Название | Damy Władysława Jagiełły |
---|---|
Автор произведения | Kamil Janicki |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788308072462 |
Elżbieta na pewno nie czuła, że znów jest do czegoś przymuszana. Nawet całe dekady później będzie myśleć o Janie z szacunkiem i dbać o jego krewniaków. Jadwiga też ewidentnie wyraziła zgodę. Nie o takim zięciu marzyła przez ostatnie lata, ale Jan zrobił na niej doskonałe wrażenie. W odróżnieniu od polskich chciwców on nie łasił się na pieniądze. Nic nie wskazuje na to, by próbował przejąć majątki wdowy, odebrać jej kontrolę lub uzyskać dostęp do rodzinnego skarbca. Liczył najwyżej na to, że przyszły syn z jego związku z Elżbietą odziedziczy posiadłości Toporczyków. Przede wszystkim jednak chciał pomóc, zgodnie z wolą Władysława Jagiełły[38].
Jeśli o królu mowa, to i on do końca trzymał rękę na pulsie. Pobłogosławił związkowi, a chyba też przybył na miejsce, by być świadkiem jego zawarcia, lub przynajmniej odwiedzić uwolnione kobiety i upewnić się, że są już bezpieczne. Wiadomo o tym za sprawą odnalezionych rachunków dworu w Lipniku na Morawach. Posiadłość była własnością Jana z Jičina i w kwietniu 1391 roku czyniono w niej spore wydatki w związku z wizytą polskiego króla[39]. Bardzo więc możliwe, że właśnie wiosną tego roku, kilka miesięcy po odzyskaniu wolności, Elżbieta została kolejną panią Kravař. Ledwie wchodziła w dorosłość, a już była zmuszona porzucić rodzinny kraj i uczyć się nowego języka. Miała też dwóch mężów. Chcąc nie chcąc – jednocześnie.
DWANAŚCIE KUSZ I JEDNA ŁAŹNIA
Wiseł Czambor wrócił. I nie zamierzał dawać za wygraną. Jesienią 1392 roku, lub może na początku 1393 przekroczył bramy Krakowa. Niepomny wrogości króla i wpływów rodziny, którą pohańbił, z tupetem zaczął rozpowiadać, że Jan z Jičina… porwał mu żonę. Wyzywał czeskiego rycerza od cudzołożników, a każdemu, kto chciał słuchać, tłumaczył, że z Elżbietą łączą go „związki fizyczne i duchowe”. A więc pełnoprawne, niekwestionowane małżeństwo.
Raz po raz obrażał pana z Kravař, nagabywał go listownie, pozwalał sobie nawet na pogróżki. Liczył może, że sprawa trafi przed trybunał, gdzie jego argumenty będą mogły wybrzmieć z pełną mocą. Przede wszystkim jednak pragnął sprowokować Jana z Jičina do bezpośredniej konfrontacji. Wyobrażał sobie, że staną na ubitej ziemi i w honorowym pojedynku odzyska to, co – jak twierdził – mu się należało. Nie rozumiał, że w oczach nowego męża Elżbiety nie jest człowiekiem honoru. Że zdaniem Jana, obu pań z Pilczy, wszystkich Melsztyńskich i Toporczyków zasługuje, by potraktować go jak toczącego pianę z pyska wściekłego psa, a nie jak człowieka. I skrócić jego cierpienia.
Wiadomo, że Jan „parokrotnie upominał” zbira o niewyparzonym języku. Wreszcie nerwy mu puściły… Albo raczej uznał, że wykazał się wystarczającą powściągliwością oraz ogładą i teraz może przystąpić do działania bez ryzyka, iż to, co uczyni, położy się cieniem na jego renomie.
Zebrał dwunastu doświadczonych kuszników i wraz z nimi potajemnie wjechał do Krakowa. Wyśledził Wisła Czambora, upewnił się, kiedy jest najbardziej bezbronny i osamotniony. Wszystko poszło jak z płatka, bo przecież Ślązak rozmyślnie robił raban, na lewo i prawo chlipiąc o swej krzywdzie. Któregoś dnia wylewał żale i miotał obelgi w łaźni miejskiej „U Szpota”. Wyszorował się, wypoczął, a jednocześnie na nowo zmieszał zgwałconą przez siebie kobietę z błotem. Potem zaś, zrelaksowany, wyszedł na zewnątrz… Prosto pod dwanaście napiętych kusz.
To nie był pojedynek ani próba zastraszenia. To była egzekucja. Jan z Jičina przyszedł uśpić niesforną, niebezpieczną bestię, by nikomu nie mogła już wyrządzić krzywdy swoimi pazurami. Jego strzelcy w miejscu publicznym przeszyli ciało Wisła Czambora bełtami, upewnili się, że ten nie żyje, i odeszli przez nikogo nieniepokojeni.
W innych okolicznościach podobny czyn zostałby uznany za morderstwo. Ale nie w następstwie brutalnego porwania, zniewagi poczynionej królowi, a zwłaszcza – krwawej wojny, w której zabity stał zdecydowanie po stronie wrogów królestwa. W 1393 roku w Krakowie niewiele było wyrozumiałości dla sympatyków zakonu krzyżackiego. Czambor uchodził za warchoła i zdrajcę. I jego śmierć nikogo nie obeszła.
Jan Długosz podkreślał, że Jagiełło nie tylko nie ukarał lojalnego rycerza, ale jeszcze wynagrodził jego działania. Jadwiga mogła spokojnie powrócić do zajmowania się zaniedbanym majątkiem, Elżbieta natomiast – po czterech latach strachu, upokorzeń i niepewności – wreszcie odetchnęła z ulgą i zaczęła układać sobie życie. A przynajmniej myślała, że zacznie to robić.
Los nie obszedł się z Janem z Jičina równie życzliwie co polski monarcha. Jego małżeństwo z Elżbietą, nawet jeśli było udane, a przynajmniej stateczne, okazało się też bardzo krótkotrwałe. Toporówna nie urodziła drugiemu mężowi dziecka. Biorąc pod uwagę jej traumatyczne przejścia i osobliwe podłoże związku – w którym Jan był dla młodziutkiej połowicy raczej opiekunem niż małżonkiem – nie można mieć nawet pewności, że doszło do jakiegokolwiek cielesnego zbliżenia. Być może niemal trzy razy starszy rycerz pozostał dla towarzyszki tylko (i aż) nowym ojcem.
Nie było szans, by ten stan rzeczy uległ zmianie. Jan Długosz podał, że pan z Kravař „w krótkim czasie zmarł”. Jego pogrzeb odbył się zapewne już w 1394 lub 1395 roku. Przyczyny śmierci nie są znane, ale też żadne źródło nie sugeruje, że chodziło o cokolwiek innego niż choroba lub zwykły wypadek na polowaniu. W każdym razie pobyt Elżbiety w Czechach dobiegł końca. Skoro za jej rękę nie wypłacono znaczącego posagu, nie otrzymała od męża oprawy wdowiej. A jeśli nawet, to nie zamierzała doglądać jej osobiście, tkwiąc w obcym kraju i wśród obcych ludzi. Natychmiast wyprawiła się na północ, z powrotem do Pilczy[40].
Polska, do której powróciła po kilkuletniej nieobecności, była jakby innym krajem niż ten, z którego ją uprowadzono. Opuszczała królestwo osaczone przez wrogów, zmagające się z kryzysem w każdej niemal dziedzinie, mające nisko cenionego monarchę i niemal same bolączki na skutek unii zawartej ze wschodnim sąsiadem. Tak rzecz wyglądała na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. W połowie tej drugiej dekady burzowe chmury wiszące nad Polską już się jednak rozproszyły. Albo raczej: Władysław Jagiełło zdołał je rozpędzić i zarazem dowieść swych wyjątkowych talentów politycznych.
Na Litwie król zawarł z kuzynem kompromis. Witold otrzymał zwierzchność nad krajem jako wielki książę. Ale zgodził się uznać Jagiełłę za księcia najwyższego. I rzeczywiście zachował już wobec niego lojalność. Na Mazowszu wreszcie dopięto kompromis z Siemowitem IV, zatwierdzono jego stan posiadania i na nowo wciągnięto go do grona polskich sojuszników. Wojna z Władysławem Opolczykiem, trwająca z przerwami od pięciu lat, weszła właśnie w ostatnią fazę. Tonący w długach, poniżony i coraz bardziej osamotniony książę ostatecznie uległ pod naporem wojsk koronnych. Pozostawało jeszcze zagrożenie krzyżackie. Ale akurat w roku 1396 nawet ono zdawało się niknąć. Władze zakonu, dotąd korzystające ze wsparcia Luksemburgów i tym sposobem oskrzydlające Polskę, weszły w spór z dotychczasowymi patronami. I to tak zajadły, że z Czech przepędzono wszystkich rycerzy z czarnymi krzyżami na płaszczach[41].
Jagiełło triumfował. A że właśnie mijało równo dziesięć lat od jego koronacji i od zawarcia paktu polsko-litewskiego, przystał na to, by w stolicy urządzić huczne rocznicowe obchody. Święto, jakiego miasto dawno nie widziało. W drugiej połowie 1396 roku do Krakowa zjechali nie tylko najprzedniejsi możnowładcy z całego kraju, ale też książęta państw i prowincji sąsiadujących z Polską. Stawili się – w towarzystwie strojnych, wielobarwnych orszaków – Piastowie śląscy, dynaści Pomorza Zachodniego, władcy Mazowsza (gdzie poza Siemowitem rządził jeszcze Janusz I). Pojawili się, wciąż budzący pewien przestrach, a na pewno ogromną ciekawość, Litwini. W domach najbogatszych mieszczan wydawano