmy do włazu i otworzyłem go, wziąwszy głęboki oddech. Powiew uciekających gazów był jak niewielka burza. Była tam śluza, ale niezbyt wydajna, z pompami i stabilizatorami ciśnienia. Zmniejszyła tylko ilość powietrza wysysanego w próżnię.

      Między dwoma kadłubami znajdowały się żebra okrętu. Tytanowe kości ciągnęły się pozornie bez końca pod i nad nami. Każda owijała kadłub. Były wielkie i zakrzywione wzdłuż konturów okrętu.

      – Taktyka, weteranie? – spytał Sargon. – Z moim rzygaczem znaczy się?

      – Używaj broni wedle uznania, bombardierze.

      – Trochę tu ciasno, tylko około dziesięciu metrów między kadłubami, i sporo dźwigarów. Będziemy się uważnie rozglądać, ale nie wiadomo, kiedy natkniemy się na niespodziankę.

      Zobaczyłem, że ustawia średnią szerokość broni metamorficznej. Ja zrobiłbym to samo. Poszerzenie wylotu lufy sprawiało, że broń stawała się raczej strzelbą niż karabinem, ale nadal miało się nad nią większą kontrolę niż przy jeszcze szerszych ustawieniach. Sam byłem bombardierem i gdy nie wiedziałem, do czego będę celować w ciasnych przestrzeniach, rozszerzałem lufę, aby przynajmniej mieć pewność, że trafię.

      Przy rufie znajdowała się inna grupa żołnierzy. Mój HUD pokazywał, że to trzeci oddział z mojego plutonu. Adiunkt Leeson wolał walczyć razem z nimi niż ze mną i w pełni mi to odpowiadało. Czasami towarzystwo oficera podczas misji bardziej przeszkadzało, niż pomagało.

      Udaliśmy się do miejsca, które Graves wyznaczył na moim wyświetlaczu taktycznym, zarówno wewnątrz mojego hełmu, jak i na stuku. Gdy dotarliśmy na stanowisko, rozproszyliśmy się i osłoniliśmy tak dobrze, jak tylko się dało, oraz przymocowaliśmy liny do dźwigarów. A potem czekaliśmy.

      Oczekiwanie nie było takie spokojne. Okręt często wypuszczał gazy do obręczy, wyrównując ciśnienie wewnątrz. Poza tym drednot co jakiś czas chwiał się i drżał. Wiedziałem, że piloci próbują manewrować tak, by unikać zagrożeń. Miałem nadzieję, że skutecznie.

      – Żołnierze – odezwał się kilka długich minut później Graves – mamy wieści ze złotego pokładu: mamy się spodziewać abordażu. Powtarzam, w paru miejscach doszło do naruszenia spójności kadłuba. Początkowo skupili próby przebicia się wokół rdzenia napędu. Pancerz był jednak dla nich zbyt gruby i zmienili taktykę. Teraz próbują szukać słabych punktów na całej powierzchni. W końcu jakiś znajdą.

      Myśli zaprzątało mi jedno pytanie i skorzystałem z okazji, by je zadać.

      – Jak się przebijają, sir? W jaki sposób przewiercają się tak szybko przez choć jeden metr tytanu?

      – Nie wiercą – odparł centurion. – Podobno używają stężonego kwasu. Pancerz wokół rdzenia był gruby i pełen ołowiu, ale reszta kadłuba jest dość cienka. Kwas wypala dziury w „Minotaurze” jak ogień w wosku.

      Kwas? Pokręciłem głową. Wróg dysponował kwasem, który przeżerał się tak łatwo przez metal? Jak sprowadzili tu takie jego ilości? I czym właściwie były te błyszczące zielone jaja? Kapsułami pełnymi kwasu?

      Nie miałem na to wszystko odpowiedzi. Gdy próbowałem rozglądać się na wszystkie strony, Kivi krzyknęła za moimi plecami. Odwróciłem się, by zobaczyć, na co wskazuje.

      – Jest! – krzyknąłem. – Mamy wyrwę! Centurionie Graves, mamy wyrwę. Widzę płyn po wewnętrznej stronie kadłuba w pobliżu mojej pozycji. Wygląda na to, że tytan rozpuszcza się w bulgoczącą, dymiącą rtęć.

      – Zachowaj spokój, McGill – odparł Graves. – Mamy raporty o dziurach w kilku miejscach. Utrzymaj pozycję i odeprzyj wroga. Bez odbioru.

      11.

      W ciągu następnych kilku minut otrzymaliśmy odpowiedź na pytanie, z kim przyszło nam się zmierzyć.

      Jako że okręt obracał się, aby dzięki sile odśrodkowej zapewnić symulację grawitacji, staliśmy po wewnętrznej stronie zewnętrznego kadłuba. Pod naszymi stopami topił się metal. Wróg przepalał się do wnętrza okrętu na naszych oczach i szybko dowiedzieliśmy się, że lepiej trzymać się z dala od każdej wyrwy. Gdy kwas przedostawał się do środka, wytwarzał gaz, który wyglądał na trujący. Roznosił się szybko dzięki niskiemu ciśnieniu wewnątrz obręczy i wkrótce zamienił się w mgłę.

      – Jeśli pod waszymi stopami zacznie bulgotać, odejdźcie stamtąd – rozkazałem ludziom, choć nie było to konieczne. Już wspinali się na dźwigary i zwisali z nich jak nerwowe małpy z drzew.

      Kwas wlewał się do środka w dwóch miejscach, zanim pierwsze zmieniło się w większą wyrwę i zalało nas kroplami stopionego metalu. Kilku moich żołnierzy znalazło się w ich zasięgu. Usłyszałem wiązankę przekleństw. Niestety, Sargon był jednym z tych, którzy dostali.

      – Oberwałem, weteranie – oznajmił. – Cholerny pech.

      – Cholerny pech – zgodziłem się. Jego sprzęt dymił. Mieliśmy na sobie dość gruby pancerz, ale nie tak gruby jak kadłub okrętu. Jak długo był w stanie wytrzymać, zanim kwas przeżre go na wskroś?

      – Sargon, wycofaj się do śluzy – rozkazałem. – Zdejmij pancerz i odbierz nowy od techników.

      – Weteranie… nic mi nie jest, naprawdę – odparł. – Myślę, że to już wygasa. Pancerz jest wyłożony polimerami, nie tylko metalem. Kwas nie może…

      Tyle zdążył powiedzieć, zanim płyta kadłuba, która pieniła się i dymiła, kompletnie odpadła. Do tego czasu oddaliliśmy się trochę od niej i nikt nie oberwał. Nie znaczyło to jednak, że nic nam nie groziło.

      Pośród płynnego metalu pojawił się ciemnozielony kształt. Dymił i prawdopodobnie syczał, ale nie słyszeliśmy tego przez grube hełmy i pośród niemal zupełnej próżni.

      Sylwetka zbliżała się, aż zrobiła się większa od człowieka i przez sekundę pomyślałem, że widzę coś, co wygląda jak zniekształcona głowa. Płynęły po niej krople metalu tak, jakby spływała potem.

      Kilka sekund później z naszej strony poleciała w kierunku obcego smuga energii. Sargon go usmażył, czymkolwiek był. Na szczęście, chociaż te istoty były w stanie topić