Damy Władysława Jagiełły. Kamil Janicki

Читать онлайн.
Название Damy Władysława Jagiełły
Автор произведения Kamil Janicki
Жанр Биографии и Мемуары
Серия
Издательство Биографии и Мемуары
Год выпуска 0
isbn 9788308072462



Скачать книгу

wszystkim, co zaszło, Jadwiga najchętniej zostawiłaby Elżbietę u swojego boku. Dwie wdowy, samodzielnie dowodzące światu, że potrafią rządzić lepiej od jakiegokolwiek mężczyzny… Kusząca wizja, ale nic ponadto. Ponaddwudziestoletnia latorośl może nie potrzebowała męża, ale wiedziała, że musi urodzić syna z prawego łoża. To zaś czyniło ślub po prostu nieodzownym. I niezmiennie trudnym do przeprowadzenia.

      Żaden nowy Jan z Jičina nie zawitał do pileckiego zamku. Przedstawiciele najlepszych familii ani myśleli prosić o rękę dwukrotnej wdowy o skandalicznej – w ich odczuciu – przeszłości, a mijające lata, zamiast zbawiennego zapomnienia, przynosiły tylko nowe kłopoty. Stugębna plotka czyniła z Elżbiety może rozpustnicę, może herod-babę, kobietę do cna bezbożną, czy wręcz trucicielkę, która sprzątnęła drugiego męża, gdy tylko ten zabił pierwszego. Kto wie, czy za plecami nie oskarżano jej o to wszystko naraz. Opinię miała zszarganą, a do tego z miesiąca na miesiąc robiła się coraz starsza. Już sam wdowi stan przydawał jej lat w oczach otoczenia. Realnie też zresztą nie była już taką młódką, jakich pragnęli żonkosie na przełomie XIV i XV stulecia.

      Kandydaci do jej ręki na pewno nadal się trafiali. Wszystko to jednak byli zbankrutowani cwaniacy, kombinatorzy, typy spod ciemnej gwiazdy. Nikt godzien toporczykowskiej fortuny. Pomóc nie był w stanie Władysław Jagiełło – dopiero zaczynający budować nad Wisłą własne stronnictwo – a sama Jadwiga z Pilczy więcej nie mogła już wskórać. Zdała się więc na wsparcie potężnego brata.

      Wuj Elżbiety, Spytko z Melsztyna, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych XIV wieku znajdował się na samym szczycie. Więcej nawet. Zdobywał wzniesienia, o których inni polscy możnowładcy mogli tylko marzyć. Obłowił się na wojnie z Opolczykiem i zajął część jego ziem. Decyzją Władysława Jagiełły został też panem – a w świetle ruskiej kroniki wręcz „kniaziem”, czyli księciem – zachodniego Podola[46]. Jeśli ktoś taki jak on nie byłby w stanie wyszukać męża dla siostrzenicy, to znaczyłoby, że pora porzucić wszelką nadzieję. Spytko stanął jednak na wysokości zadania. Czy też prawie stanął.

      Przedstawił paniom na Pilczy kandydata. Człowieka, o którym Maria Nitkiewicz, badaczka dziejów Łańcuta, pisała: „Rycerz ubogi, ale miał swoje zalety”[47]. Raczej nieliczne, wypada dodać.

      UBOGI, ALE MIAŁ ZALETY

      Wincenty urodził się około roku 1370. Wywodził się z Wielkopolski, spod Grodziska, i od nazwy rodzinnej wsi był określany mianem Wincentego z Granowa bądź Granowskiego. Był najwyżej o kilka lat starszy od Elżbiety, a to dawało nadzieję na bardziej zgodny i partnerski związek niż w przypadku rażącej różnicy wieku. Poza tym mężczyzna uchodził za wiernego sługę króla, należał do rycerskiej klienteli Spytka z Melsztyna, miał pewne talenty dyplomatyczne i umiał sprawnie wymachiwać mieczem. Na tym lista atutów się kończy. A wad wymienić można równie wiele. Wincenty był kombinatorem, kłótnikiem, a przede wszystkim bankrutem tkwiącym po uszy w długach.

       F 60

      Spytko z Melsztyna na drzewie genealogicznym Tarnowskich. Dziewiętnastowieczny przedruk nowożytnej ryciny.

      Jan Długosz podkreślał, że Toporczykowie boleli nad tym związkiem. W ich oczach małżeństwo było ni mniej, ni więcej tylko mezaliansem. Wedle relacji kronikarza tym bardziej szokującym, że Wincenty nie miał zaszczytnego pochodzenia i dopiero na skutek zaślubin z Elżbietą „zaczął się uważać za jednego z rodu Leliwa”. Wcześniej zaś pieczętował się ponoć „podobnym” herbem, cokolwiek by to znaczyło.

      Zarzuty nie były pozbawione podstaw. Dzisiaj nie sposób prześledzić drzewa genealogicznego Granowskich. Nie wiadomo, kto był ojcem Wincentego, nie są znani żadni jego krewni. Da się tylko stwierdzić, że jakiś jego imiennik był w posiadaniu Granowa w połowie XIV wieku. Wszystko inne to luźne dywagacje.

      Przynajmniej ścieżka kariery Wielkopolanina rysuje się nieco wyraźniej. Pierwsza wzmianka o nim pochodzi z roku 1387. Był wtedy kasztelanem w Nakle. Stanowisko miało charakter honorowy, nie wiązały się z nim prawie żadne uprawnienia. Poza tym akurat na północy kraju kasztelanów było zatrzęsienie. W Wielkopolsce łącznie trzydziestu, sama obecność w tym gronie nie świadczyła więc jeszcze o wysokiej pozycji. Dopiero w roku 1390 Granowskiego po raz pierwszy widać w działaniu. I to w osobliwym towarzystwie. Wystąpił wówczas jako świadek dokumentu Władysława Opolczyka, przyszłego wroga królestwa numer jeden. Utrzymywał najwidoczniej kontakty z dawnym namiestnikiem, te jednak nie mogły być przesadnie zażyłe. Gdy rozpętała się wojna, Granowski ani myślał buntować się przeciw władzy Władysława Jagiełły. Postawa kasztelana została doceniona. Król podarował mu Nakło, a następnie przekazał w zastaw pewną wieś w Wielkopolsce. Wincenty miał nią władać i czerpać z niej dochody do czasu, aż suweren ewentualnie wypłaci mu zamiast tego określoną kwotę w srebrze. Odnośny dokument informuje, że była to nagroda „za mnogie objawy wierności i niestrudzone prace”, a także zachęta „do większych jeszcze zasług”. Zachęta chyba skuteczna, skoro potem Granowski dostał od Jagiełły posiadłość we Wschowie, natomiast od Jadwigi Andegaweńskiej miasteczko Śrem w dożywotnie posiadanie[48].

      W polityce rycerz poczynał sobie, jak widać, całkiem sprawnie. Gorzej było w domu. Pieniądze nigdy się go nie trzymały, nie miał też głowy do interesów. Przede wszystkim zaś nie potrafił liczyć. U znanego krakowskiego lichwiarza, Żyda Hosmana, wziął pożyczkę w sporej kwocie tysiąca sześciuset groszy. Za te pieniądze można było kupić dom w mieście, albo nawet do stu hektarów ziemi. Nie wiadomo, do czego Granowski potrzebował tak znacznego zastrzyku pieniędzy. W każdym razie nie wziął pod uwagę ciążących na nim odsetek. Te ustalono na poziomie aż 108 procent rocznie! Po dwunastu miesiącach rycerz był już winien trzy i pół tysiąca groszy, po dwudziestu czterech – prawie pięć tysięcy. Takich kwot ani nie posiadał, ani nie był w stanie zdobyć. Zapewne też dlatego, że ciążyły na nim inne długi[49].

      Spytko z Melsztyna i król Jagiełło musieli zdawać sobie sprawę z trudnego położenia Granowskiego. Należy sądzić, że to właśnie finansowa pętla, którą nakielski kasztelan sam sobie nałożył, skłoniła go, by starać się o rękę Elżbiety pomimo krążących na jej temat plotek. A ponieważ mężczyzna uchodził za względnie przyzwoitego i miał odpowiednie sympatie polityczne, Elżbieta zgodziła się za niego wyjść. Jadwiga zaś pobłogosławiła związkowi i… szybko tego pożałowała.

      Wesele odbyło się najprawdopodobniej w roku 1397[50]. I dopiero po nim Wincenty z Granowa wyłożył wszystkie karty na stół. Uprzednio przyznawał się do długów, ale nie do ich prawdziwej skali. Teraz Jadwiga z Pilczy z szokiem odkryła, że zięć nie znajduje się blisko dna, lecz już głęboko w rzecznym mule. I to z kamieniem młyńskim przywiązanym do szyi. Możnowładczyni przeszło dekadę spędziła, walcząc o rozbudowę rodzinnego majątku. Nie tolerowała podejrzanych układów i bandyckich pożyczek. Tym bardziej nie zamierzała się godzić na to, by człowiek niepotrafiący zadbać o własną kiesę teraz drenował skarbiec napełniany z myślą o nienarodzonych wnukach.

      Pani na Pilczy, wbrew oczekiwaniom, nie odkręciła kurka z pieniędzmi. Nie dopuściła Wincentego do srebra, a pewnie też nie zapewniła córce posagu w żywej gotówce, by nie narażać rodziny na straty. Przyzwyczajona do władzy, nie zamierzała się nią dzielić, przynajmniej tak długo, aż na świat przyjdą przyszli spadkobiercy. I aż Granowski sam wyplącze się z matni.

      Tymczasem kasztelan, zamiast szukać oszczędności i źródeł dochodu, grał na zwłokę. W listopadzie 1398 roku złożył przed sądem w Krakowie przyrzeczenie, że spłaci kwoty, które był winien Hosmanowi. Wcale jednak tego nie zrobił, a odsetki tylko rosły i rosły. W roku 1400 nie miał już wyjścia. Przyparty do muru, wystawił na sprzedaż rodzinne włości: Granów oraz Kamieniec. Odtąd nie mógł się dłużej określać mianem