Название | Damy Władysława Jagiełły |
---|---|
Автор произведения | Kamil Janicki |
Жанр | Биографии и Мемуары |
Серия | |
Издательство | Биографии и Мемуары |
Год выпуска | 0 |
isbn | 9788308072462 |
Arbiter – który podobno akurat bawił się „struganiem jakiegoś patyka” – uspokajał dyplomatów, że wystarczy, aby moment poczekali, a zaraz usłyszą to samo po czesku, a więc w mowie zupełnie dla nich zrozumiałej. Polacy byli jednak nieugięci. „Nie są te dwa języki wcale do siebie podobne – oznajmił jeden z członków delegacji, może nawet sam Wincenty z Pilczy, zaznajomiony z mową sąsiadów za sprawą żony poślubionej dawniej czeskiemu rycerzowi. – Wszak w czeskim języku siodłak oznacza rolnika i osadnika wiejskiego, w polskim zaś mistrza siodlarstwa”. Po tych słowach emisariusze zerwali układy i ruszyli z powrotem do Krakowa[59].
To były już rozmowy ostatniej szansy. Chwilowy rozejm dobiegł końca, teraz musiała polać się krew. Do walki szykowali się rycerze z całego kraju, w tym również mąż Elżbiety, wyrastający na jednego z najbliższych współpracowników króla. W 1409 roku pan na Pilczy nie tylko został nagrodzony za swe trudy, ale też awansowany do rangi starosty generalnego Wielkopolski – a więc na ten sam zaszczytny urząd, który niegdyś sprawował jego teść[60].
Teraz musiał tylko dowieść, że poza ciętym językiem i zaradną żoną ma też odwagę, jakiej oczekiwano od człowieka na tak eksponowanym stanowisku. Okazja nie kazała długo na siebie czekać. Wielkimi krokami zbliżała się najważniejsza bitwa w całej dotychczasowej historii zmagań polsko-krzyżackich.
SŁODKA PAMIĘĆ NIEBOSZCZYKA
Przygotowania do walnego starcia prowadzono skrupulatnie, ale i dyskretnie. Krzyżacy mieli w Krakowie i w głównych rezydencjach króla swoich agentów oraz sympatyków. Słynący z ostrożności Jagiełło doskonale zdawał sobie sprawę, że każde jego słowo może zostać podsłuchane, zanotowane i dostarczone prosto do rąk wielkiego mistrza. Mógł ograniczać grono służących i urzędników dopuszczanych do kluczowych narad. Ściany miały jednak uszy. A wiele szczegółów dało się zrekonstruować choćby na podstawie list uczestników narad albo za sprawą utyskiwań i komentarzy mniej ostrożnych polityków, którzy po opuszczeniu komnat monarchy nie byli zdolni trzymać języków za zębami.
Jagiełło zawsze unikał tętniącego życiem Wawelu, gdzie czuł się stłamszony i bezwolny. Teraz tym bardziej trzymał się z dala od stolicy królestwa. Nie bez powodu mówiono o nim rex ambulans, król wędrujący. Antoni Gąsiorowski, który przed laty badał trasy podróży i miejsca pobytu monarchy, stwierdził, że Jagiełło stanowił przypadek wyjątkowy wśród polskich władców, ale też na tle królów innych, nawet najrozleglejszych państw Europy. W XV wieku wciąż było rzeczą zwyczajną, że monarchowie przenosili się z miejsca na miejsce, by doglądać sytuacji w poszczególnych prowincjach, rozstrzygać lokalne spory i wydawać decyzje dotyczące konkretnych ośrodków. Podróżował niemal każdy suweren. Ale żaden nie robił tego tak chętnie i często jak Władysław Jagiełło. Polski władca niemal stale był na trakcie. Rokrocznie pokonywał tysiące kilometrów i zatrzymywał się w dziesiątkach rezydencji[61]. Najczęściej koronnych, ale z rzadka też u zaufanych współpracowników i przyjaciół. Na przykład u Elżbiety z Pilczy.
Król nieraz odwiedzał dobra swojej siostry chrzestnej. Żadna z wizyt nie miała jednak rangi tak wysokiej i konsekwencji równie dalekosiężnych co ta z marca roku 1410. Wówczas to w Łańcucie – uznanym za miejsce bezpieczne, dyskretne i należące do osoby w pełni zaufanej – odbyła się kluczowa narada wojenna. Przybył na nią kuzyn króla, wielki książę litewski Witold. Obecny był również, rzecz jasna, kasztelan nakielski Wincenty[62]. Co do jego żony – obyczaj epoki nie dozwolił, by zasiadła do stołu rozmów wspólnie z mężczyznami. Niemniej jako gospodyni Elżbieta również odgrywała niepoślednią rolę. Miała okazję zaimponować swym obyciem, kulturą i gościnnością najważniejszym ludziom w tej części Europy. Wkrótce zaś dostała szansę, by dowieść zarazem swojej lojalności i ogromnego bogactwa.
Latem 1410 roku polskie wojska ruszyły w kierunku Prus. Najpotężniejsi panowie w państwie nie tylko stawili się do walki, lecz także sięgnęli głęboko do prywatnych skarbców. Członkowie elity elit za własne pieniądze uzbrajali rycerzy, werbowali oddziały zaciężne. Chorągwie poprowadzili na północ wojewodowie poznański, krakowski, sandomierski, sieradzki, łęczycki. Tak też postąpił marszałek królestwa. Przywódcy polskiego Kościoła, choć nie ruszyli osobiście do walki, również posłali do niej opłacone przez siebie wojska. Sukces w starciu z jedną z największych potęg militarnych kontynentu wydawał się nieprawdopodobny. I gdyby nie wsparcie najzamożniejszych Polaków, byłby wprost niemożliwy.
Wśród sponsorów nie zabrakło bajecznie bogatej Toporówny. Wiadomo, że prywatną chorągiew poprowadził do boju starosta Wielkopolski Wincenty. To on dowodził, ale oddział, przynajmniej w dużej części, został opłacony z rodzinnego majątku[63]. W praktyce więc z pieniędzy Elżbiety. Być może jej wsparcie było nawet większe. Osobną chorągiew sprowadził także Jan z Jičina – imiennik nieżyjącego od około piętnastu lat pana Kravař i pasierb Elżbiety[64]. Nie był on wasalem polskiego króla, a ruszając pod Grunwald, działał wręcz na przekór własnemu suwerenowi, Wacławowi Luksemburskiemu. Walcząc z Krzyżakami po stronie Jagiełły, kontynuował ojcowską politykę, ale chyba działał też wedle woli macochy. Nie ma wątpliwości, że utrzymywał kontakty z Elżbietą. Niewykluczone, że to od niej wziął niemałą sumę potrzebną, by wystawić cały oddział okutych w stal kawalerzystów.
Pani Pilczy i Łańcuta przyłożyła rękę do spektakularnego polskiego triumfu pod Grunwaldem. Zarówno Wincenty, jak i młody Jan wsławili się w walce. I obaj wyszli z niej bez szwanku. Mimo to możnowładczyni nie miała powodów do radości. Zamiast hucznych powitań, uczt i zabaw czekał ją pogrzeb.
Jagiełło ponownie docenił wysiłki starosty wielkopolskiego. W podzięce za sprowadzenie cennego oddziału i za umiejętne dowodzenie chorągwią na placu boju przekazał mu wspaniałą nagrodę. Niedługo po bitwie grunwaldzkiej Wincenty został, z nadania króla, zarządcą najbogatszego i największego miasta, jakie poddało się Polakom: Torunia. Nowe wywyższenie (i perspektywy ogromnych dochodów!) wzbudziło podziw, ale chyba przede wszystkim zawiść innych rycerzy, twierdzących, że bardziej od Granowskiego wykazali się w walce. Może któryś z nich uznał, że uczyniono mu krzywdę, która wymaga zapłaty krwią. A może raczej to sympatycy Krzyżaków, wciąż obecni w nadwiślańskim mieście handlowym, zdołali potajemnie wystąpić przeciw nowemu, polskiemu panowaniu. Jakkolwiek było, mąż Elżbiety wyzionął ducha już kilka dni lub najwyżej tygodni po formalnym objęciu władzy nad Toruniem. „Śmierć jego, jak mniemano, została przyspieszona trucizną” – donosił Jan Długosz[65].
Gdy w katedrze na Wawelu triumfalnie wieszano zdobyczne krzyżackie chorągwie, a tłumy wiwatowały na cześć zwycięskiego króla, Elżbieta (zapewne w zaciszu jednej ze swych rezydencji) odprawiała nakazaną obyczajem żałobę. Była kobietą mniej więcej trzydziestopięcioletnią i teraz już trzykrotną wdową.
Zbyt mało wiadomo o relacjach starościny z mężem, by oceniać, jak zareagowała na doniesienie o zgonie Wincentego. Czy była załamana, zrozpaczona? A może raczej przyjęła wiadomość ze spokojem, zrozumieniem lub nawet… z ulgą? O bliskości państwa z Pilczy i Łańcuta świadczy głównie spora gromadka dzieci. Niektórzy historycy na tej podstawie wyciągają wniosek, że Elżbieta była przywiązana do